Rafał Łoboda

Miłość syreny

Leira przemknęła nad pofałdowanym dnem. Rybi ogon wzbijał obłoki piasku. Małe kraby, zaskoczone wizytą dziwnego gościa, pierzchały na boki w poszukiwaniu kryjówek. Morski lud rzadko zapuszczał się na Północną Fałdę. Czasem grupki dzieciaków podpływały tu, by poczuć dreszczyk emocji i udowodnić przed towarzyszami swoją odwagę, albo nieśmiałe pary oddawały się pieszczotom wśród pokrytych koralowcami głazów. Jednakże mało kto płynął dalej, wśród usłanego wąwozami dna, w poszukiwaniu wejścia do siedziby morskiej wiedźmy.

Na pewno nie córka króla.

Wzbiła się wyżej. Przystanęła, odgarniając długie czerwone włosy, kołysane wodą niczym witki ukwiałów. Promienie słońca, zmęczone podwodną wędrówką docierały na tę głębokość słabe i blade. Mimo to wśród ciemności jednej z rozpadlin dostrzegła błękitne rozbłyski.

Przycisnęła do piersi spleciony z wodorostów woreczek. Wciąż mogła zawrócić. Popłynąć do pałacu, wślizgnąć się do błyszczącej komnaty, schować twarz w miękkim łożu z gronorostów.

I stracić nadzieję? Leżeć zrozpaczona? O nie! Musi spróbować wszystkiego.

Skrzela nad biodrami zafalowały, wciągnęły wodę i Leira ruszyła najszybciej, jak potrafiła ku ciemnej bruździe wypełnionej światłem. Ujrzała stado węgorzy; wzdłuż ich ciał przesuwały się pręgi niebieskich błyskawic. Podobno morska wiedźma trzyma różne stworzenia jako sługi, przemienia je, zaczarowuje i pęta więzami magii. Taki los spotykał też wszelkie syreny i trytonów, które nieopatrznie dostaną się w jej ręce, skazani na wieczną służbą.

Bujdy.

Ojciec zmyślił pewnie co najmniej połowę z tych opowieści. Miały za zadanie wystraszyć niesforną Leirę, aby siedziała bezczynnie w pałacu i uczyła się śpiewu oraz innych nudnych jak parada homarów zajęć godnych młodej księżniczki. Ile razy ojciec powtarzał, aby brała przykład ze swoich sióstr? Niedoczekanie. Równie dobrze mógłby próbować zatrzymać rzekę i cofnąć przypływ.

Gdy podpłynęła, w mgnieniach rozbłysków ujrzała szerokie jak wieloryb wejście do tunelu.

Nareszcie.

Zacisnąwszy wargi, machnęła ogonem i wpłynęła w ciemność, mijając z walącym sercem długie węgorze. Na szczęście nie wydawały się agresywne. Kilka z nich ruszyło za nią, lecz trzymały bezpieczny dystans, niczym królewska eksorta. Ich migoty pełzały po ciemnych ścianach, ostrych krawędziach kamieni i rachitycznych szczątkach roślin. Syrenka płynęła wciąż dalej i dalej, wciąż w dół, przez nagłe zakręty, zdradzieckie zwężenia, niespodziewane wiry, aż w końcu zza załomu pojawiła się wielka poświata o barwie zgniłych zielenic.

Leira przystanęła urzeczona. W rozległej jaskini zmieściłoby się z tuzin ludzkich statków. Potężne kolumny z szarej skały niknęły gdzieś w ciemności sklepienia. Woda była tu zimna i nieprzyjemna. Zielony blask dobiegał z zawieszonych nisko girland świecących kryształów. Nagły szum uświadomił Leirze, że węgorze odpłynęły. Została sama.

Albo i nie.

Wiedźma wyszła zza szerokiej kolumny. Zamiast ogona miała długie grube macki, czarne jak dusza mureny i podbite różowymi okręgami przyssawek. Falowały, czubkami dotykając nierównego podłoża.

Przez ostatnie dni Leira często wyobrażała sobie moment spotkania z Ulzą, morską czarownicą. Czasem widziała ją w postaci pięknej syreny o lśniących łuskach i gracji miecznika. Chwilę później umysł podsuwał jej obraz poskręcanej sylwetki potwora, z rekinimi zębiskami i długim ciałem wodnego węża. Wyglądało na to, że obie wizje były jednocześnie prawdziwe.

Mrowie wijących macek kończyło się fioletową skórą płaskiego brzucha, która przechodziła w duże piersi zasłonięte mozaiką z muszli i koralików. Leżąca na szczycie krótkiej szyi głowa Ulzy przypominała Leirze najeżkę, ale potem spostrzegła, że wiedźma nosi maskę, bardziej hełm, z przykręconymi rogami marlinów. Zakrywał policzki i czoło wiedźmy, odsłaniając wykrzywione w uśmiechu usta i parę wielkich oczu, które patrzyły wprost na Leirę.

– Na wielki przypływ, czyż to nie córka króla?

Upłynęła dłuższa chwila, nim Leira odzyskała mowę.

– Znasz mnie?

– Ależ oczywiście, droga Leiro. Wiem dużo… bardzo dużo.

Syrena zgarbiła ramiona, tuląc mocno worek z wodorostów. Może to jednak nie był taki dobry pomysł? Nagle cały jej upór i odwaga wydały się głupie i dziecinne. Nie powinna tu przypływać.

– Nie bój się, dziecko – uspokajała Ulza, jakby czytając w jej myślach. – Co sprowadza taką piękną syrenkę do starej Ulzy?

Powiedzieć? Nie powiedzieć? Uciec? Zostać? Leira zagryzła wargę, strzelając oczami po wielkiej jaskini. Ulza może jej pomóc. Nikt inny nie da rady.

– Podobno ma pani moc.

– Znam się na sprawach, o których inni boją się myśleć. Czyżbyś potrzebowała mojej wiedzy?

– Jest pewien chłopak…

Wiedźma przepłynęła tuż za jej plecami, a Leira wzdrygnęła się, czując dotyk oślizgłej macki na ogonie.

– Ach, miłość – uroczyście powiedziała Ulza. – Niech zgadnę. Nie zwraca na ciebie uwagi? Nie? Oczywiście, że nie, Ulzo! Któż by odrzucił zaloty tak pięknej dziewczyny? Może ten chłopiec już kogoś ma? Jakaś niedobra syrena stoi na drodze prawdziwej miłości? Nie? Hm…

Zatrzymała się przed Leirą. Chwyciła jej podbródek długimi palcami, po czym delikatnie uniosła.

– Och, moje dziecko. – Patrzyła Leirze prosto w oczy – Czy przypadkiem twój ukochany nie jest człowiekiem?

Leira uciekła wzrokiem.

– Tak. Nazywa się Edward. Jest księciem i…

Odpychając się mackami, Ulza odpłynęła odrobinę. Przycisnęła dłoń do serca.

– Wszystko jasne. Ja również byłam kiedyś młoda i zakochana, uwierzysz? – Machnęła mackami, wzbijając gromadę bąbelków, które szybko uciekły. – Człowiek, powiadasz? I zakochałaś się w nim tak po prostu?

Leira spuściła oczy. Jak po prostu?! Przypomniała sobie wszystkie chwile, które spędziła przy statku Edwarda. Co dwa tygodnie płynął wielkim drewnianym wehikułem na wyspy należące do jego królestwa. Od roku śledziła te rejsy. Nocami podpływała do statku i wspinała się na krzywe ściany. Edward lubił nocne spacery. A ona lubiła go oglądać. Miała prawo się zakochać! Czy wiedźma się z niej śmiała? Nie wie przecież, że Edward jest idealny. Nie widziała go, nie słyszała. Znacznie lepszy niż nadęte trytony w pałacu, chełpiące się potyczkami z rekinami przed zgrają chichoczących syrenek. Edward był przy nich jak wyniosły delfin wśród ławicy drobnych sardynek.

– Jest bardzo miły! – krzyknęła z wysoko podniesioną głową. – Nigdy nie krzyczy na marynarzy. Pisze wiersze podczas podróży, a potem czyta je głośno i… i… jest taki przystojny! – Nawet teraz westchnęła, przywołując obraz czarnowłosego księcia. – Ma włosy czarne niczym atrament ośmiornicy, oczy jak młode wodorosty, zęby jak…

– Jak perły z najdalszych głębin! – dokończyła Ulza. – Już, już! Nie dąsaj się dziecko, z pewnością jest tak piękny, jak mówisz. I cóż stara Ulza ma począć z takim ideałem?

– Myślałam, że…

– Tak?

– Ojciec bardzo się zdenerwował, kiedy mu powiedziałam o Edwardzie. Nakrzyczał na mnie i zakazał zbliżać do ludzi.

– Biedactwo. Jak mógł być taki nieuprzejmy? – zapytała Ulza, wzdychając głęboko, choć Leirze wydawało się, że widzi cień uśmiechu na twarzy wiedźmy.

– On nigdy mnie nie zrozumie. Za to pani… może mnie pani przemienić w człowieka?

Wiedźma wybuchła gromkim śmiechem. Okrążyła zdezorientowaną Leirę, wciąż trzęsąc się od wesołości.

– Och, nie. Tego dokonać nie mogę.

Syrena spuściła głowę. Czerwone włosy zafalowały jak umierająca meduza. A więc koniec. Jakże była głupia, aby myśleć, że ktokolwiek dysponuje taką mocą. Wszystko na nic.

Wargi zaczęły jej drżeć, a w gardle poczuła nieprzyjemny ucisk.

– W takim razie… – wykrztusiła z trudem. – Ja już odpłynę.

Do pałacowej komnaty, gdzie zwinie się w kącie i będzie spała przez resztę życia! I już nigdy nie powie nawet słowa do ojca i sióstr!

– Syrenko! – zawołała Ulza.

Leira zwolniła. Wstydziła się spojrzeć na wiedźmę. Nie potrzebowała żadnych dobrych rad, pustych niczym porzucona muszla: znajdź sobie miłego trytona, ocean jest pełen ładnych chłopców, zapomnij o ludziach, twoje miejsce jest na dnie morza. Ile razy już to słyszała? Wszyscy nagle byli tacy mądrzy i traktowali jej marzenia jak dziecinne wygłupy.

– Leiro!

Spojrzała na Ulzę. Jak chce, to niech z niej drwi. Proszę bardzo. Niech cały świat się śmieje.

Wiedźma podpłynęła całkiem blisko. Ręce oparła o biodra i obnażyła zęby w uśmiechu.

– Ale mogę przemienić Edwarda w trytona.

Leira otworzyła szeroko oczy. Edward trytonem! Nie musiałaby opuszczać oceanu. Zostawiać ojca, sióstr i przyjaciół. Wyobraziła sobie Edwarda z połyskującym ogonem. Nagi od pasa w górę, z umięśnionymi ramionami, do których tuliłaby się każdej chwili, a on by ją kochał i mówił swoje piękne wiersze. Poczuła, jak policzki zaczynają jej płonąć. Przed oczami ujrzała czarne włosy Edwarda, falujące od ciepłych prądów morskich, oraz wpatrzone w nią zielone oczy.

Nie, nie możemy mu tego zrobić! Przecież gdzieś tam na lądzie, wśród ludzi, też ma swoją rodzinę. Z drugiej strony jego świat jest taki bezbarwny w porównaniu z cudownym oceanem. Widziała przecież cuchnące porty, wbite drewnianymi pomostami w ocean niczym okrutne minogi wgryzające się w ciała bezbronnych ryb. Ociekające szlamem, pokryte gnijącymi wodorostami statki. Brudne chaty i surowe zamczyska z szarego kamienia. Miasta rozrastające się wśród lasów jak chora tkanka. Któż chciałby tam mieszkać?

Mógłby żyć w oceanie, wśród kolorowych raf i czystego piasku.

Zamieszkać z nią.

– To możliwe? – zapytała.

– Oczywiście. Nie rzucam słów na fale. Nie jest to proste, o nie, nie. – Ulza z uśmiechem obejrzała swoje paznokcie – Jednak masz przed sobą mistrzynię przemian. Jestem najlepsza – dodała, jakby stwierdzała coś oczywistego.

– Zrobiłabyś to dla mnie? – Drżący głos nie mógł ukryć ekscytacji.

Wiedźma podpłynęła do niej, okrążyła parę razy, mrucząc coś pod nosem, a Leira czekała ze ściśniętym sercem na wyrok.

Nagle macki objęły jej biodra, chwyciły ogon, pogłaskały włosy. Leira szarpnęła się odruchowo, ale bezskutecznie. Była unieruchomiona jak złapana w rekinie szczęki.

Ulza przybliżyła twarz, patrząc Leirze głęboko w oczy. W srebrzystym hełmie syrena ujrzała swoją zniekształconą twarz.

– Krwawa magia to trudne czary – szepnęła wiedźma. – Bardzo trudne i bardzo niebezpieczne. Uwielbiam wręcz pomagać rozłączonym zakochanym, nawet jeśli niektórzy z nich jeszcze nie wiedzą, że są zakochani, ale wszystko ma swoją cenę.

 – W worku… – wydusiła Leira.

Ulza zabrała swoje macki. Z ciekawością patrzyła na worek. Leira rozplątała sznurowanie, sięgnęła w głąb i wyjęła złoty okrąg. Trzymała koronę wysadzaną kolorowymi kamieniami. Blask komnaty sprawił, że na każdej krawędzi rozjarzyły się promienne gwiazdy.

– Znalazłam to w starym wraku na południu.

Wiedźma zachichotała.

– Jest idealna. – Wzięła koronę. Obracała ją na wszystkie strony. – I jakże stosowna. Jesteśmy bardzo podobne do siebie, moja droga. Odrzucone przez świat, wygnane z naszych marzeń. Dlaczego? – Westchnęła, rozkładając ręce. – Bo nie chciałyśmy podporządkować się nakazom. Chodź ze mną, coś ci pokażę.

Poprowadziła Leirę za wielkie kolumny, wzdłuż wyciosanych z czarnych kamieni stołów, uginających się pod ciężarem błyszczących bąbli, zaczopowanych muszli i przedmiotów, których przeznaczenia syrena nie potrafiła odgadnąć.

