Rafał Łoboda

Owce ruszają do boju!

 

Rozciągnięta na soczystej zielonej trawie struga krwi ciągnęła się aż do lasu. Krople rosy błyszczały w porannym słońcu, ptaki z pobliskiego lasu ćwierkały radośnie.

Gromada owiec stojąca półkolem wokół śladów okrutnego morderstwa miała zupełnie inne nastroje. Jeden z baranów wystąpił z szeregu.

To wszystko, co zostało z Burkatej – oznajmił na tyle głośno, aby każdy usłyszał. Tuziny czarnych oczu spojrzały po sobie, a potem w kierunku zacienionych drzew. Chwilę później, jak na komendę owczarka, zbiły się ciaśniej w grupę, futro do futra.

Skąd wiesz, że to Burkata, Mruku? – wydusił z siebie Wolna. Każde z jej oczu patrzyło w inną stronę.

A widzisz gdzieś z nami Burkatą?! – fuknął Mruk. Co za owca z tej Wolnej? Powoli myśli, powoli mówi. Już drzwi do stodoły mają więcej rozumu.

 Dlaczego nie spała w zagrodzie? – spytał Gorzel. Drugi mądry. Jego upstrzony szarymi plamami pysk nieustannie przeżuwał trawę. Totalny brak poszanowania dla tragedii. Byle żreć jak maciora z młodymi.

 Gospodarz znów nie zamknął bramy. Znaliście Burkatą. Gdyby mogła, to by jadła cały czas. – Mruk spojrzał gniewnie na Gorzela, którego pysk w końcu przestał się poruszać. Zawstydzony skop głośno przełknął niepogryzioną trawę.

 Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – oznajmił Mruk. – Mamy tu problem z wilkiem. 

 Ostry dźwięk dzwoneczka zagłuszył bojaźliwe westchnięcia owiec. Stadko rozstąpiło się przed leciwym baranem o wielkich zakrzywionych rogach i smutnych, opadniętych oczach. Podszedł do krwawych śladów, ale patrzył wprost na Mruka.

 Co mówisz, chłopcze? Jaki problem?

 Z wilkiem, Siwcze.

 Be, to żaden problem – burknął stary. Rozejrzał się po owcach, a one z pokorą spuściły łby. – Taka jest rola owcy! – zagrzmiał. – Taka jest… tradycja!

 Mruk uderzył w trawę racicami.

 Co ma tradycja do śmierci Burkatej? Musimy działać! Bronić się!

 Owce przytaknęły z zapałem.

 Nie! – krzyknął Siwiec. – Owca zjada trawę, wilk zjada owcę. Nie wolno występować przeciwko prawom natury.

 Owce znów przytaknęły z zapałem.

 Zje nas wszystkie! – Mruk nie dawał za wygraną. – Jedną za drugą. Rozwlecze nasze flaki po pastwisku albo wciągnie do lasu i tam pożre, aż zostaną tylko strzępy wełny.

 Stado zabeczało żałośnie. Pod jedną z owiec osunęły się nogi i zemdlała. Mruk skinął pyskiem w kierunku zabudowań. Przy szopie leżał pies o wyliniałej sierści, targanej delikatnym wiatrem.

 Spójrzcie tam! Kudłaty jest głuchy jak pień i w połowie ślepy. – Jakby słysząc te słowa pies zamachał ogonem. Choć pewnie chodziło o przegnanie muchy. – I pierdzi tak okrutnie, że trawa gnije. Wkrótce przeniesie się na Wieczne Pastwiska. W niczym nam nie pomoże. Z kolei gospodarz bez przerwy pije Ogłupiającą Wodę i nawet nie zauważył, że wilk tu grasuje.

 Z drewnianego domostwa rozległ się ochrypły krzyk.

 Halinaaa! Piwa nie ma?!

 Mruk parsknął.

 Zostaliśmy sami i sami musimy o siebie zadbać!

 To bluźnierstwo! Szaleństwo! – Spomiędzy warg Siwca leciała gęsta ślina.

