Rafał Łoboda
WINDA
– Alicjo, nie! Kocham cię! Proszę…!
Ostatnie słowa Luke’a nie przestają jeszcze rozbrzmiewać w mojej głowie, a ja już naciskam guzik windy. Stoję na korytarzu wyłożonym drobnymi kafelkami o kolorze szpitalnych sal, obok, w wielkiej doniczce, więdnie zielono brązowa roślina. Nie wiem, co to, nigdy nie znałam się na kwiatach. Naciskam przycisk ze strzałką w dół jeszcze kilkakrotnie, patrząc jednocześnie, jak czerwone żaróweczki wyświetlacza nad wejściem zmieniają się w dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć…
Boże, zaraz zwymiotuję!
Czuję w gardle tłuczone szkło, a w żołądku pustkę, jakby moje ciało oszalało, zostawiając umysł w spokoju niczym niechcianego gościa.
Drzwi otwierają się z cichym sykiem i czym prędzej wstępuję na wyłożoną szarym plastikiem podłogę. Ktoś wpadł na głupi pomysł zastąpienia tylnej ściany wielkim lustrem, przedzielonym w połowie chromowaną rączką. Oczywiście! Ludzie nie marzą o niczym innym niż patrzeć na swoje zmęczone twarze, gdy jadą do pracy wciąż z podkrążonymi oczami od przerwanego snu, i na bardziej zmęczone twarze, gdy wracają wieczorem po kolejnym dniu harówki. Dalej, proszę pani, proszę pana! Wyglądacie wspaniale, w cudownym Nowym Jorku! Jak minął wasz kolejny dzień amerykańskiego koszmaru?
Zero, gdzie jest zero? Już!
Weź się w garść, Alicjo!
Nie jesteś pierwszą zdradzoną kobietą w historii świata, ani nie będziesz ostatnią. Tak po prawdzie, świat ma gdzieś, że przegrałaś w wyścigu genów. Proszę, Luke, powiedz, kochanie, co ona miała, czego ja nie mam? Poczekaj, spojrzę w lustro.
Może bardziej krągłe piersi? Przyznaj, zawsze lubiłeś patrzeć na dziewczyny z pełnymi piersiami, wypełnione silikonem ochłapy tłuszczu za kilka tysięcy dolców.
Może usta? Nie przesadzaj, nie są złe. Rozciągam je, wyciągam, przesuwam w prawo i w lewo, druga Alicja z lustra posłusznie robi to samo.
Cichy szum pieści moje uszy, lekkie uczucie spadania zdaje się uspokajać żołądek. Mój mały, prywatny, kochany azyl. Tylko ja i ja, Alicja i Alicja.
Co ja zrobiłam?!
Oczy zaczynają mi się szklić. Druga Alicja wykrzywia twarz, rozmazane kontury zmieniają jej oblicze w potwora z taniego horroru.
Szczęknięcie hamulców wstrząsa windą, zanim dochodzi do mnie, co się stało, jarzeniówka gaśnie, jednocześnie pozbawiając mnie wzroku. Żadnej drobiny światła, żadnego dźwięku – został mrok i cisza. I ja, uwięziona piątkowego wieczoru w metalowej trumnie kilkadziesiąt metrów nad ziemią w nowojorskim wieżowcu. Ciemność staje się niemal namacalna, równie dobrze mogłabym leżeć na dnie oceanu.
Nie, nie, nie…
Grzebię po omacku ręką w torebce, gdzieś mam telefon, przyświecę latarką, wcisnę przycisk alarmowy, zadzwonię… w końcu mamy dwudziesty pierwszy wiek. Uśmiecham się na samą myśl, ale radość topnieje coraz bardziej, gdy nie mogę odnaleźć znajomego kształtu w skórzanym futerale.
Klucze, szminka, dokumenty…
Jest!
Nie, to tylko opakowanie chusteczek.
Co…?
– Wiesz, co to, Alicjo.
Boże, ten głos! Opieram się o zimną ścianę. Myśli wirują jak w huraganie. Kto? Co? Różne scenariusze i wytłumaczenia napływają w postaci slajdów, lecz zanim zdążę się nad którymś zastanowić, nikną zastąpione przez kolejne. Ucisk w gardle przeszkadza oddychać, żołądek kurczy się do rozmiarów tenisowej piłeczki. Ktoś tu wszedł? Niemożliwe! Z kimś jechałam! Daj spokój, Alicjo! Ratownik? Oczywiście, a może słoń na dachu windy?