Minęły następną kolumnę i Leira zamarła w bezruchu. W ogromnej bańce powietrza stały dzieła ludzkich rąk. Wizerunki miast i postaci na dziwnych kawałkach sukna, lśniące włócznie i miecze, pancerze z tworzywa odbijającego zieloną poświatę. Leira zbliżyła się do krawędzi sfery. Kolekcja nieprawdopodobnych rzeczy z powierzchni, znacznie bogatsza niż ta, którą ukryła w maleńkiej jaskini i nie tak popsuta. Tu zauważyła zaledwie kilka plam brązowego nalotu sprawiającego, że jej znaleziska stawały się kruche, przeżarte starością i zniszczeniem. Stały tak blisko niej… wystarczyło wyciągnąć rękę.

– Ostrożnie, syrenko. Nie wolno ich zamoczyć.

Leira niechętnie cofnęła dłoń.

– Czyż nie są piękne? – spytała Ulza. – Nie tylko ty uważasz, że świat na powierzchni jest fascynujący. Ci głupcy z pałacu nie rozumieją, ile możemy osiągnąć dzięki ludziom. My obie wręcz przeciwnie. Możesz mi zaufać, Leiro.

– Więc pomożesz mi? – zapytała Leira, nie odrywając wzroku od kolekcji wiedźmy. Ofiarowana korona wydawała się nagle taka zwyczajna.

– Oczywiście, ale powiedzmy, że po wszystkim wykonasz dla mnie jeszcze jedną małą przysługę, dobrze?

– Jaką?

– Och, nie zaprzątajmy sobie głów takimi błahostkami. Musimy przecież zająć się pięknym Edwardem. Więc, moja droga, aby zmienić twojego ukochanego w trytona, potrzebujemy dwóch składników. Chcesz znać pierwszy?

Leira skinęła głową.

– Więc, moje dziecko, potrzebujemy samego Edwarda.

 

***

 

– Oszalałaś?!

Awicja machnęła ogonem. Pomarańczowe łuski zaszeleściły.

 – Przecież ojciec zakazał kontaktów z ludźmi.

 – Ojciec jest stary i głupi – Leira oparła dłonie o biodra. Jej siostry spojrzały po sobie zszokowane, ale nic nie powiedziały. Leira postanowiła wykorzystać sytuację.

– Tylko gada bez przerwy o tym, że nie powinnyśmy atakować ludzi. Co dziś zjadłaś, Cess? Glony i małże? A może kilka sardynek? A ty, Dalo? Ile razy mówiłaś, że chciałabyś spróbować ludzkiego mięsa.

Syreny popatrzyły po sobie. Siedziały na wielkich muszlach w komnacie królewskiego pałacu. Zawsze tu przychodziły, aby porozmawiać z dala od zalotników, dworskich dostojników i, przede wszystkim, ojca.

Marana, następczyni tronu, zabrała grzebień od jasnych włosów i rozprostowała ramiona.

– Więc wiesz, siostrzyczko, gdzie i kiedy będzie płynął ten statek?

– Jutro, za Północnym Przesmykiem, przy Łososiowych Skałach. Są tam rafy.

 Awicja podpłynęła do Marany.

– Naprawdę zamierzasz posłuchać Leiry? Chcesz napaść na ludzi?

– Kiedyś zjadłam człowieka – wyznała Marana.

Syreny westchnęły i natychmiast okrążyły najstarszą siostrę.

– Naprawdę?

– Kiedy?

– Jak smakował?

Szczebiotały jedna przez drugą. Marana uśmiechnęła się, sięgając wstecz pamięcią.

– To był młody rybak. Sztorm musiał znieść jego łódź daleko od brzegu. Zaśpiewałam i wskoczył do wody. Jego smak? Cudowny. Mięso miał czerwone, słodkie, delikatne.

Milczały, urzeczone wspomnieniami Marany, jakby to one same skosztowały kiedyś nieszczęsnego żeglarza.

– Leira ma rację. Ojciec niedługo odejdzie i to ja zostanę królową. Nie pozwolę, abyśmy jadły tylko ryby, skorupiaki i glony. Popłynę z tobą, Leiro. Ocean należy do nas i czas przypomnieć o tym ludziom.

Leira rzuciła się Maranie na ramiona i ucałowała serdecznie w policzek.

– Dziękuję. Która z was jeszcze dołączy?

Złotowłose bliźniczki Cess i Illoys jednocześnie skinęły głowami i zachichotały, Dala o pięknych płetwach również się zgodziła. Awicja, która nigdy nie lubiła Leiry, zmarszczyła brwi i prychnęła.

– Niech będzie – burknęła.

Wszystkie syreny spojrzały na ostatnią, najmłodszą siostrę. Bojaźliwa Atlyntia przyłożyła piąstki do drżącej brody.

– Nie wolno wam. Wszystko powiem tacie!

Leira pierwsza doskoczyła do małej syrenki. Jak ta smarkula śmiała stać na drodze do zdobycia Edwarda?! Jeśli wygada ojcu, to zniweczy cały plan. Spojrzała w wystraszone oczka Atlyntii.

– Piśnij chociaż słówko, a połamię wszystkie twoje muszelki.

– Nie będziemy się już nigdy z tobą bawić! – dodała Cess, a Illoys syknęła, szczerząc kły.

– Kiedy zostanę królową, nie będę tolerowała u siebie żadnych zdrajczyń – fuknęła Marana. – Wygnam cię na Zachodnie Bezkresy!

Atlyntia pisnęła, aż zatrzepotały jej skrzela.

– Nic nie powiem, naprawdę! Proszę, nie wyganiaj mnie!

Leira zamachała ogonem, unosząc się pod sufit.

– Statek przepłynie Łososiowe Skały jutro w południe. Wyruszymy rankiem.

Illoys zachichotała.

– No, powiedz jej! – rzekła Cess, trącając siostrę łokciem.

– Powiedz co? – Leira zmarszczyła brwi. Bliźniaczki znów się roześmiały, zakrywając usta dłońmi. W końcu Illoys spojrzała na Leirę.

– Tilian szukał cię po całym pałacu.

Leira parsknęła.

– Czego ten dureń znów chce ode mnie?

– Wszystkie wiemy, czego chce – z poważną miną rzekła Cess, ale zaraz potem wszystkie syreny wybuchły śmiechem, nawet Atlyntia, choć nie wyglądało na to, żeby tak naprawdę wiedziała. Leira skrzywiła się, jakby zjadła zgniłego małża.

Tilian naprzykrzał się jej od dłuższego czasu. Do jego burzy żółtych loków i ogona w kolorze wieczornego morza wzdychała każda służka w pałacu. Nadęty bufon. Był niczym w porównaniu do Edwarda. Na dodatek mówił tylko o sobie, bez przerwy, nieustannie, cały czas.

Leira wywróciła oczami.

– Bardzo zabawne. Jutro o poranku – przypomniała na pożegnanie roześmianym siostrom. 

 

****

 

Morze było spokojne i nieruchome. Leira wystawiła głowę nad taflę wody. Ostre słońce paliło w oczy, kilka białych chmur zdawało się tkwić w miejscu. Siostry wspinały się powoli na Łososiowe Skały. Kamienie były wygładzone bijącymi o nie przez lata tysiącami fal, ale śliskie i zdradzieckie. Na horyzoncie samotny biały żagiel rósł niezwykle powoli.

Mielizna i pasma szarych raf otaczały Łososiowe Skały – statek z pewnością ominie to miejsce. Leira miała nadzieję, że głos sześciu syren dotrze do załogi. Zanurkowała i skryła się u podnóża skał. Syreny ostrożnie wyglądały spomiędzy kamieni, tak by ludzie nie zdołali ich wypatrzeć. Leira wiedziała, że nie tylko ona jest podekscytowana. Marana trzymała się krawędzi, aż bielały jej kłykcie, Illoys i Cess szczebiotały do siebie, jak zwykle zakrywając usta, a Dala gryzła kosmyk włosów. Nawet Awicja machała nerwowo ogonem, jednocześnie oblizując usta. Leira patrzyła na nią z irytacją. A tak nie chciała płynąć! Pewnie będzie pierwsza do skosztowania człowieka. Marudna, głupia brzydula! Gdyby Leira nie potrzebowała swoich sióstr, kazałaby jej zostać. Oczywiście, Atlyntia została w pałacu. Przed wyruszeniem w drogę upewniły się, że smarkula jest wystarczająco zastraszona, aby milczeć. Teraz już nic i nikt nie zatrzyma wydarzeń.

Jedna troska ciążyła Leirze na sercu. Jak w całym nadciągającym chaosie znaleźć Edwarda, uratować go i wymknąć się z nim aż do kryjówki Ulzy? Od rana zadręczała się myślami o ataku. Nie mogła powiedzieć siostrom, że przybyły tutaj, by pomóc jej zdobyć ukochanego księcia. Córka króla Morskiego Ludu i człowiek! Niebywałe!

Później nikt nie będzie pytał, co się stało. Wtedy wszystko się ułoży. Leira nie ufała Ulzie. Nie była tak głupia i naiwna, za jaką brała ją morska wiedźma, ale na razie nie miała wyboru. Czarownica stanowiła jej jedyną szansę, ale z pewnością zażąda czegoś więcej niż złotej korony. Ta przysługa, o której wspominała? O co może chodzić?

Nieważne.

Zrobi, co trzeba, aby zyskać Edwarda, nawet jeśli ma oddać Ulzie wszystkie skarby ludzi ze swojej kolekcji!

Słońce suszyło skórę i płetwy, więc co pewien czas syreny nurkowały do ożywczej wody i znów wracały na skałę. Statek zbliżał się niemiłosiernie powoli, aż Leira zaczęła modły do morskich duchów o zesłanie wiatru. Zadziwiające, ale wicher wkrótce nadszedł. Wydął żagiel i statek ruszył, tnąc fale bryzgami białej piany.

– Teraz! – rozkazała Marana i syreny wyszły z ukrycia, siadając na gładkich skałach. Ze statku dobiegły zdumione okrzyki. Leira widziała maleńkie postacie biegające w różne strony na grzbiecie tego drewnianego potwora i zastanawiała się, czy któraś z nich to Edward.

Marana zaintonowała pieśń. Ostry niczym żądło płaszczki głos poniósł się daleko. Syreny dołączyły do siostry.

Krzyki na statku ucichły, bieganina ustała. Przez chwilę zdawało się, że wszystko zamarło, aż nagle mała sylwetka stanęła na burcie i skoczyła, machając rozpaczliwie rękami. Druga zrobiła to samo i kolejna, i jeszcze jedna. Marynarze skakali do wody, po czym płynęli w stronę syren, które wciąż śpiewały. Leira patrzyła na opętanych ludzi i dziwiła się, jak wielu ich było. Próbowała dojrzeć Edwarda, ale była za daleko. Nagle trwoga ścisnęła jej serce, gdy pomyślała, że nie wie, czy Edward umie pływać. Zanurkować, aby go odnaleźć? Za późno! Nie mogła się zdradzić przed siostrami, więc tylko śpiewała dalej. Wkrótce nikt już nie skakał. Statek dryfował dalej, pchany obojętnym wiatrem. Ludzie płynęli co sił w kierunku nagich uwodzicielek. Niektórych opuszczały siły i znikali pod spokojną taflą oceanu, zostawiając za sobą gromadę drobnych bąbelków.

– To wszyscy – przemówiła Marana, urywając pieśń. – Nie zostawcie nikogo żywego!

Syreny wskoczyły do wody na spotkanie ludzi.

Leira pędziła co sił. Szukała czarnowłosego księcia odzianego na biało, z czerwonym pasem na biodrach. Jak go znaleźć, gdy spod wody wszyscy wyglądali tak samo? Cienie na tle błękitnego nieba.

Ludzie zwolnili, zatrzymali się. Hipnotyzujący czar syrenich pieśni przemijał i marynarze rozglądali się oszołomieni. Niektórzy coś wołali.

Wtedy pomiędzy nich wpadły syreny i krzyczeli już wszyscy. Zapanował chaos. Leira krążyła między ludźmi, wypływała na powierzchnię, patrzyła od jednej przerażonej twarzy do drugiej, znów nurkowała i szukała dalej w innym miejscu. Wciąż ani śladu Edwarda – Leira jęknęła z rozpaczy. Co, jeśli nie wsiadł na statek? Niemożliwe! Przecież zawsze nim płynął. Może któraś z sióstr wciągnęła go już w głębię i opadał teraz bez życia w kierunku morskiego dna? Ludzie byli tacy słabi i niezdarni. W wodzie przypominali świeżo wyklute na plaży żółwiki, rozrywane dziobami żarłocznych mew, brnące niezdarnie do upragnionego oceanu.

Nieopodal Leiry, Cess pochwyciła bladego chłopaka o wyłupiastych oczach. Zdążył tylko nabrać powietrza, nim zniknął pod wodą. Syreny wysunęły kły. Gładkie twarze wykrzywiły się w twarde pyski. Zęby zatopiły w miękkich ciałach, szarpiąc i rwąc. Wstęgi krwi zabarwiły wodę. Marynarze rozpierzchli się we wszystkich kierunkach. Syreny topiły lub zagryzały uciekających, porzucały i ruszyły ku następnym, zostawiając posiłek na później.

Leira zaklęła.

Nie mogła być jednocześnie wszędzie. Zanurkowała, przepłynęła przez chmurę karmazynowej cieczy, wciągając w skrzela słodki posmak krwi, ruszyła ku grupie płynących ludzi. Byli tak powolni!

Dostrzegła Edwarda.

Rozpoznała go od razu. A potem rzuciła się mu na pomoc, bo szamotał się przerażony, wciągany w odmęty przez Awicję.

Zawsze ona!

Już w dzieciństwie podbierała Leirze zabawki. Skarżyła na nią do ojca, wypominając każdą wyprawę po ludzkie skarby. I teraz zamierzała pozbawić ją ukochanego!

Edward wymachiwał kawałkiem ostrego metalu, ale nie mógł dosięgnąć trzymającej go za wysoki but napastniczki.

Może Awicja miała zgrabniejszy ogon, piękniejsze łuski o kolorze najczystszego błękitu, ale to Leira pływała najszybciej. Teraz zaś, by ratować Edwarda, pomknęła prędzej niż niedoścignione żaglice.

Z sykiem uderzyła w Awicję i zadrapała szponami jej twarz, aż krew syreny zmieszała się z posoką marynarzy. Następnie zostawiła oszołomioną siostrę i chwyciła Edwarda. Miał zamknięte oczy. Dreszcz przerażenia przeszył ją od ogona po głowę, ale wypchnęła księcia na powierzchnię. Chwyciła jego twarz i pocałowała mocno, wdmuchując powietrze do słonych ust.