 Mruk cofnął się kilka kroków i pochylił łeb.

 To nowy porządek! – krzyknął, po czym zaszarżował.

 Siwiec ledwo zdążył przyjąć obronną postawę, zanim młody wpadł w niego z siłą lawiny. Stary baran poleciał w tył z brzękiem dzwoneczka, stanął na nogi i uciekł becząc żałośnie.

 Owce rozdziawiły pyski.

 Kto ze mną stanie przeciw wilczemu? – zawołał Mruk. – Rączy, byłeś blisko z Burkatą.

 Czarny baran rozejrzał się, jakby zdziwiony, że ktoś do niego mówi.

 Cóż, nie układało się nam najlepiej…

 A ty, Elvis? Chcesz skończyć zagryziony w lesie?

 Śnieżnobiały baran odrzucił w tył równą grzywkę. Kilka młodszych owiec westchnęło, mrugając czarnymi oczami.

 Utrata takiego okazu jak ja byłaby niepowetowaną stratą dla naszej małej społeczności. Dobrze więc, zostanę pierwszym ochotnikiem. Masz moją racicę!

 Młode owce znów westchnęły w uniesieniu.

 I moje rogi! – zawołał chuderlawy Jazgot, ośmielony przykładem Elvisa.

 I mój pysk! – zabeczał Gorzel, ale Mruk nie bardzo wiedział co miałby zrobić z tak wielką mordą.

 Reszta owiec przyłączyła się do okrzyków i Mruk z zadowoleniem stwierdził, że został generałem wełnianej armii.

 Elvis nachylił się mu do ucha.

 Masz jakiś plan?

 Oczywiście – gładko skłamał Mruk.

 

***

 

 

W prawo! W prawo, razem, barany! – Mruk wrzeszczał co sił w piersiach, aż mu się wełna prostowała. Równa linia owiec obróciła się zgodnie z komendą i pobiegła w przód. Mruk pokiwał głową z uznaniem.

Całkiem dobrze. Całkiem dobrze. A teraz jeszcze raz!

 

 

***

 

 

Jak zwabimy wilka w odpowiednie miejsce? – zapytał Elvis. Wraz z Mrukiem obserwowali owce pędzące raz w jedną, raz w drugą stronę. Ospały Ulf przeszedł między nimi zupełnie obojętny i położył się pod ogrodzeniem. Potem głośno pierdnął, aż mu zadrżał ogon.

Mruk myślał przez chwilę.

Potrzebujemy przynęty. Jednej odważnej owcy, której na sercu leży dobro ogółu. Męczennika za sprawę, gotowego zaryzykować życiem w obronie stada.

Skąd wziąć taki ideał? – zapytał szczerze poruszony Elvis.

Odwaga bierze się z cnoty i honoru, z miłości do stada, z…

Wolna wyszła z szeregu, po czym stanęła przy płocie, aby poczochrać głowę o deskę.

Mruk patrzył na nią z pogardą, która nagle zmieniła się w chytry błysk w oku.

Odważny ten, kto pokonuje strach. Odważniejszy ten, kto zbyt głupi, bo go czuć.

Elvis spojrzał to na Mruka, to na Wolną.

Nie mówisz poważnie!

Obawiam się, że to konieczne. Mam dla ciebie zadanie najwyższej wagi…

Wolna skończyła się drapać, skubnęła trochę trawy i beknęła donośnie. W odpowiedzi spod ogona Kudłatego dobiegł wielki grzmot. Owce cofnęły się lękliwie. Z psimi gazami nie było żartów. Wolna zachichotała, jej oczy zakręciły się, każde w przeciwnych kierunkach.

Na Wielką Owcę! – zaskrzeczał Elvis. – Sam stanę za przynętę.

Nie wygłupiaj się! Jak zobaczysz pędzącego na ciebie wilka nie wytrzymasz. Nawet sobie bym nie ufał. Wolna jest idealna. Musisz ją tylko…

Uwieść... – w pysku Elvisa to słowo zabrzmiało jak wyrok.