Wiem, co to… wiem, co to…
Glock 19. Chłodna, szorstka rękojeść, czuły spust, piętnaście naboi w magazynku. Dyskretny, celny, niezawodny. W sam raz dla kobiet, według sprzedawcy.
Co ja zrobiłam?
– Zasługiwał na to. Przecież wiesz.
Zaciskam dłoń na rękojeści, wyciągam pistolet z torebki. Jakiś pierwotny instynkt sprawia, że już mi lepiej. Mam broń, mogę walczyć.
– Kim jesteś? – pytam. Zmysły wyostrzają się pod wpływem adrenaliny. Jestem gotowa do walki. Gotowa, aby nacisnąć spust na najlżejszy ruch powietrza, na każdy szelest i słowo. Przesuwam się wzdłuż ściany, aż drugą ręką dotykam tablicy z przyciskami. Wciskam każdy po kolei. Gdzieś tu musi być alarm.
– Stąd nie ma wyjścia, Alicjo. – Głos dociera od strony...lustra. Ale to niemożliwe. Nie zwariowałam przecież. Nie, nie, nie… to przez Luke'a, przez jego zdradę.
– Zamknij się! Zostaw mnie albo strzelę! – Unoszę Glocka, słowa odbijają się od ścian i wracają wykrzywionym echem.
– Strzeliłaś. Biedna, zdradzona Alicja.
Strzeliłam? Tak…
– Ile razy, Alicjo?
Pistolet drży mi w ręku. Wspomnienia wracają jak zza przerwanej tamy. Znów słyszę jego głos.
– Alicjo, nie! Kocham cię! Proszę…!
Cztery kule dla niego. Pierwsza rozrywa mu wyciągniętą dłoń, przebija nagi tors. Jeszcze żyje. Trzy kolejne wystrzały wstrząsają sypialnią, aż drżą okna. Krew jest wszędzie. Luke pada na skłębioną pościel, tuż obok krzyczącej w szoku nagiej brunetki. Głupia zdzira! Nawet nie ucieka, gdy lufa przesuwa się w jej kierunku. Patrzy tępym wzrokiem, jakby nie dowierzała, co się dzieje. Kula maluje jej szkarłatny kwiat na czole, ściana za wezgłowiem nagle ocieka kroplami krwi.
Zabiłam ich oboje! Boże, jestem morderczynią… zasłużyli na to! Tak, miałam prawo.
– Miałam prawo! – Kropla potu ścieka mi po czole. Skóra na karku zaczyna swędzieć jak podrażniona papierem ściernym.
– Wszyscy je mamy, Alicjo.
Gwałtowny dźwięk z końca windy sprawia, że drżą mi zęby. Jakby ktoś rozciągał szkło, gniótł je i mielił. Nogi mi miękną, nie mogę wypuścić oddechu, mięśnie mam jak sparaliżowane.
Naciskam spust.
Rozbłysk odsłania na moment całą windę. Mrużę podrażnione nagłym światłem oczy, uszy kaleczy obezwładniający huk. Wypalony obraz w siatkówkach zostaje zaledwie cieniem, mimo to otwieram usta do krzyku.
Boże!
Powyginane, pomarszczone ciało lustra wyciąga do mnie długie ręce z wykrzywionymi szponami.
A ponad nimi, ponad nimi…
Twarz z żółtymi włosami do ramion, wystającymi kośćmi policzkowymi i rozciągniętymi w ohydnym uśmiechu ustami.
Moja twarz!
Wciskam palec, puszczam, naciskam ponownie, raz za razem. Płomienie wychodzą z lufy, nadgarstek podskakuje, światło znów zalewa windę, ale zamykam oczy, nie chcę już widzieć tego czegoś, pragnę tylko zabić, zabić, zabić!
Nie wiem, czy trafiłam, kanonada odbiera mi słuch.
Czuję coś lepkiego i gorącego na bluzce. Rozlewa się powoli, coraz niżej i niżej.
***
– Chert? Sprawdziłem, co chciałeś, ale federalni będą za pół godziny. Zabiorą nam sprawę, tak czy inaczej. Już, już, spokojnie. Kamery nagrały ją, gdy wchodziła do windy. Tak, zastrzeliła męża, kochankę i popędziła prosto do windy. Tak, jestem pewien, że była sama. W windzie też jest kamera. Między osiemnastym a dziewiętnastym piętrem zabrakło prądu i winda stanęła na pół minuty. Pewnie, że nie ma nagrania. Gdy światło wróciło, panienka już leżała martwa. Nie wiem, jak. Paul mówi, że to samobójstwo, uwierzysz? Wpakowała sobie siedem kul w brzuch i piersi? Jasne...