Zakaszlał, prychnął kropelkami wody, ale zanim Leira zdążyła się uśmiechnąć, coś chwyciło ją w biodrach i pociągnęło w głębinę.

Brązowe włosy Awicji przeplatały się z krwią płynącą z rozdartego policzka. Leira poczuła ostre zęby na biodrze, ale uderzyła Awicję w skroń i szczęki puściły. Zauważyła opadające powoli ciało Edwarda. Za nim, w oddali, brunatna woda zasłaniała obraz rzezi. Leira pisnęła, gdy pięść trafiła ją w skrzela i sama oddała cios, tłukąc głowę Awicji, drapiąc i szarpiąc za włosy. Zdołała się uwolnić z uścisku rozwścieczonej siostry, zgięła się, zrobiła obrót i popędziła do Edwarda. Jeśli on umrze, to wszystko stracone. Przez moment myślała, jak wytłumaczy siostrom atak na Awicję. Usłyszała za sobą wściekły krzyk i skoncentrowała się na machaniu ogonem. Jedna rzecz na raz – powtarzał jej często ojciec, gdy była mała, i choć w wielu sprawach uważała go za starego marudę – tę lekcję zapamiętała na zawsze. Zobaczyła błysk w ręku księcia. Bezwładne palce puściły ostrze, które zaczęło powoli opadać wraz z Edwardem. Leira momentalnie wpadła na idealny pomysł. Postraszy Awicję ludzkim żądłem, zabierze Edwarda i ucieknie. Niech sobie siostrzyczki plotkują, co chcą!

Zręcznie chwyciła ostrze, odwróciła się, by ostrzec Awicję, jednocześnie wysuwając przed siebie ludzką broń. Awicja była zbyt blisko, płynęła zbyt szybko. Leira nie zdążyła zareagować. Poczuła szarpnięcie w ręku i ostrze zagłębiło się w bladej piersi Awicji. Zderzyły się ze sobą, obie z rozszerzonymi w zdumieniu oczami. Obie z otwartymi w przerażeniu ustami. Leira na moment zapomniała o księciu, o morskiej wiedźmie i umierających żeglarzach. Krwawy bąbel wyleciał spomiędzy warg Awicji niczym rak pustelnik uciekający z nieprzydatnej skorupy. Po chwili pękł i czerwony obłok zasłonił twarz syreny. Jej głowa opadła bezwładnie.

Zabiła ją. Zabiła własną siostrę.

Ciało Awicji spłynęło z ostrza i zaczęło opadać, ciągnąć za sobą karmazynowy strumyk z rany.

Edward!

Był niedaleko. Wyrzuciła ze wstrętem okropny ludzki kolec. Chwyciła Edwarda i pocałowała tak jak wcześniej, wdmuchując powietrze w jego usta. Włożyła rękę pod marynarską koszulę, szukając bicia serca, przerażona, że się spóźniła. Musiała się zmusić, aby pamiętać o nabieraniu długich oddechów skrzelami. Jeśli żył – potrzebuje powietrza, jeśli nie…

Wolała o tym nie myśleć.

Wyczuła uderzenia serca i zalała ją fala ulgi. Teraz wszystko będzie dobrze.

Objęła go rękoma i ruszyła w drogę do jaskini Ulzy.

Bez przerwy widziała w myślach twarz Awicji. Te zdradzone oczy, gdy nadziała się na ostrze. To był wypadek, to była wina Awicji. Gdyby tylko jej nie ścigała, gdyby odpłynęła i zostawiła Edwarda w spokoju…

Leira mknęła przez podwodny świat, bez przerwy ofiarowując księciu powietrze.

Nim dotarła do jaskini Ulzy, płuca i skrzela paliły jak wychłostane parzydełkami meduz. Zaciągnęła Edwarda przez tunel oświetlony migoczącymi rozbłyskami węgorzy; wpłynęła do jaskini, zastanawiając się, co ma teraz zrobić? Przecież nie mogła go puścić – utonąłby natychmiast. Oby Ulza miała jakiś pomysł.

Wiedźma pojawiła się z głębi groty. Sunęła pospiesznie na mackach, uśmiechnięta szeroko, ukazując drobne spiczaste zęby.

– Płyń, dziecko, płyń. Tu za mną.

Leira podążyła za Ulzą.

– Ludzie nie zniosą długo tutejszego zimna. Uważaj na kamienie. Ile już czasu obiecuję sobie, że je sprzątnę? Tam. – Wskazała na przyczepiony do skalnego dna bąbel powietrza. Tuż obok drugiego, który widziała wcześniej, wypełnionego zdobyczami z wraków ludzkich statków. Były oddzielone wąską ścianą wody.

W środku bańki spoczywało łoże z glonów i miękkich koralowców.

– Połóż go – rozkazała Ulza.

Gdy tylko Leira znalazła się w bąblu, poczuła ciepło, znacznie przyjemniejsze niż chłód wody dookoła. Oderwała wycieńczone usta od Edwarda i złożyła jego głowę na glonach. Bez sił legła obok, dysząc ciężko ze wzrokiem wpatrzonym w niknące w ciemności sklepienie.

Macki Ulzy uniosły księcia i delikatnie złożyły na posłaniu.

– Nie zużywaj powietrza, dziecko. Te sfery kosztują mnie wiele sił i czarów. No już, sio!

Leira niechętnie wpełzła w ścianę zimnej wody. Patrzyła na nieprzytomnego Edwarda. Był tu, w głębinach, zaledwie na wyciągnięcie ręki. Dokonała tego. Oddychał spokojnie, krople spływały mu z czoła i sklejonych włosów, mokre ubranie oblepiało umięśnione ciało, którego tak pożądała. Poczuła narastające ciepło w podbrzuszu. Chciałaby zamknąć się z Edwardem na zawsze w powietrznym bąblu i zapomnieć o całym świecie. Uśmiechnęła się do siebie, ale dobry nastrój prysnął, gdy przypomniała sobie opadające ciało Awicji.

– Leiro! – krzyk Ulzy powiał chłodem. – Nie czas na odpoczynek. Książę żyje, ale przed nami wciąż wiele pracy. Na razie utrzymam go we śnie.

– Co mam zrobić? Mówiłaś, że potrzebujemy jeszcze czegoś.

– Mamy już górną część twojego wymarzonego mężczyzny. Teraz czas na ogon.

– Skąd go weźmiemy?

– Przypuszczam, że są przyczepione do trytonów. – Zaśmiała się z własnego żartu.

Natomiast Leira wcale nie była rozbawiona. Pomasowała szczypiące miejsce, gdzie ugryzła ją Awicja, i czekała, aż wiedźma przestanie pleść głupstwa.

Tylko że Ulza nic nie mówiła.

Bardzo niepokojące i szalone podejrzenie zaczęło kiełkować w głowie Leiry.

– Nie mówisz poważnie…

– Ogon i skrzela trytona, Leiro. Muszę je mieć. Jak najświeższe. Och, nie patrz tak na mnie. Dobrze, dobrze, pomogę ci. Przyprowadź tu jakiegoś młodego trytona, a dobra Ulza zajmie się resztą.

Leirze zawirowało w głowie.

– Nie! Nic o tym nie mówiłaś!

Spojrzała na śpiącego Edwarda. Czy to jej wina, że zakochała się w człowieku? Szlak tej zakazanej miłości znaczyła krew. To przez nią Awicja i dziesiątki marynarzy stracili życie. A teraz Ulza domaga się kolejnej ofiary. Czy to się nigdy nie skończy?

– Nie mogę… – wyszeptała.

Ulza odwróciła się bez słowa, wznosząc macki ponad głowę i kreśląc nimi dziwne wzory.

– Och, cóż. W takim razie myślę, że powietrze nie będzie już księciu potrzebne.

Był to prosty, brutalny i okrutny szantaż. Leira zacisnęła pięści i syknęła cicho, pokazując kły. Przecież doprowadziła do śmierci Awicji, zbuntowała siostry przeciwko władzy ojca, złamała tyle zasad, że resztę życia powinna spędzić zamknięta w swojej komnacie. Zapłaciła tak wiele za swoją miłość, a dług wciąż rósł. Na moment znienawidziła Edwarda, jego ludzkie ciało, tak słabe i bezbronne, jego wiersze, szeptane nocami na statku tym spokojnym, ciepłym, miłym głosem…

– Zaczekaj!

Uniesione macki zamarły.

– Zrobię to. Przyprowadzę trytona – Leira nie wierzyła, że to mówi. Ze spuszczoną głową podniosła się z dna.

– Na pewno?

– Tak!

– Ruszaj, dziecko! Twój książę na ciebie liczy.

Wciąż słyszała śmiech Ulzy, gdy opuszczała jaskinię.

 

***

 

Młode trytony zakute w pancerze z muszli i skorup wypełniały krąg treningowy. Wymachiwały bronią nawet nie w połowie tak chętnie, jak prężyły umięśnione ciała i lśniące ogony.

Jak zawsze.

Młode syreny z rumianymi policzkami oraz zachwytem w oczach wymieniały między sobą sprośne żarciki, co rusz zerkając na walczących młodzieńców i piskliwie chichocząc.

Jak zawsze.

Oczywiście, Tilian był blisko widowni. Owiniętym w wodorosty mieczem z rogu narwala okładał właśnie jakiegoś nieszczęśnika, a każde uderzenie wywoływało zarówno zachwyty publiczności, jak i pogłębiało upokorzenie przegranego.

Leira przepłynęła nad głowami syren. Przygryzła wargę, po raz ostatni zastanawiając się, czy zna inny sposób na zaciągnięcie Tiliana do jaskini wiedźmy i po raz kolejny nie wymyśliła niczego nowego. Nie mogła oderwać wzroku od ogona Tiliana. Długi, o symetrycznych, ciemnoniebieskich łuskach, z płetwami beż żadnych postrzępień. Idealnie współgrał z doskonałym ciałem powyżej.

Tilian sparował cios, uderzył przeciwnika ogonem w twarz i poprawił mieczem. Wystarczyło, aby pokonany tryton uciekł skulony poza krąg. Syreny zapiszczały z zachwytu. Tilian zdjął hełm, uwalniając plątaninę kręconych włosów, tak jasnych, że niemal białych. Pomachał widowni.

I wtedy ją dostrzegł.

Leira była pewna, że Tilian zwróci na nią uwagę. Zawsze pociągały go rudowłose piękności. Łowił je wzrokiem jak ludzie nieszczęsne ryby. Córka króla o tym kolorze włosów stanowiłaby najwspanialsze trofeum.

Ich spojrzenia się spotkały i odpowiedziała mu lekkim uśmiechem, choć w środku czuła mdlące skurcze. Nigdy nie potrafiła flirtować, od małego bardziej zafascynowana światem na zewnątrz niż godowymi podchodami swojego ludu.

Tilian błysnął uśmiechem, dumnym ruchem odgarnął włosy i zatrzepotał ogonem, wywołując falę podekscytowanych westchnień. Oddał miecz i zbroję pomocnikowi, następnie ruszył w kierunku Leiry, nawet na chwilę nie spuszczając z niej wzroku.

Rzuciła mu, jak miała nadzieję, uwodzicielskie spojrzenie i skryła się, ale nie za dobrze, w pałacowych ogrodach. Przystanęła z niewinną miną pod kamienną ścianą obrośniętą czerwonymi witkami koralowca.

Przypłynął powoli, z elegancją sunąc obok starannie przyciętych roślin.

– Nie wiedziałem, że najpiękniejsza księżniczka interesuje się walkami – zaczął. Głos miał czysty i melodyjny, lecz brzmiała w nim słodkogorzka obietnica. Leira z całej siły próbowała zachować na twarzy uśmiech.

Przesunął wzrokiem od jej płetw, smukłego ogona, coraz wyżej i wyżej, zatrzymał się odrobinę dłużej na piersiach, zmusił z trudem oczy, aby podjęły wędrówkę do szyi i ust, tymczasem rumieniec Leiry rósł jak wystraszona najeżka. Pragnęła czmychnąć jak najszybciej od spojrzeń niebieskich oczu Tiliana, ale gdyby to zrobiła, wydałaby na Edwarda wyrok. Wiedźma nie utrzyma powietrznego bąbla w nieskończoność.

– Każdy musi dorosnąć – odpowiedziała drżącym głosem, licząc, że Tilian uzna to za wyraz podekscytowania jego osobą.

– Otóż to. Najpiękniejsze syreny szukają najpiękniejszych trytonów, a oni są, no cóż… tutaj, w kręgu.

Przysunął się blisko, według niej – zdecydowanie zbyt blisko. Na szczęście jej nie dotknął; sama nie wiedziała, co by wtedy zrobiła. Nachylił się – wielka góra gładkich mięśni, perłowobiałych zębów i rozpuszczonych włosów.

– Proszę. Znam miejsce… – powiedziała w panice, widząc zbliżające się usta. – Nie chcę plotek.

Przechylił głowę i szepnął jej prosto do ucha.

– Oczywiście. Jak mógłbym odmówić prośbie księżniczki?

Korzystając z okazji, Leira odskoczyła spod ściany.

– Znasz Północną Fałdę?

Uniósł jedną brew.

– Nie zamierzasz chyba mnie ciągnąć aż tam?

Oparła dłonie o biodra i zmrużyła oczy.

– Za daleko? – Uniosła podbródek. – Masz mnie za jedną z tych dziewczyn z widowni, które same rozkładają przed tobą łuski? – Dla pewności wypięła do przodu piersi, wyprostowała ogon i zatrzepotała płetwami, prezentując wszystkie swoje wdzięki.

Tilian skłonił się, nie spuszczając wzroku z ciała Leiry.

– Najmocniej przepraszam, Wasza Wysokość. Dla ciebie popłynę choćby na kraniec oceanu.

– No, myślę. Łaskawie ci wybaczam. – Mrugnęła do niego. – Ten jeden raz. A więc Fałda. Będę na ciebie czekać…, ale nie za długo. – Dodała, po czym odpłynęła, nie oglądając się za siebie.

Gdy była pewna, że już jej nie widzi, zgarbiła się i skrzyżowała ręce na piersiach. Serce dudniło i za nic nie chciało się uspokoić. Na przekór rozsądkowi spróbowała wyobrazić sobie, co Tilian robił z nią w swoich myślach i aż poczuła mdłości. Skupiła się na machaniu ogonem oraz wypatrywaniu sióstr. Od ataku na ludzki statek nie pokazała się w pałacu. Może siostry wciąż jej szukały? Może znalazły ciało Awicji i bały się, że Leirę spotkał taki sam los?