Przekonać. Obiecaj jej cokolwiek. Niczym nie ryzykujesz. Jeśli wilk ją zje układ przestanie obowiązywać.

A jeśli nie?

Spokojnie, to misja samobójcza.

Te jej oczy! Przerażają mnie. Jakby śledziły każdy mój ruch.

Mruk dumnie uniósł pysk.

Dobro ogółu więcej dla mnie znaczy niż twój zraniony gust. No dobrze, pomogę ci. Chodźmy razem do Wolnej.

Stała wciąż w cieniu płota, niepomna na ćwiczącą obok resztę stada.

Generał Mruk. I Elvis. Tak tylko sobie odpoczywam.

Oczywiście, Wolna, oczywiście. Cóż, mamy sprawę. Potrzebujemy bohaterskiej, odważnej, dzielnej i gotowej do trudnej misji owcy.

Więc co robicie u mnie?

Barany spojrzały po sobie.

Uznaliśmy, że to właśnie ty ze wszystkich owiec nadajesz się najlepiej do tego niezwykle ważnego zadania – powiedział Mruk.

Jesteś wręcz niezastąpiona. – Przytaknął Elvis.

Najodpowiedniejsza.

Niezastąpiona.

Już to mówiłeś. Idealna. A po wszystkim Elvis zabierze cię na randkę.

Elvis spróbował się uśmiechnąć, ale zdołał tylko unieść jeden kącik pyska.

No, także tego, no pewnie…

Naprawdę? – zaskrzeczała Wolna, obracając oczy na Elvisa. Jedno nie trafiło do końca i zezowało na płot. – Cudownie. W końcu wpadam ci w oko, co?

Mina Elvis toczyła ze sobą zaciekłą wojnę, by utrzymać choć pozór uśmiechu.

Ta… tak…

Dobrze. Zgadzam się. Co mam zrobić?

Mruk skrzywił pysk.

Właściwie to nic.

 

***

 

Była pełnia i blady księżyc świecił pełnym blaskiem. Ukryty w krzakach Mruk bacznie obserwował linię mrocznych drzew. Od czasu do czasu spoglądał na stojącą pośrodku pastwiska Wolną. Skubała trawę, zadowolona, że ma cały teren dla siebie.

Idealna przynęta.

Ciemny, prawie czarny kształt o żółtych ślepiach wychynął zza drzew i ruszył wprost na samotną owcę.

Mruk wstrzymał oddech. Niech szlag trafi Siwca i jego tradycję! Mieli tu prawdziwego wilka, wielkiego jak dwóch Gorzeli, wielkiego jak koń, ba, jak dom! Bestia z koszmarów, straszliwa groza z odmętów puszczy!

Wilk biegł na Wolną i Mruk z zadowoleniem spostrzegł, że owca nie ruszyła się z miejsca. Jeszcze chwila, jeszcze moment…

Do ataku! – wrzasnął. – Za wełnę i racice!

Z krzewów przy Mruku ruszył szereg owiec, zwartą linią, jak na ćwiczeniach. Druga, bliźniaczo podobna linia wybiegła z krzaków po drugiej stronie pastwiska.

Pędziły na złamanie karku, futro przy futrze, pysk obok pyska. Mruk siedział dalej w zaroślach, jak na prawdziwego generała przystało.

Wilk, nawet jeśli zauważył nadciągające owce, nie zwolnił. Wolna patrzyła na niego, spokojnie żując trawę.

Mruk wstrzymał oddech. Lada chwila szeregi zgniotą wilka na miazgę, rogi baranów połamią mu kości, racice strzaskają czaszkę i armia owiec odniesie zwycięstwo. Lada chwila…

Wilk gwałtownie zawrócił.

Mruk westchnął. Ze swej kryjówki Mruk widział wszystko jak w zwolnionym tempie.

Owce zabeczały żałośnie, było już za późno na zmianę planów. Nie zdążyły wyhamować. Dwa szeregi pędziły prosto na siebie.

I tylko Wolna stała jak głaz pośród nadciągającego chaosu.