Czas naglił. Później, kiedy Edward będzie bezpieczny, wróci do pałacu i wszystko wytłumaczy. Tylko jak? Nieważne. Coś wymyśli, zawsze umiała znaleźć gładkie słówka. Z wyjątkiem spotkania z Tilianem. To wielkie ciało z błękitnymi oczami potrafiło przytłoczyć. Na szczęście, że z wyjątkiem kłębów mięśni, Tilian prezentował jedynie pustkę w głowie.

 

***

 

Nie czekała długo. Sylwetka Tiliana nadpływała z południa, ledwie widoczna w narastającej ciemności zmierzchającego dnia. Leira dryfowała nad wejściem do jaskini Ulzy. Krążące poniżej węgorze oświetlały syrenę błyskiem wyładowań.

Poczekała, aż się zbliży. Zbladła, gdy ujrzała róg narwala, który przypiął sobie do pasa sznurem wodorostów. Znów ufała, że Ulza będzie wiedziała, co robić.

Powitała Tiliana uśmiechem, ale on patrzył jedynie na węgorze.

– Na Matkę Wodę, co to za stworzenia?

– Znalazłam je tutaj. Są piękne, prawda?

Wzruszył ramionami.

– Raczej dziwne.

– Mnie się podobają.

– Tak, słyszałem, że lubisz… dziwne rzeczy. Ludzi z ich skarbami. Doprawdy, Leiro, powinnaś porzucić te głupoty i skupić się na ważnych sprawach. Takich jak ja.

Leira skrzywiła się, jakby wpłynęła w plamę rybich szczątków.

– Oczywiście, Tilianie. Dlatego tu jesteśmy, prawda? Tam jest jaskinia, gdzie nikt nas nie zobaczy.

Tryton obejrzał się przez ramię.

– Nikogo tu nie widzę – mruknął.

– Nie mogę ryzykować – odpowiedziała wyniosłym tonem. Ojciec używał takiego, aby wymusić posłuch u dworzan. Wystarczyło go naśladować. – Węgorze oświetlą nam drogę. Płyń za mną, dobrze?

– Dziwactwa, jak mówiłem. – Potarł policzek. – Cóż, dobrze, ale jeśli któreś z tych stworzeń mnie dotknie, to poczuje miecz.

Leira z ulgą wpłynęła w wejście do groty i poprowadziła Tiliana przez długi tunel. Co pewien czas zerkała, czy nie zrezygnował. Na szczęście, tryton naprawdę chciał się dobrać do jej łusek.

Im Leira była bliżej jaskini, tym bardziej narastał w niej strach. Co, gdy już tam dopłynie? A jeśli Ulzy tam nie ma? I zostanie sama z podekscytowanym Tilianem? Może go zwodzić przez pewien czas, ale w końcu znudzi się podchodami i…

Odrzuciła okropne myśli.

Zawsze lubiła ryzyko. Inaczej nie zwiedzałaby zatopionych ludzkich statków, wypełnionych ostrymi przedmiotami i nadgniłym drewnem. W poszukiwaniu skarbów i pamiątek penetrowała ładownie oraz kajuty, które nie raz okazywały się kryjówkami wściekłych morskich istot. Wydostawała się z różnych opresji, więc teraz również sobie poradzi. Tilian był po prostu innego rodzaju drapieżnikiem, ale polował na jej ciało tak samo, jak rekiny albo mureny. Pocieszała się myślą, że intelektem również przypominał średnio rozgarniętego małża.

Ujrzała zielone światło jaskini i wkrótce znalazła się w środku. Płynęła, jakby wiedziała, dokąd zmierza, jednocześnie wzrokiem szukając Ulzy. Nie zamierzała poprowadzić Tiliana aż do bąbla z Edwardem, na szczęście kolumny zasłaniały głąb pieczary.

– Leiro! – zawołał Tilian.

Stanął niedaleko ze zmarszczonymi brwiami. Oglądał jaskinię i najwyraźniej nie był zadowolony.

– Cóż, przyznaję, niczego sobie znalezisko, ale nadal myślę, że wystarczyłoby coś mniej… cudacznego.

Leira ukryła strach za uśmiechem. Co miała teraz zrobić?

Tilian podpływał z błyskiem w oku, który się jej nie podobał.

– A więc Wasza Wysokość, nikt nas tu nie zobaczy…

Cofnęła się, patrząc, jak odwiązuje róg narwala i upuszcza na podłoże.

– Nikt nas nie usłyszy…

Coś poruszyło się za plecami Tiliana.

– Z pewnością nie będzie żadnych plotek…

Skrócił dystans tak nagle, że nie zdążyła nawet pisnąć. Wielkie łapy chwyciły ją za ramiona. Trzymał mocno, a lubieżny uśmiech świadczył o tym, że nie zamierzał czekać dłużej.

Zbliżył swoje usta, a ona odsunęła głowę ze wstrętem. Jeśli pierwszy pocałunek odda temu bezmózgiemu brutalowi, to nigdy sobie nie wybaczy!

Krzyknęła, gdy ostry ból przeszył jej ciało. Zdumiony Tilian również jęknął. Za jego plecami niebieski błysk węgorza zgasł tak szybko, jak się pojawił.

– Zatłukę te stworzenia! – krzyknął Tilian, obracając się w poszukiwaniu miecza.

Leira schowała się za kolumną i wystawiła głowę, niepewna, co zobaczy.

Tilian trzymał róg, ale broń wydawała się niczym w porównaniu do otaczającej go chmary węgorzy. Krążyły w bezpiecznej odległości, co pewien czas strzelając liniami światła.

Spróbował dziabnąć pierwszego, ale chybił. Za to węgorze jak na komendę ruszyły w stronę trytona i Leira musiała zamknąć oczy, podrażnione oślepiającym błyskiem. Krzyk Tiliana wypełnił jaskinię.

Gdy podniosła powieki, węgorze już gdzieś zniknęły. Ciało Tiliana dryfowało bezwładnie, wciąż ściskając w dłoni róg narwala.

– Jeszcze żyje. – Głos wiedźmy dobiegał z góry.

Plątanina czarnych macek opuszczała się powoli, prosto w kierunku nieprzytomnego trytona.

– Chcesz to zrobić, dziecko?

Leira tkwiła oszołomiona w bezruchu.

– Zrobić co?

– Zabić go, oczywiście. Weź jego miecz, wyceluj w…

– Nie!

Ulza objęła mackami ciało Tiliana. Zabrała róg i przyłożyła mu do ucha. Leira patrzyła, choć wcale nie chciała. Palce rozbolały od ściskania chropowatej ściany kolumny. Wiedziała, co się stanie.

Macki przytrzymały głowę Tiliana.

– Doskonały okaz, Leiro. Rozumiesz, moja droga, musimy go zachować raczej nietkniętego, ale z pewnością nie potrzebujemy głowy.

Pchnęła miecz przy wtórze ohydnego trzasku i Leirze żołądek podszedł do gardła. Cienka smuga krwi wypłynęła z czaszki trytona. Ulza chwyciła zwłoki i zatargała w kierunku bąbla z Edwardem.

– Nie ma czasu do stracenia – mruknęła, mijając skuloną Leirę.

 Ile jeszcze krwi popłynie przez jej miłość?

Awicja, Tilian, marynarze. Czy ten koszmar się nie skończy? Dlaczego nie mogła pokochać kogoś z Morskiego Ludu? Dlaczego zawsze pragnęła więcej i więcej? Ryby nie latają pod niebem, rozgwiazdy nie śpiewają pieśni, a syreny nie biorą ludzi za kochanków. Raniła naturalny porządek świata i każda przelana kropla krwi obciążała jej sumienie.

Podniosła głowę, zmusiła ciało do wysiłku i popłynęła za Ulzą.

Zapędziła się tak daleko, że nie było odwrotu, ale jednocześnie nie wiedziała, jak da radę wytrwać w koszmarze, który sama stworzyła.

W mackach i rękach Ulzy tkwiły cienkie ostrza, szerokie ostrza, ostrza połączone stalowymi nićmi, albo które kształtem przypominały małe płaszczki. Bardzo dużo ostrzy i wszystkie podnosiły się, po czym opadały nad ciałem Tiliana, położonym tuż przy Edwardzie.

– Widzisz, moja droga? – Ulza nawet nie odwróciła głowy. Lśniąca krew barwiła suche glony, gdzie leżał Tryton. – Cudowne.

Dźwięk rozdzieranego ciała znów wywołał w Leirze mdłości. Była wdzięczna, ze zza pleców Ulzy nie mogła dostrzec, co się dzieje w bąblu. Tylko obawa przed pozostawieniem Edwarda w rękach wiedźmy powstrzymywała Leirę przed omdleniem lub ucieczką.

Musiała zostać. Nie wierzyła Ulzie i nie pozwoli, aby zrobiła Edwardowi coś strasznego.

– Ma… – Ulza zachichotała. – Miał silne skrzela. Potrzebuję też trochę tego.

Trzask łamanej kości.

– I tego.

Coś zostało wyciągnięte, kałuża krwi na podłożu rosła szybko.

– Jeszcze to…

Krew dotknęła ścian bąbla, zabarwiła wodę i Leira poczuła w skrzelach mdlący posmak.

– No chodź…

Odgłos miażdżonej skorupy młodego żółwia.

 – I gotowe. Oczyszczę ogon i pora na księcia.

Spojrzała na nogi Edwarda, owinięte nieznanym jej materiałem, ze skórzanymi płetwami na spodzie. Pamiętała, jak jeden z marynarzy ze statku nazywał je butami, wskazując na te, które nosił. Narzekał, że są podziurawione i na lądzie sprawi sobie znacznie lepsze.

Od dawna marzyła, aby mieć nogi, móc tańczyć i skakać, wspinać się i biegać. Teraz miała wrażenie, że jej marzenia były mdłe i niedojrzałe. Jedyna nadzieja, jedyny sen, którego jeszcze nie odpuściła, to wspólne życie z Edwardem. Tu, czy na lądzie – bez znaczenia.

Byle tylko byli razem.

– To już nie będzie potrzebne – powiedziała Ulza i wyrzuciła szczątki Tiliana w wodę. Leira szybko zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, po Tilianie został tylko niknący w ciemności ślad szybko rozmywającej się krwi.

Ulza stanęła nad Edwardem i wymamrotała jakieś zaklęcia.

– Teraz nie grozi mu wykrwawienie. Nie proszę cię o asystowanie, dziecko. Obawiam się, że nie zniosłabyś tego widoku. Możesz odpłynąć i wrócić później.

Leira zadrżała. Matko Wodo, jak bardzo by chciała!

Zamiast tego zacisnęła pięści i powiedziała:

– Zostanę.

– Jak sobie życzysz. No, do dzieła.

Gdy Leira ujrzała zakrwawioną nogę odpadającą od ciała Edwarda, zamknęła oczy, jęcząc cicho. Trzymała zaciśnięte powieki przez wieczność, wsłuchana w przekleństwa Ulzy, kakofonię szarpania i cięcia, chlupotu krwi, tarcia kości o kość, naciąganych błon i skrobanych łusek.

– Nie martw się, Leiro. Byłam bardzo ostrożna. To, co mężczyźni cenią najbardziej, ma nienaruszone. No już, możesz otworzyć oczy.

Leira zapomniała o koszmarnych dźwiękach, gdy tylko ujrzała Edwarda. Jego boki znaczyły krzywe pręgi, czerwone spuchnięte linie pokryte zaschniętą krwią i ściegami czarnych nici. Płaty skrzeli spoczywały nieruchomo.

Nie mogła oderwać oczu od ogona Tiliana, złączonego plątaniną nabrzmiałych linii z ciałem człowieka… nie, teraz już trytona.

Klatka piersiowa Edwarda unosiła się i opadała powoli. Strzępy ubrań, rozerwane przez ostrza Ulzy, leżały w bąblu lub pływały w zimnej wodzie.

– Udało się? – zapytała Leira.

Zaopiekuje się Edwardem. Zabierze go do pałacu i sprowadzi najlepszych medyków. Z czasem rany znikną, pozostawiając tylko różowe blizny. Nie straci nic ze swego uroku. Ilu wojowników nosiło ślady kłów i pazurów? To nic. Wciąż był jej uśmiechniętym Edwardem, piszącym nocami wiersze na rozkołysanym statku.

Ulza odłożyła ostrza na pobliski stół. Ruszała się powoli, wyraźnie zmęczona, cienie pod jej oczami sczerniały, twarz pod hełmem poszarzała.

– Zszyłam jego ciało, a magią zrobiłam to, czego nie mogłam metalem. Każdy głupiec, który zna się trochę na wnętrznościach, może podłączyć ogon, ale skrzela? – Cmoknęła i wyciągnęła ze słoja coś małego, co szybko wsadziła sobie do ust i przeżuła. – A odczuwanie temperatury? Ciśnienie? Skóra i oczy? Nawet mózg! Ten ludzki nie potrafi machać ogonem.

Leira udawała, że słucha. Plądrując wraki statków, nauczyła się, że droga do osiągnięcia celu jest nieważna, chodziło o nagrodę. Kiedy zabierze stąd Edwarda?

– Tak, tak… dziękuję. Chciałabym zabrać go do pałacu.

– Och, zostaje jeszcze jedna sprawa.

Leira miała wrażenie, że ostatnio zawsze zostaje jeszcze jedna sprawa, ale uśmiechnęła się najszczerzej, jak potrafiła.

– Tak? Jeśli chodzi o skarby ludzi, mam ich…

Ulza oparła się łokciami o stół. Oglądała swoje paznokcie ze znudzoną miną.

– Złota mam już nadto. Chodzi o drobną przysługę. Nic wielkiego, moje dziecko. Sprowadź tu swojego ojca.

Wizja atakowanego przez stado węgorzy Tiliana wróciła do Leiry jak żywa.

– Po co? – zapytała, próbując zebrać myśli.

Skuliła się, gdy wiedźma podpłynęła, objęła ją mackami i przyciągnęła do siebie.

– Mamy sobie parę dawnych spraw do wyjaśnienia. Nic wielkiego. Spójrz na biednego Edwarda. – Obróciła Leirę w stronę księcia. – Czyż nie wycierpiał już wystarczająco? A ty, drogie dziecko? – Sączyła słowa prosto do ucha syreny. – Pomkniesz do pałacu, zmyślisz ojcu jakąś historyjkę… przecież jesteś w tym dobra. Przypłynie tutaj i sobie porozmawiamy. W tym czasie zabierzesz stąd Edwarda. Będziecie razem, Leiro. Już na zawsze. Wystarczy tylko przyprowadzić króla. Posłuchasz się, prawda? – Ostatnie słowa zakończyła mocnym uściskiem klejących macek, od którego Leirę przeszedł dreszcz.

To nie był czas na bohaterstwo.

– Dobrze – zgodziła się, bo cóż innego jej pozostało.

Uścisk zelżał, a wtedy Leira odpłynęła poza zasięg macek.

– Nie zrobię tego! – krzyknęła. – Chcesz go zabić! Tak jak Tiliana.

Wiedźma prychnęła oburzona. Ruszyła w stronę Leiry, ale syrena była zbyt szybka i zwinna.

– Zrobisz, co każę! Przyprowadzisz króla!

– Dlaczego? – dopytywała Leira.

– Przecież nic dla ciebie nie znaczy! – Dłonie Ulzy zacisnęły się w pięści. – Sama mówiłaś. Nie podoba mu się ani jak żyjesz, ani twoja fascynacja ludźmi! Pomyśl, co zrobi, gdy się dowie, że jednego z nich pokochałaś?

Czary i przemiana Edwarda wyczerpały wiedźmę. Jej ruchy były powolne, macki odpychały się od dna z trudem. Leira z narastającą wściekłością obserwowała, jak ślamazarna czarownica brnie przez wodę jak przez gęsty muł. Wydawała się taka słaba, taka… nieszkodliwa.

– Chcesz króla, a co potem? – Przemknęła niedaleko Ulzy. Macki wyciągnęły się, by ją pochwycić, żałosna próba, której Leira z łatwością uniknęła. – Moje siostry? Kolejnych trytonów? – I znów sprowokowała wiedźmę, podpływając blisko.

Ugryziony bok drażnił przy każdym ruchu, zmęczone mięśnie szczypały, ale w końcu czuła się silniejsza od Ulzy. Miała dość słuchania jej poleceń. Zapłaciłaby klejnotami, złotem i ludzkimi skarbami, ile tylko by chciała, ale koniec z zabijaniem!

– Nigdy się od ciebie nie uwolnię, prawda?

Wystarczy zabrać Edwarda i uciec. Zostawić wiedźmę w jaskini i nigdy więcej się do niej nie zbliżać. Ale czy to będzie takie proste? Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Co, jeśli się nie uda? Może Ulza rzuci jakiś czar? Albo niespodziewanie odzyska siły? Kto wie, czego się spodziewać po wiedźmie?

– Zrobisz, co ci każę, albo zabiję Edwarda!

Leira zacisnęła zęby. Czuła jak z warg wysuwają się kły. Jak ona śmiała! Skoro tak mocno chce więcej krwi, to ją dostanie. Przygotowała się do ataku.

Edward! Nie zapominaj o Edwardzie, upomniała siebie, otrząsając się z żądzy krwi. Wielka kolumna z szarego kamienia przysłoniła księcia.

– Dlaczego mój ojciec? Co ci zrobił? – spytała Leira i schowała się szybko za szeroki filar. Gdy usłyszała szum nadciągającej Ulzy, ruszyła szybko w stronę Edwarda.

– Nie twoja sprawa!

Książę leżał spokojnie, nieświadomy i bezbronny. Brudna tkanina okrywała jego tors, na łuskach ogona krzepła ciemna krew. Opuchnięte skrzela wyglądały jak głęboka rana.

Leira poczuła ucisk w piersi, a gardło zdławił jej szloch.

Nie zostawi tu Edwarda. Nie zostanie więźniem obłąkanej wiedźmy, tu, głęboko w strasznej jaskini, sam w nieznanym miejscu.

Już nigdy go nie opuści.

Wzrok Leiry prześlizgnął się do drugiego bąbla, wypełnionego skarbami z dalekiego świata.

Wszystko wydawało się nagle takie proste. Końcówki długich włóczni odbijały zielone światło komnaty. Długie kły z błyszczącego tworzywa leżały, czekając na chętną dłoń.

Nie było innego wyboru.

Wciągnęła głęboko wodę, wciąż słodkawą od krwi.

Przepłynęła obok ściany bańki, dłonią zwinnie chwytając włócznię. Kosz broni przewrócił się, metal zabrzęczał, a Leira już nawracała rozpędzona i wściekła.

Zza kolumny wyłoniła się Ulza z wykrzywionymi ze złości ustami, macki pchały ją w kierunku bąbli. Ujrzała Leirę i zwolniła zaskoczona, aż w końcu stanęła.

– Słuchaj się mnie! – krzyknęła, ale na próżno. Syrena wciąż pędziła. Wiedźma uniosła ręce nad głowę i zaczęła mruczeć zaklęcie.

Zbyt wolno, zbyt późno.

Leira ujrzała rozszerzone w nagłym strachu oczy, usta zgubiły tajemne słowa, macki wystrzeliły w górę, aby ją pochwycić…

Włócznia trafiła w pierś, rozpryskując okrycie z koralików i muszli jak spłoszoną ławicę. Przeszyła ciało i wyszła plecami, przy akompaniamencie chrapliwego krzyku Ulzy. Niesiona siłą rozpędu Leira puściła broń, uderzyła o bark czarownicy i przetoczyła się nad nim. Coś pękło jej w środku, w oczach rozbłysło białe światło. Krzyknęła, gdy poczuła, jak kolec z hełmu rozcina jej ramię. Obracała się w chmurze krwi, zarówno swojej, jak i czarownicy, desperacko machając ogonem, by odzyskać kontrolę.

Ramię paskudnie piekło. Żebra bolały jakby po zderzeniu ze skałą. Skrzela wciągały pełną krwi wodę – po raz kolejny tego dnia – aż mdły posmak usadowił się z tyłu gardła i nie chciał odejść. Zamrugała, rozgarniając zmąconą wodę. Musiała dotrzeć do Edwarda. Wraz ze śmiercią Ulzy, bąbel zniknie…

Musiała płynąć!

Tylko nie miała już sił…

Wiedźma patrzyła prosto na Leirę. Obejmujące włócznię macki ścisnęły drewno, aż pękło, posyłając drzazgi w wodę.

– Ty… ! – Szarpnęła pozostałości drzewca i wyciągnęła je z ciała. – Jesteś jak twój ojciec. Porzucił mnie! Wygnał! – Zakaszlała, a krew płynęła z jej ust. – Zniszczył naszą miłość. Zapłacisz za niego! Zapłacisz… Patrz, jak twój ukochany tonie! – Zrobiła drobny gest rękami.

Bańka powietrza zniknęła. Krótki syk ucichł, gdy woda w mgnieniu oka wypełniła łapczywie pustą przestrzeń.

Edward leżał bezwładnie na swoim rozlatującym się łożu, poobijany, zraniony i bliski śmierci.

Ulza krwawiła jak ranny wieloryb i Leira liczyła na to, że rana okaże się śmiertelna. I to szybko. Każda syrena, a nawet tryton dryfowałaby już martwa. Przeklęte wiedźmy!

Coś chwyciło ją za ogon – macka Ulzy. Wiedźma krwawiła z dziury na piersi, krwawiła z pleców i rozchylonych ust, gdzie czerwone plwociny wystawały spomiędzy zębów. Charczała z trudem, ale jej zmrużone oczy patrzyły wściekle, a następne macki sięgały w kierunku syreny.

Leira szarpnęła ogonem, ale na próżno. Krzyknęła z wściekłości. Dlaczego ta wiedźma nie może po prostu umrzeć!? Schyliła się i uderzyła pięściami w mackę. Równie dobrze mogłaby próbować skruszyć palcami kamienie. Edward tonął, a ona nie mogła mu pomóc. Widziała kiedyś tonących ludzi, ich rozpaczliwe próby utrzymania się na powierzchni, stłumione wodą błagania i powoli zamierające ruchy, aż w końcu zostawały tylko szeroko otwarte w niedowierzaniu oczy. Teraz Edward próbuje nabrać powietrza, zimna woda wlewa się mu do płuc, ciało sztywnieje, serce zamiera…

A ona nie może mu pomóc!

– Uratuj go! – wychrypiała. – Błagam!

Nie wstydziła się prosić.

Boki Edwarda buchnęły krwią. Skrzela zadrżały. Książę wciągnął pierwszy strumień wody, wypuścił ciemną posokę, nabrał płynu raz jeszcze i oddał wodę.

Oddychał.

– Jestem najlepsza… – rzekła Ulza. Źrenice uciekły jej do góry, wywaliła język i znieruchomiała. Macki opadły.

Leira nie patrzyła więcej na czarownicę. Popłynęła, krzywiąc się z bólu, a jednocześnie szczęśliwa jak nigdy. Wzięła Edwarda w objęcia. Oddychał. Powoli i płytko, ale oddychał, a ona tuliła go, przyciskając policzek do rozpalonej głowy. Jęknął. Otworzył oczy.

Uśmiechnęła się i słodycz zalała jej serce.

Krzyknął jak nowo narodzony tryton, pełen bólu, zdumienia i strachu.

Chwyciła go, po czym popłynęła w stronę wyjścia.

W stronę pałacu.

 

***

 

Siostry sprowadziły przed oblicze króla ciało Awicji, przekonane, że zginęła od ludzkiej stali. Ojciec długo rozpaczał nad stratą córki, aż po wielu dniach zrzekł się tronu na rzecz Marany. Zasmakowawszy ludzkiego mięsa, nowa królowa złamała stare traktaty. Oceany spłynęły krwią, a marynarze z najwyższą niechęcią zapuszczali się na głębokie wody.

Tak jak sobie obiecała, Leira wezwała do Edwarda medyków ze wszystkich stron oceanu. Strzaskane ciało wracało szybko do zdrowia – tak wielkie były umiejętności Ulzy. Umysł księcia wymagał więcej czasu. Nocami, wśród lazurowych korytarzy i wyłożonych perłami salach, rozbrzmiewały krzyki i zawodzenia rannego trytona. Nikt nie wiedział, skąd przybył, ale pytania zostawały bez odpowiedzi. Z czasem, dzięki cierpliwej trosce Leiry, Edward umilkł i kilka miesięcy później wypłynął z pałacu. Objęty przez czerwonowłosą syrenę, stał i patrzył na swój nowy świat.

Wkrótce ułożył pierwszy wiersz.

Leira nigdy nie wyznała Edwardowi prawdy. Nawet gdy nosiła w łonie jego dziecko, wciąż powtarzała, że znalazła go w grocie morskiej czarownicy i uratowała od straszliwych eksperymentów. Kłamstwo było niewielką ceną za miłość.

Była szczęśliwa.

Czasem śniła, że jest człowiekiem, ma długie nogi i tańczy z Edwardem w wielkiej sali królewskiego zamku, lecz były to tylko marzenia dziecka.

Pozwalała im umrzeć w świetle poranka. 

 

 

 

Comments: 0

Leira przemknęła nad pofałdowanym dnem. Rybi ogon wzbijał obłoki piasku. Małe kraby, zaskoczone wizytą dziwnego gościa, pierzchały na boki w poszukiwaniu kryjówek. Morski lud rzadko zapuszczał się na Północną Fałdę. Czasem grupki dzieciaków podpływały tu, by poczuć dreszczyk emocji i udowodnić przed towarzyszami swoją odwagę, albo nieśmiałe pary oddawały się pieszczotom wśród pokrytych koralowcami głazach. Jednakże mało kto płynął dalej, wśród usłanego wąwozami dna, w poszukiwaniu wejścia do siedziby morskiej wiedźmy.

Na pewno nie córka króla.

Wzbiła się wyżej. Przystanęła, odgarniając długie czerwone włosy, kołysane wodą niczym witki ukwiałów. Promienie słońca, zmęczone podwodną wędrówką docierały na tę głębokość słabe i blade. Mimo to wśród ciemności jednej z rozpadlin dostrzegła błękitne rozbłyski.

Przycisnęła do piersi spleciony z wodorostów woreczek. Wciąż mogła zawrócić. Popłynąć do pałacu, wślizgnąć się do błyszczącej komnaty, schować twarz w miękkim łożu z gronorostów.

I stracić nadzieję? Leżeć zrozpaczona? O nie! Musi spróbować wszystkiego.

Skrzela nad biodrami zafalowały, wciągnęły wodę i Leira ruszyła najszybciej jak potrafiła ku ciemnej bruździe wypełnionej światłem. Ujrzała stado węgorzy; wzdłuż ich ciał przesuwały się pręgi niebieskich błyskawic. Podobno morska wiedźma trzyma różne stworzenia jako sługi, przemienia je, zaczarowuje i pęta więzami magii. Taki los spotykał też wszelkie syreny i trytonów, które nieopatrznie dostaną się w jej ręce, skazani na wieczną służbą.

Bujdy.

Ojciec zmyślił pewnie co najmniej połowę z tych opowieści. Miały za zadanie wystraszyć niesforną Leirę, aby siedziała bezczynnie w pałacu i uczyła się śpiewu oraz innych nudnych jak parada homarów zajęć godnych młodej księżniczki. Ile razy ojciec powtarzał, aby brała przykład ze swoich sióstr? Niedoczekanie. Równie dobrze mógłby próbować zatrzymać rzekę i cofnąć przypływ. 

Gdy podpłynęła, w mgnieniach rozbłysków ujrzała szerokie jak wieloryb wejście do tunelu.

Nareszcie.

Zacisnąwszy wargi, machnęła ogonem i wpłynęła w ciemność, mijając z walącym sercem długie węgorze. Na szczęście nie wydawały się agresywne. Kilka z nich ruszyło za nią, lecz trzymały bezpieczny dystans, niczym królewska eksorta. Ich migoty pełzały po ciemnych ścianach, ostrych krawędziach kamieni i rachitycznych szczątkach roślin. Syrenka płynęła wciąż dalej i dalej, wciąż w dół, przez nagłe zakręty, zdradzieckie zwężenia, niespodziewane wiry, aż w końcu zza załomu pojawiła się wielka poświata o barwie zgniłych zielenic.