Prawdziwa bohaterka, przyznał Mruk w myślach.

Owce zderzyły się z ogromnym trzaskiem. Wolna, wraz z kilkoma innymi owcami wzbiła się w powietrze, wyrzucona rogami nieświadomych baranów, rozpaczliwie wierzgając nogami na tle wielkiego księżyca.

Mruk jeszcze nigdy nie widział latających owiec. Podziw i uniesienie walczyły w nim ze wściekłością i goryczą porażki. Szyki futrzastej armii zamieniły się w splątany, pełen ciał kopiec wełny.

Wilk stanął obok, zaledwie o długość trzech baranów.

Spojrzał na szybujące zwierzęta i roześmiał się co sił. Wolna i reszta podniebnych owiec wylądowała z miękkim plaśnięciem.

Wilk rechotał na całego, za to Mruk czuł jak ze wstydu płoną mu policzki.

To nie tak miało wyglądać!

I wtedy ujrzał Kudłatego.

Pies pędził co sił od strony domostwa – wielki i majestatyczny, węzły mięśni grały pod fałdami lśniącego futra, z wyszczerzonych kłów zwisały długie krople śliny, rozbryzgując się na boki przy każdym cudownym susie.

Nadzieja odżyła w sercu Mruka. Wyglądało na to, że Kudłaty zamierzał dokonać ostatniej pięknej szarży swego życia. Ubić wilka jak na bohaterskiego owczarka przystało. Pędził jak strzała, mimo swojej ślepoty. Pędził prosto na…

Zaraz, zaraz…

Kudłaty wpadł w stos przerażonych owiec przy akompaniamencie żałosnego beczenia i zniknął wśród kłębów wełny. Na moment owce umilkły, próbując zrozumieć, co się stało.

Mruk usiłował podnieść swoją szczękę z trawy, ale najwidoczniej było jej tam dobrze.

Wilk nie przestawał rechotać, z trudem łapiąc oddech.

Rozległ się grzmot i Mruk bezwiednie skierował wzrok ku niebu. Dziwne, nie było chmur.

I wtedy zrozumiał.

Gdzieś spod owiec dotarł drugi grzmot. O dziwo, brzmiał zupełnie jak pierdnięcie Kudłatego.

Owce zabeczały w rozpaczy i wytrzeszczyły przekrwione oczy. Mruk wyobraził sobie, co muszą czuć jego biedni współplemieńcy i nos sam mu się zmarszczył.

Tragedia! Klęska! Pogrom!

Armia została zniszczona. Właściwie pokonała się sama, co stanowiło dodatkową ujmę, jak wdepnięcie w dwa krowie placki po kolei.

Rozpacz zalała mu serce, wstyd załzawił oczy. A nic nie bolało bardziej niż wilczy śmiech, który przeszywał dumę Mruka niczym zardzewiały gwóźdź.

O nie! Mruk już nie mógł tego znieść. Został ostatnią nadzieją owczej braci. Wyszedł z krzaków i rzucił się pędem w stronę trzęsącego się z uciechy wilka.

Śmierć w walce i koniec pełen chwały!

Mruk pochylił rogi.

Coś huknęło. Czyżby Kudłaty wypuścił następną gazową grozę? Głowa wilka rozpadła się jak zgniłe jabłko upadłe na ziemię. Zszokowany Mruk zahamował, nawet owce przestały na chwilę rozpaczać.

Halinaaa! – Głos gospodarza dobiegł od strony domostwa. – Nie uwierzysz, co ustrzeliłem! Aż się muszę napić!

Mruk patrzył na truchło wilka, trochę wesoły, trochę smutny. To koniec? To wszystko? Tyle planów i ćwiczeń? Cóż, przynajmniej wszystko dobrze się skończyło.

Z boku dobiegł bardzo wesoły, co dziwne, zważywszy na okoliczności, głos Wolnej.

Elvis, kochanie! Gdzie mnie zabierzesz?

     No, może szczęśliwe zakończenie ominęło jednego barana.

Comments: 0