Leira przystanęła urzeczona. W rozległej jaskini zmieściłoby się z tuzin ludzkich statków. Potężne kolumny z szarej skały niknęły gdzieś w ciemności sklepienia. Woda była tu zimna i nieprzyjemna. Zielony blask dobiegał z zawieszonych nisko girland świecących kryształów. Nagły szum uświadomił Leirze, że węgorze odpłynęły. Została sama.

Albo i nie.

Wiedźma wyszła zza szerokiej kolumny. Zamiast ogona miała długie grube macki, czarne jak dusza mureny i podbite różowymi okręgami przyssawek. Falowały, czubkami dotykając nierównego podłoża.

Przez ostatnie dni Leira często wyobrażała sobie moment spotkania z Ulzą, morską czarownicą. Czasem widziała ją w postaci pięknej syreny o lśniących łuskach i gracji miecznika. Chwilę później umysł podsuwał jej obraz poskręcanej sylwetki potwora, z rekinimi zębiskami i długim ciałem wodnego węża. Wyglądało na to, że obie wizje były jednocześnie prawdziwe.

Mrowie wijących macek kończyło się fioletową skórą płaskiego brzucha, która przechodziła w duże piersi zasłonięte mozaiką z muszli i koralików. Leżąca na szczycie krótkiej szyi głowa Ulzy przypominała Leirze najeżkę, ale potem spostrzegła, że wiedźma nosi maskę, bardziej hełm, z przykręconymi rogami marlinów. Zakrywał policzki i czoło wiedźmy, odsłaniając wykrzywione w uśmiechu usta i parę wielkich oczu, które patrzyły wprost na Leirę. 

– Na wielki przypływ, czyż to nie córka króla?

Upłynęła dłuższa chwila nim Leira odzyskała mowę.

– Znasz mnie? 

– Ależ oczywiście, droga Leiro. Wiem dużo… bardzo dużo.

Syrena zgarbiła ramiona, tuląc mocno worek z wodorostów. Może to jednak nie był taki dobry pomysł? Nagle cały jej upór i odwaga wydały się głupie i dziecinne. Nie powinna tu przypływać.

– Nie bój się, dziecko – uspokajała Ulza, jakby czytając w jej myślach. – Co sprowadza taką piękną syrenkę do starej Ulzy?

Powiedzieć? Nie powiedzieć? Uciec? Zostać? Leira zagryzła wargę, strzelając oczami po wielkiej jaskini. Ulza może jej pomóc. Nikt inny nie da rady.

– Podobno ma pani moc.

– Znam się na sprawach, o których inni boją się myśleć. Czyżbyś potrzebowała mojej wiedzy?

– Jest pewien chłopak…

Wiedźma przepłynęła tuż za jej plecami, a Leira wzdrygnęła się, czując dotyk oślizgłej macki na ogonie.

– Ach, miłość – uroczyście powiedziała Ulza. – Niech zgadnę. Nie zwraca na ciebie uwagi? Nie? Oczywiście, że nie, Ulzo! Któż by odrzucił zaloty tak pięknej dziewczyny? Może ten chłopiec już kogoś ma? Jakaś niedobra syrena stoi na drodze prawdziwej miłości? Nie? Hm…

Zatrzymała się przed Leirą. Chwyciła jej podbródek długimi palcami, po czym delikatnie uniosła.

– Och, moje dziecko. – Patrzyła Leirze prosto w oczy – Czy przypadkiem twój ukochany nie jest człowiekiem?

Leira uciekła wzrokiem.

– Tak. Nazywa się Edward. Jest księciem i…

Odpychając się mackami, Ulza odpłynęła odrobinę. Przycisnęła dłoń do serca.

– Wszystko jasne. Ja również byłam kiedyś młoda i zakochana, uwierzysz? – Machnęła mackami, wzbijając gromadę bąbelków, które szybko uciekły. – Człowiek, powiadasz? I zakochałaś się w nim tak po prostu?

Leira spuściła oczy. Jak po prostu?! Przypomniała sobie wszystkie chwile, które spędziła przy statku Edwarda. Co dwa tygodnie płynął wielkim drewnianym wehikułem na wyspy należące do jego królestwa. Od roku śledziła te rejsy. Nocami podpływała do statku i wspinała się na krzywe ściany. Edward lubił nocne spacery. A ona lubiła go oglądać. Miała prawo się zakochać! Czy wiedźma się z niej śmiała? Nie wie przecież, że Edward jest idealny. Nie widziała go, nie słyszała. Znacznie lepszy niż nadęte trytony w pałacu, chełpiące się potyczkami z rekinami przed zgrają chichoczących syrenek. Edward był przy nich jak wyniosły delfin wśród ławicy drobnych sardynek.

– Jest bardzo miły! – krzyknęła z wysoko podniesioną głową. – Nigdy nie krzyczy na marynarzy. Pisze wiersze podczas podróży, a potem czyta je głośno i… i… jest taki przystojny! – Nawet teraz westchnęła, przywołując obraz czarnowłosego księcia. – Ma włosy czarne niczym atrament ośmiornicy, oczy jak młode wodorosty, zęby jak…

– Jak perły z najdalszych głębin! – dokończyła Ulza. – Już, już! Nie dąsaj się dziecko, z pewnością jest tak piękny jak mówisz. I cóż stara Ulza ma począć z takim ideałem?

– Myślałam, że…

– Tak?

– Ojciec bardzo się zdenerwował, kiedy mu powiedziałam o Edwardzie. Nakrzyczał na mnie i zakazał zbliżać do ludzi.

– Biedactwo. Jak mógł być taki nieuprzejmy? – zapytała Ulza, wzdychając głęboko, choć Leirze wydawało się, że widzi cień uśmiechu na twarzy wiedźmy.

– On nigdy mnie nie zrozumie. Za to pani… może mnie pani przemienić w człowieka?

Wiedźma wybuchła gromkim śmiechem. Okrążyła zdezorientowaną Leirę, wciąż trzęsąc się od wesołości.

– Och, nie. Tego dokonać nie mogę.

Syrena spuściła głowę. Czerwone włosy zafalowały jak umierająca meduza. A więc koniec. Jakże była głupia, aby myśleć, że ktokolwiek dysponuje taką mocą. Wszystko na nic.

Wargi zaczęły jej drżeć, a w gardle poczuła nieprzyjemny ucisk.

– W takim razie… – wykrztusiła z trudem. – Ja już odpłynę.

Do pałacowej komnaty, gdzie zwinie się w kącie i będzie spała przez resztę życia! I już nigdy nie powie nawet słowa do ojca i sióstr! 

– Syrenko! – zawołała Ulza.

Leira zwolniła. Wstydziła się spojrzeć na wiedźmę. Nie potrzebowała żadnych dobrych rad, pustych niczym porzucona muszla: znajdź sobie miłego trytona, ocean jest pełen ładnych chłopców, zapomnij o ludziach, twoje miejsce jest na dnie morza. Ile razy już to słyszała? Wszyscy nagle byli tacy mądrzy i traktowali jej marzenia jak dziecinne wygłupy.

– Leiro!

Spojrzała na Ulzę. Jak chce to niech z niej drwi. Proszę bardzo. Niech cały świat się śmieje.

Wiedźma podpłynęła całkiem blisko. Ręce oparła o biodra i obnażyła zęby w uśmiechu.

– Ale mogę przemienić Edwarda w trytona.

Leira otworzyła szeroko oczy. Edward trytonem! Nie musiałaby opuszczać oceanu. Zostawiać ojca, sióstr i przyjaciół. Wyobraziła sobie Edwarda z połyskującym ogonem. Nagi od pasa w górę, z umięśnionymi ramionami, do których tuliłaby się każdej chwili, a on by ją kochał i mówił swoje piękne wiersze. Poczuła jak policzki zaczynają jej płonąć. Przed oczami ujrzała czarne włosy Edwarda, falujące od ciepłych prądów morskich, oraz wpatrzone w nią zielone oczy.

Nie, nie możemy mu tego zrobić! Przecież gdzieś tam na lądzie, wśród ludzi, też ma swoją rodzinę. Z drugiej strony jego świat jest taki bezbarwny w porównaniu z cudownym oceanem. Widziała przecież cuchnące porty, wbite drewnianymi pomostami w ocean niczym okrutne minogi wgryzające się w ciała bezbronnych ryb. Ociekające szlamem, pokryte gnijącymi wodorostami statki. Brudne chaty i surowe zamczyska z szarego kamienia. Miasta rozrastające się wśród lasów jak chora tkanka. Któż chciałby tam mieszkać?

Mógłby żyć w oceanie, wśród kolorowych raf i czystego piasku.

Zamieszkać z nią.

– To możliwe? – zapytała.

– Oczywiście. Nie rzucam słów na fale. Nie jest to proste, o nie, nie. – Ulza z uśmiechem obejrzała swoje paznokcie – Jednak masz przed sobą mistrzynię przemian. Jestem najlepsza – dodała, jakby stwierdzała coś oczywistego.

– Zrobiłabyś to dla mnie? – Drżący głos nie mógł ukryć ekscytacji.

Wiedźma podpłynęła do niej, okrążyła parę razy, mrucząc coś pod nosem, a Leira czekała ze ściśniętym sercem na wyrok.

Nagle macki objęły jej biodra, chwyciły ogon, pogłaskały włosy. Leira szarpnęła się odruchowo, ale bezskutecznie. Była unieruchomiona jak złapana w rekinie szczęki.

Ulza przybliżyła twarz, patrząc Leirze głęboko w oczy. W srebrzystym hełmie syrena ujrzała swoją zniekształconą twarz.

– Krwawa magia to trudne czary – szepnęła wiedźma. – Bardzo trudne i bardzo niebezpieczne. Uwielbiam wręcz pomagać rozłączonym zakochanym, nawet jeśli niektórzy z nich jeszcze nie wiedzą, że są zakochani, ale wszystko ma swoją cenę. 

 – W worku… – wydusiła Leira.

Ulza zabrała swoje macki. Z ciekawością patrzyła na worek. Leira rozplątała sznurowanie, sięgnęła w głąb i wyjęła złoty okrąg. Trzymała koronę wysadzaną kolorowymi kamieniami. Blask komnaty sprawił, że na każdej krawędzi rozjarzyły się promienne gwiazdy.

– Znalazłam to w starym wraku na południu.

Wiedźma zachichotała.

– Jest idealna. – Wzięła koronę. Obracała ją na wszystkie strony. – I jakże stosowna. Jesteśmy bardzo podobne do siebie, moja droga. Odrzucone przez świat, wygnane z naszych marzeń. Dlaczego? – Westchnęła, rozkładając ręce. – Bo nie chciałyśmy podporządkować się nakazom. Chodź ze mną, coś ci pokażę.

Poprowadziła Leirę za wielkie kolumny, wzdłuż wyciosanych z czarnych kamieni stołów, uginających się pod ciężarem błyszczących bąbli, zaczopowanych muszli i przedmiotów, których przeznaczenia syrena nie potrafiła odgadnąć.

Minęły następną kolumnę i Leira zamarła w bezruchu. W ogromnej bańce powietrza stały dzieła ludzkich rąk. Wizerunki miast i postaci na dziwnych kawałkach sukna, lśniące włócznie i miecze, pancerze z tworzywa odbijającego zieloną poświatę. Leira zbliżyła się do krawędzi sfery. Kolekcja nieprawdopodobnych rzeczy z powierzchni, znacznie bogatsza niż ta, którą ukryła w maleńkiej jaskini i nie tak popsuta. Tu zauważyła zaledwie kilka plam brązowego nalotu sprawiającego, że jej znaleziska stawały się kruche, przeżarte starością i zniszczeniem. Stały tak blisko niej… wystarczyło wyciągnąć rękę. 

– Ostrożnie, syrenko. Nie wolno ich zamoczyć.

Leira niechętnie cofnęła dłoń.

– Czyż nie są piękne? – spytała Ulza. – Nie tylko ty uważasz, że świat na powierzchni jest fascynujący. Ci głupcy z pałacu nie rozumieją, ile możemy osiągnąć dzięki ludziom. My obie wręcz przeciwnie. Możesz mi zaufać, Leiro.

– Więc pomożesz mi? – zapytała Leira, nie odrywając wzroku od kolekcji wiedźmy. Ofiarowana korona wydawała się nagle taka zwyczajna.

– Oczywiście, ale powiedzmy, że po wszystkim wykonasz dla mnie jeszcze jedną małą przysługę, dobrze?

– Jaką?

– Och, nie zaprzątajmy sobie głów takimi błahostkami. Musimy przecież zająć się pięknym Edwardem. Więc, moja droga, aby zmienić twojego ukochanego w trytona, potrzebujemy dwóch składników. Chcesz znać pierwszy?

Leira skinęła głową.

– Więc, moje dziecko, potrzebujemy samego Edwarda.

 

***

– Oszalałaś?!

Awicja machnęła ogonem. Pomarańczowe łuski zaszeleściły.

– Przecież ojciec zakazał kontaktów z ludźmi.

– Ojciec jest stary i głupi – Leira oparła dłonie o biodra. Jej siostry spojrzały po sobie zszokowane, ale nic nie powiedziały. Leira postanowiła wykorzystać sytuację.

– Tylko gada bez przerwy o tym, że nie powinnyśmy atakować ludzi. Co dziś zjadłaś, Cess? Glony i małże? A może kilka sardynek? A ty, Dalo? Ile razy mówiłaś, że chciałabyś spróbować ludzkiego mięsa.

Syreny popatrzyły po sobie. Siedziały na wielkich muszlach w komnacie królewskiego pałacu. Zawsze tu przychodziły, aby porozmawiać z dala od zalotników, dworskich dostojników i, przede wszystkim, ojca.

Marana, następczyni tronu, zabrała grzebień od jasnych włosów i rozprostowała ramiona.

– Więc wiesz, siostrzyczko, gdzie i kiedy będzie płynął ten statek?

– Jutro, za Północnym Przesmykiem, przy Łososiowych Skałach. Są tam rafy.

Awicja podpłynęła do Marany.

– Naprawdę zamierzasz posłuchać Leiry? Chcesz napaść na ludzi?

– Kiedyś zjadłam człowieka – wyznała Marana.

Syreny westchnęły i natychmiast okrążyły najstarszą siostrę.

– Naprawdę?

– Kiedy?

– Jak smakował?

Szczebiotały jedna przez drugą. Marana uśmiechnęła się, sięgając wstecz pamięcią.

– To był młody rybak. Sztorm musiał znieść jego łódź daleko od brzegu. Zaśpiewałam i wskoczył do wody. Jego smak? Cudowny. Mięso miał czerwone, słodkie, delikatne.

Milczały, urzeczone wspomnieniami Marany, jakby to one same skosztowały kiedyś nieszczęsnego żeglarza.

– Leira ma rację. Ojciec niedługo odejdzie i to ja zostanę królową. Nie pozwolę, abyśmy jadły tylko ryby, skorupiaki i glony. Popłynę z tobą, Leiro. Ocean należy do nas i czas przypomnieć o tym ludziom.

Leira rzuciła się Maranie na ramiona i ucałowała serdecznie w policzek.

– Dziękuję. Która z was jeszcze dołączy?

Złotowłose bliźniczki Cess i Illoys jednocześnie skinęły głowami i zachichotały, Dala o pięknych płetwach również się zgodziła. Awicja, która nigdy nie lubiła Leiry, zmarszczyła brwi i prychnęła.

– Niech będzie – burknęła.

Wszystkie syreny spojrzały na ostatnią, najmłodszą siostrę. Bojaźliwa Atlyntia przyłożyła piąstki do drżącej brody.

– Nie wolno wam. Wszystko powiem tacie!

Leira pierwsza doskoczyła do małej syrenki. Jak ta smarkula śmiała stać na drodze do zdobycia Edwarda?! Jeśli wygada ojcu, to zniweczy cały plan. Spojrzała w wystraszone oczka Atlyntii.

– Piśnij chociaż słówko, a połamię wszystkie twoje muszelki.

– Nie będziemy się już nigdy z tobą bawić! – dodała Cess, a Illoys syknęła, szczerząc kły.

– Kiedy zostanę królową, nie będę tolerowała u siebie żadnych zdrajczyń – fuknęła Marana. – Wygnam cię na Zachodnie Bezkresy! 

Atlyntia pisnęła, aż zatrzepotały jej skrzela.

– Nic nie powiem, naprawdę! Proszę, nie wyganiaj mnie!

Leira zamachała ogonem, unosząc się pod sufit.

– Statek przepłynie Łososiowe Skały jutro w południe. Wyruszymy rankiem.

Illoys zachichotała.

– No, powiedz jej! – rzekła Cess, trącając siostrę łokciem.

– Powiedz co? – Leira zmarszczyła brwi. Bliźniaczki znów się roześmiały, zakrywając usta dłońmi. W końcu Illoys spojrzała na Leirę.

– Tilian szukał cię po całym pałacu.

Leira parsknęła.

– Czego ten dureń znów chce ode mnie?

– Wszystkie wiemy, czego chce – z poważną miną rzekła Cess, ale zaraz potem wszystkie syreny wybuchły śmiechem, nawet Atlyntia, choć nie wyglądało na to, żeby tak naprawdę wiedziała. Leira skrzywiła się, jakby zjadła zgniłego małża.

Tilian naprzykrzał się jej od dłuższego czasu. Do jego burzy żółtych loków i ogona w kolorze wieczornego morza wzdychała każda służka w pałacu. Nadęty bufon. Był niczym w porównaniu do Edwarda. Na dodatek mówił tylko o sobie, bez przerwy, nieustannie, cały czas.

Leira wywróciła oczami.

– Bardzo zabawne. Jutro o poranku – przypomniała na pożegnanie roześmianym siostrom. 

****

 

Morze było spokojne i nieruchome. Leira wystawiła głowę nad taflę wody. Ostre słońce paliło w oczy, kilka białych chmur zdawało się tkwić w miejscu. Siostry wspinały się powoli na Łososiowe Skały. Kamienie były wygładzone bijącymi o nie przez lata tysiącami fal, ale śliskie i zdradzieckie. Na horyzoncie samotny biały żagiel rósł niezwykle powoli.

Mielizna i pasma szarych raf otaczały Łososiowe Skały – statek z pewnością ominie to miejsce. Leira miała nadzieję, że głos sześciu syren dotrze do załogi. Zanurkowała i skryła się u podnóża skał. Syreny wyglądały spomiędzy kamieni, ostrożnie, by ludzie nie zdołali ich wypatrzeć. Leira wiedziała, że nie tylko ona jest podekscytowana. Marana trzymała się krawędzi, aż bielały jej kłykcie, Illoys i Cess szczebiotały do siebie, jak zwykle zakrywając usta, a Dala gryzła kosmyk włosów. Nawet Awicja machała nerwowo ogonem, jednocześnie oblizując usta. Leira patrzyła na nią z irytacją. A tak nie chciała płynąć! Pewnie będzie pierwsza do skosztowania człowieka. Marudna, głupia brzydula! Gdyby Leira nie potrzebowała swoich sióstr, kazałaby jej zostać. Oczywiście, Atlyntia została w pałacu. Przed wyruszeniem w drogę upewniły się, że smarkula jest wystarczająco zastraszona, aby milczeć. Teraz już nic i nikt nie zatrzyma wydarzeń.

Jedna troska ciążyła Leirze na sercu. Jak w całym nadciągającym chaosie znaleźć Edwarda, uratować go i wymknąć się z nim aż do kryjówki Ulzy? Od rana zadręczała się myślami o ataku. Nie mogła powiedzieć siostrom, że przybyły tutaj, by pomóc jej zdobyć ukochanego księcia. Córka króla Morskiego Ludu i człowiek! Niebywałe!

Później nikt nie będzie pytał, co się stało. Wtedy wszystko się ułoży. Leira nie ufała Ulzie. Nie była tak głupia i naiwna, za jaką brała ją morska wiedźma, ale na razie nie miała wyboru. Czarownica stanowiła jej jedyną szansę, ale z pewnością zażąda czegoś więcej niż złotej korony. Ta przysługa, o której wspominała? O co może chodzić?

Nieważne.

Zrobi co trzeba, aby zyskać Edwarda, nawet jeśli ma oddać Ulzie wszystkie skarby ludzi ze swojej kolekcji!

Słońce suszyło skórę i płetwy, więc co pewien czas syreny nurkowały do ożywczej wody i znów wracały na skałę. Statek zbliżał się niemiłosiernie powoli, aż Leira zaczęła modlić się do morskich duchów o zesłanie wiatru. Zadziwiające, ale wicher wkrótce nadszedł. Wydął żagiel i statek ruszył, tnąc fale bryzgami białej piany.

– Teraz! – rozkazała Marana i syreny wyszły z ukrycia, siadając na gładkich skałach. Ze statku dobiegły zdumione okrzyki. Leira widziała maleńkie postacie biegające w różne strony na grzbiecie tego drewnianego potwora i zastanawiała się, czy któraś z nich to Edward.

Marana zaintonowała pieśń. Ostry niczym żądło płaszczki Głos poniósł się daleko. Syreny dołączyły do siostry.

Krzyki na statku ucichły, bieganina ustała. Przez chwilę zdawało się, że wszystko zamarło, aż nagle mała sylwetka stanęła na burcie i skoczyła, machając rozpaczliwie rękami. Druga zrobiła to samo i kolejna, i jeszcze jedna. Marynarze skakali do wody, po czym płynęli w stronę syren, które wciąż śpiewały. Leira patrzyła na opętanych ludzi i dziwiła się jak wielu ich było. Próbowała dojrzeć Edwarda, ale była za daleko. Nagle trwoga ścisnęła jej serce, gdy pomyślała, że nie wie, czy Edward umie pływać. Zanurkować, aby go odnaleźć? Za późno! Nie mogła się zdradzić przed siostrami, więc tylko śpiewała dalej. Wkrótce nikt już nie skakał. Statek dryfował dalej, pchany obojętnym wiatrem. Ludzie płynęli co sił w kierunku nagich uwodzicielek. Niektórych opuszczały siły i znikali pod spokojną taflą oceanu, zostawiając za sobą gromadę drobnych bąbelków.

– To wszyscy – przemówiła Marana, urywając pieśń. – Nie zostawcie nikogo żywego!

Syreny wskoczyły do wody na spotkanie ludzi.

Leira pędziła co sił. Szukała czarnowłosego księcia odzianego na biało, z czerwonym pasem na biodrach. Jak go znaleźć, gdy spod wody wszyscy wyglądali tak samo? Cienie na tle błękitnego nieba.

Ludzie zwolnili, zatrzymali się. Hipnotyzujący czar syrenich pieśni przemijał i marynarze rozglądali się oszołomieni. Niektórzy coś krzyczeli.

Wtedy pomiędzy nich wpadły syreny i krzyczeli już wszyscy. Zapanował chaos. Leira krążyła między ludźmi, wypływała na powierzchnię, patrzyła od jednej przerażonej twarzy do drugiej, znów nurkowała i szukała dalej w innym miejscu. Wciąż ani śladu Edwarda – Leira jęknęła z rozpaczy. Co, jeśli nie wsiadł na statek? Niemożliwe! Przecież zawsze nim płynął. Może któraś z sióstr wciągnęła go już w głębię i opadał teraz bez życia w kierunku morskiego dna? Ludzie byli tacy słabi i niezdarni. W wodzie przypominali świeżo wyklute na plaży żółwiki, rozrywane dziobami żarłocznych mew, brnące niezdarnie do upragnionego oceanu.

Obok Cess pochwyciła bladego chłopaka o wyłupiastych oczach. Zdążył tylko nabrać powietrza, nim zniknął pod wodą. Syreny wysunęły kły. Gładkie twarze wykrzywiły się w twarde pyski. Zęby zatopiły w miękkich ciałach, szarpiąc i rwąc. Wstęgi krwi zabarwiły wodę. Marynarze rozpierzchli się we wszystkich kierunkach. Syreny topiły lub zagryzały uciekających, porzucały i ruszyły ku następnym, zostawiając posiłek na później.

Leira zaklęła.

Nie mogła być jednocześnie wszędzie. Zanurkowała, przepłynęła przez chmurę karmazynowej cieczy, wciągając w skrzela słodki posmak krwi, ruszyła ku grupie płynących ludzi. Byli tak powolni!

Dostrzegła Edwarda.

Rozpoznała go od razu. A potem rzuciła się mu na pomoc, bo szamotał się przerażony, wciągany w odmęty przez Awicję.

Zawsze ona!

Już w dzieciństwie podbierała Leirze zabawki. Skarżyła na nią do ojca, wypominając każdą wyprawę po ludzkie skarby. I teraz zamierzała pozbawić ją ukochanego!

Edward wymachiwał kawałkiem ostrego metalu, ale nie mógł dosięgnąć trzymającej go za wysoki but napastniczki.

Może Awicja miała zgrabniejszy ogon, piękniejsze łuski o kolorze najczystszego błękitu, ale to Leira pływała najszybciej. Teraz zaś, by ratować Edwarda, pomknęła prędzej niż niedoścignione żaglice.

Z sykiem uderzyła w Awicję i zadrapała szponami jej twarz, aż krew syreny zmieszała się z posoką marynarzy. Następnie zostawiła oszołomioną siostrę i chwyciła Edwarda. Miał zamknięte oczy. Dreszcz przerażenia przeszył ją od ogona po głowę, ale wypchnęła księcia na powierzchnię. Chwyciła jego twarz i pocałowała mocno, wdmuchując powietrze do słonych ust.

Zakaszlał, prychnął kropelkami wody, ale zanim Leira zdążyła się uśmiechnąć, coś chwyciło ją w biodrach i pociągnęło w głębinę. 

Brązowe włosy Awicji przeplatały się z krwią płynącą z rozdartego policzka. Leira poczuła ostre zęby na biodrze, ale uderzyła Awicję w skroń i szczęki puściły. Zauważyła opadające powoli ciało Edwarda. Za nim, w oddali, brunatna woda zasłaniała obraz rzezi. Leira pisnęła, gdy pięść trafiła ją w skrzela i sama oddała cios, tłukąc głowę Awicji, drapiąc i szarpiąc za włosy. Zdołała się uwolnić z uścisku rozwścieczonej siostry, zgięła się, zrobiła obrót i popędziła do Edwarda. Jeśli on umrze, to wszystko stracone. Przez moment myślała, jak wytłumaczy siostrom atak na Awicję. Usłyszała za sobą wściekły krzyk i skoncentrowała się na machaniu ogonem. Jedna rzecz na raz – powtarzał jej często ojciec, gdy była mała, i choć w wielu sprawach uważała go za starego marudę – tę lekcję zapamiętała na zawsze. Zobaczyła błysk w ręku księcia. Bezwładne palce puściły ostrze, które zaczęło powoli opadać wraz z Edwardem. Leira momentalnie wpadła na idealny pomysł. Postraszy Awicję ludzkim żądłem, zabierze Edwarda i ucieknie. Niech sobie siostrzyczki plotkują, co chcą!

Zręcznie chwyciła ostrze, odwróciła się, by ostrzec Awicję, jednocześnie wysuwając przed siebie ludzką broń. Awicja była zbyt blisko, płynęła zbyt szybko. Leira nie zdążyła zareagować. Poczuła szarpnięcie w ręku i ostrze zagłębiło się w bladej piersi Awicji. Zderzyły się ze sobą, obie z rozszerzonymi w zdumieniu oczami. Obie z otwartymi w przerażeniu ustami. Leira na moment zapomniała o księciu, o morskiej wiedźmie i umierających żeglarzach. Krwawy bąbel wyleciał spomiędzy warg Awicji niczym rak pustelnik uciekający z nieprzydatnej skorupy. Po chwili pękł i czerwony obłok zasłonił twarz syreny. Jej głowa opadła bezwładnie.

Zabiła ją. Zabiła własną siostrę.

Ciało Awicji spłynęło z ostrza i zaczęło opadać, ciągnąć za sobą karmazynowy strumyk z rany.

Edward!

Był niedaleko. Wyrzuciła ze wstrętem okropny ludzki kolec. Chwyciła Edwarda i pocałowała tak jak wcześniej, wdmuchując powietrze w jego usta. Włożyła rękę pod marynarską koszulę, szukając bicia serca, przerażona, że się spóźniła. Musiała się zmusić, aby pamiętać o nabieraniu długich oddechów skrzelami. Jeśli żył – potrzebuje powietrza, jeśli nie… 

Wolała o tym nie myśleć.

Wyczuła uderzenia serca i zalała ją fala ulgi. Teraz wszystko będzie dobrze.

Objęła go rękoma i ruszyła w drogę do jaskini Ulzy.

Bez przerwy widziała w myślach twarz Awicji. Te zdradzone oczy, gdy nadziała się na ostrze. To był wypadek, to była wina Awicji. Gdyby tylko jej nie ścigała, gdyby odpłynęła i zostawiła Edwarda w spokoju…

Leira mknęła przez podwodny świat, bez przerwy ofiarowując księciu powietrze.

Nim dotarła do jaskini Ulzy, płuca i skrzela paliły jak chłostane od parzydełek meduzy. Zaciągnęła Edwarda przez tunel oświetlony migoczącymi rozbłyskami węgorzy; wpłynęła do jaskini, zastanawiając się, co ma teraz zrobić? Przecież nie mogła go puścić – utonąłby natychmiast. Oby Ulza miała jakiś pomysł.

Wiedźma pojawiła się z głębi groty. Sunęła pospiesznie na mackach, uśmiechnięta szeroko, ukazując drobne spiczaste zęby.

– Płyń, dziecko, płyń. Tu za mną.

Leira podążyła za Ulzą.

– Ludzie nie zniosą długo tutejszego zimna. Uważaj na kamienie. Ile już czasu obiecuję sobie, że je sprzątnę? Tam. – Wskazała na przyczepiony do skalnego dna bąbel powietrza. Tuż obok drugiego, który widziała wcześniej, wypełnionego zdobyczami z wraków ludzkich statków. Były oddzielone wąską ścianę wody.

W środku bańki spoczywało łoże z glonów i miękkich koralowców.

– Połóż go – rozkazała Ulza.

Gdy tylko Leira znalazła się w bąblu, poczuła ciepło, znacznie przyjemniejsze niż chłód wody dookoła. Oderwała wycieńczone usta od Edwarda i złożyła jego głowę na glonach. Bez sił legła obok, dysząc ciężko ze wzrokiem wpatrzonym w niknące w ciemności sklepienie.

Macki Ulzy uniosły księcia i delikatnie złożyły na posłaniu.

– Nie zużywaj powietrza, dziecko. Te sfery kosztują mnie wiele sił i czarów. No już, sio!

Leira niechętnie wpełzła w ścianę zimnej wody. Patrzyła na nieprzytomnego Edwarda. Był tu, w głębinach, zaledwie na wyciągnięcie ręki. Dokonała tego. Oddychał spokojnie, krople spływały mu z czoła i sklejonych włosów, mokre ubranie oblepiało umięśnione ciało, którego tak pożądała. Poczuła narastające ciepło w podbrzuszu. Chciałaby zamknąć się z Edwardem na zawsze w powietrznym bąblu i zapomnieć o całym świecie. Uśmiechnęła się do siebie, ale dobry nastrój prysnął, gdy przypomniała sobie opadające ciało Awicji.

– Leiro! – krzyk Ulzy powiał chłodem. – Nie czas na odpoczynek. Książę żyje, ale przed nami wciąż wiele pracy. Na razie utrzymam go we śnie.

– Co mam zrobić? Mówiłaś, że potrzebujemy jeszcze czegoś.

– Mamy już górną część twojego wymarzonego mężczyzny. Teraz czas na ogon.

– Skąd go weźmiemy?

– Przypuszczam, że są przyczepione do trytonów. – Zaśmiała się z własnego żartu.

Natomiast Leira wcale nie była rozbawiona. Pomasowała szczypiące miejsce, gdzie ugryzła ją Awicja, i czekała, aż wiedźma przestanie pleść głupstwa.

Tylko że Ulza nic nie mówiła.

Bardzo niepokojące i szalone podejrzenie zaczęło kiełkować w głowie Leiry.

– Nie mówisz poważnie…

– Ogon i skrzela trytona, Leiro. Muszę je mieć. Jak najświeższe. Och, nie patrz tak na mnie. Dobrze, dobrze, pomogę ci. Przyprowadź tu jakiegoś młodego trytona, a dobra Ulza zajmie się resztą.

Leirze zawirowało w głowie.

– Nie! Nic o tym nie mówiłaś!

Spojrzała na śpiącego Edwarda. Czy to jej wina, że zakochała się w człowieku? Szlak tej zakazanej miłości znaczyła krew. To przez nią Awicja i dziesiątki marynarzy stracili życie. A teraz Ulza domaga się kolejnej ofiary. Czy to się nigdy nie skończy?

– Nie mogę… – wyszeptała. 

Ulza odwróciła się bez słowa, wznosząc macki ponad głowę i kreśląc nimi dziwne wzory.

– Och, cóż. W takim razie myślę, że powietrze nie będzie już księciu potrzebne.

Był to prosty, brutalny i okrutny szantaż. Leira zacisnęła pięści i syknęła cicho, pokazując kły. Przecież doprowadziła do śmierci Awicji, zbuntowała siostry przeciwko władzy ojca, złamała tyle zasad, że resztę życia powinna spędzić zamknięta w swojej komnacie. Zapłaciła tak wiele za swoją miłość, a dług wciąż rósł. Na moment znienawidziła Edwarda, jego ludzkie ciało, tak słabe i bezbronne, jego wiersze, szeptane nocami na statku tym spokojnym, ciepłym, miłym głosem…

– Zaczekaj!

Uniesione macki zamarły.

– Zrobię to. Przyprowadzę trytona – Leira nie wierzyła, że to mówi. Ze spuszczoną głową podniosła się z dna.

– Na pewno?

– Tak!

– Ruszaj, dziecko! Twój książę na ciebie liczy.

Wciąż słyszała śmiech Ulzy, gdy opuszczała jaskinię.

 

***

 

Młode trytony zakute w pancerze z muszli i skorup wypełniały krąg treningowy. Wymachiwały bronią nawet nie w połowie tak chętnie, jak prężyły umięśnione ciała i lśniące ogony.

Jak zawsze.

Młode syreny z rumianymi policzkami oraz zachwytem w oczach wymieniały między sobą sprośne żarciki, co rusz zerkając na walczących młodzieńców i piskliwie chichocząc.

Jak zawsze.

Oczywiście, Tilian był blisko widowni. Owiniętym w wodorosty mieczem z rogu narwala okładał właśnie jakiegoś nieszczęśnika, a każde uderzenie wywoływało zarówno zachwyty publiczności, jak i pogłębiało upokorzenie przegranego.

Leira przepłynęła nad głowami syren. Przygryzła wargę, po raz ostatni zastanawiając się, czy zna inny sposób na zaciągnięcie Tiliana do jaskini wiedźmy i po raz kolejny nie wymyśliła niczego nowego. Nie mogła oderwać wzroku od ogona Tiliana. Długi, o symetrycznych, ciemnoniebieskich łuskach, z płetwami beż żadnych postrzępień. Idealnie współgrał z doskonałym ciałem powyżej.

Tilian sparował cios, uderzył przeciwnika ogonem w twarz i poprawił mieczem. Wystarczyło, aby pokonany tryton uciekł skulony poza krąg. Syreny zapiszczały z zachwytu. Tilian zdjął hełm, uwalniając plątaninę kręconych włosów, tak jasnych, że niemal białych. Pomachał widowni.

I wtedy ją dostrzegł.

Leira była pewna, że Tilian zwróci na nią uwagę. Zawsze pociągały go rudowłose piękności. Łowił je wzrokiem jak ludzie nieszczęsne ryby. Córka króla o tym kolorze włosów stanowiłaby najwspanialsze trofeum.

Spotkali się wzrokiem i odpowiedziała mu lekkim uśmiechem, choć w środku czuła mdlące skurcze. Nigdy nie potrafiła flirtować, od małego bardziej zafascynowana światem na zewnątrz niż godowymi podchodami swojego ludu.

Tilian błysnął uśmiechem, dumnym ruchem odgarnął włosy i zatrzepotał ogonem, wywołując falę podekscytowanych westchnień. Oddał miecz i zbroję pomocnikowi, następnie ruszył w kierunku Leiry, nawet na chwilę nie spuszczając z niej wzroku. 

Rzuciła mu, jak miała nadzieję, uwodzicielskie spojrzenie i skryła się, ale nie za dobrze, w pałacowych ogrodach. Przystanęła z niewinną miną pod kamienną ścianą obrośniętą czerwonymi witkami koralowca.

Przypłynął powoli, z elegancją sunąc obok starannie przyciętych roślin.

– Nie wiedziałem, że najpiękniejsza księżniczka interesuje się walkami – zaczął. Głos miał czysty i melodyjny, lecz brzmiała w nim słodkogorzka obietnica. Leira z całej siły próbowała zachować na twarzy uśmiech.

Przesunął wzrokiem od jej płetw, smukłego ogona, coraz wyżej i wyżej, zatrzymał się odrobinę dłużej na piersiach, zmusił z trudem oczy, aby podjęły wędrówkę do szyi i ust, tymczasem rumieniec Leiry rósł jak wystraszona najeżka. Pragnęła czmychnąć jak najszybciej od spojrzeń niebieskich oczu Tiliana, ale gdyby to zrobiła, wydałaby na Edwarda wyrok. Wiedźma nie utrzyma powietrznego bąbla w nieskończoność.

– Każdy musi dorosnąć – odpowiedziała drżącym głosem, licząc na to, że Tilian uzna to za wyraz podekscytowania jego osobą.

– Otóż to. Najpiękniejsze syreny szukają najpiękniejszych trytonów, a oni są, no cóż… tutaj, w kręgu.

Przysunął się blisko, według niej – zdecydowanie zbyt blisko. Na szczęście jej nie dotknął; sama nie wiedziała, co by wtedy zrobiła. Nachylił się – wielka góra gładkich mięśni, perłowobiałych zębów i rozpuszczonych włosów.

– Proszę. Znam miejsce… – powiedziała w panice, widząc zbliżające się usta. – Nie chcę plotek.

Przechylił głowę i szepnął jej prosto do ucha.

– Oczywiście. Jak mógłbym odmówić prośbie księżniczki?

Korzystając z okazji, Leira odskoczyła spod ściany.

– Znasz Północną Fałdę?

Uniósł jedną brew.

– Nie zamierzasz chyba mnie ciągnąć aż tam?

Oparła dłonie o biodra i zmrużyła oczy.

– Za daleko? – Uniosła podbródek. – Masz mnie za jedną z tych dziewczyn z widowni, które same rozkładają przed tobą łuski? – Dla pewności wypięła do przodu piersi, wyprostowała ogon i zatrzepotała płetwami, prezentując wszystkie swoje wdzięki. 

Tilian skłonił się, nie spuszczając wzroku z ciała Leiry. 

– Najmocniej przepraszam, Wasza Wysokość. Dla ciebie popłynę choćby na kraniec oceanu.

– No, myślę. Łaskawie ci wybaczam. – Mrugnęła do niego. – Ten jeden raz. A więc Fałda. Będę na ciebie czekać…, ale nie za długo. – Dodała, po czym odpłynęła, nie oglądając się za siebie.

Gdy była pewna, że już jej nie widzi, zgarbiła się i skrzyżowała ręce na piersiach. Serce dudniło i za nic nie chciało się uspokoić. Na przekór rozsądkowi spróbowała wyobrazić sobie, co Tilian robił z nią w swoich myślach i aż poczuła mdłości. Skupiła się na machaniu ogonem oraz wypatrywaniu sióstr. Od ataku na ludzki statek nie pokazała się w pałacu. Może siostry wciąż jej szukały? Może znalazły ciało Awicji i bały się, że Leirę spotkał taki sam los?

Czas naglił. Później, kiedy Edward będzie bezpieczny, wróci do pałacu i wszystko wytłumaczy. Tylko jak? Nieważne. Coś wymyśli, zawsze potrafiła znaleźć gładkie słówka. Z wyjątkiem spotkania z Tilianem. To wielkie ciało z błękitnymi oczami potrafiło przytłoczyć. Na szczęście, że z wyjątkiem kłębów mięśni, Tilian prezentował jedynie pustkę w głowie.

 

***

 

Nie czekała długo. Sylwetka Tiliana nadpływała z południa, ledwie widoczna w narastającej ciemności zmierzchającego dnia. Leira dryfowała nad wejściem do jaskini Ulzy. Krążące poniżej węgorze oświetlały syrenę błyskiem wyładowań.

Poczekała, aż się zbliży. Zbladła, gdy ujrzała róg narwala, który przypiął sobie do pasa sznurem wodorostów. Znów ufała, że Ulza będzie wiedziała, co robić.

Powitała Tiliana uśmiechem, ale on patrzył jedynie na węgorze.

– Na Matkę Wodę, co to za stworzenia?

– Znalazłam je tutaj. Są piękne, prawda?

Wzruszył ramionami.

– Raczej dziwne.

– Mnie się podobają.

– Tak, słyszałem, że lubisz… dziwne rzeczy. Ludzi z ich skarbami. Doprawdy, Leiro, powinnaś porzucić te głupoty i skupić się na ważnych sprawach. Takich jak ja.

Leira skrzywiła się, jakby wpłynęła w plamę rybich szczątków.

– Oczywiście, Tilianie. Dlatego tu jesteśmy, prawda? Tam jest jaskinia, gdzie nikt nas nie zobaczy.

Tryton obejrzał się przez ramię.

– Nikogo tu nie widzę – mruknął.

– Nie mogę ryzykować – odpowiedziała wyniosłym tonem. Ojciec używał takiego, aby wymusić posłuch u dworzan. Wystarczyło go naśladować. – Węgorze oświetlą nam drogę. Płyń za mną, dobrze?

– Dziwactwa, jak mówiłem. – Potarł policzek. – Cóż, dobrze, ale jeśli któreś z tych stworzeń mnie dotknie, to poczuje miecz.

Leira z ulgą wpłynęła w wejście do groty i poprowadziła Tiliana przez długi tunel. Co pewien czas zerkała, czy nie zrezygnował. Na szczęście, tryton naprawdę chciał się dobrać do jej łusek.

Im Leira była bliżej jaskini, tym bardziej narastał w niej strach. Co, gdy już tam dopłynie? A jeśli Ulzy tam nie ma? I zostanie sama z podekscytowanym Tilianem? Może go zwodzić przez pewien czas, ale w końcu znudzi się podchodami i…

Odrzuciła okropne myśli.

Zawsze lubiła ryzyko. Inaczej nie zwiedzałaby zatopionych ludzkich statków, wypełnionych ostrymi przedmiotami i nadgniłym drewnem. W poszukiwaniu skarbów i pamiątek penetrowała ładownie oraz kajuty, które nie raz okazywały się kryjówkami wściekłych morskich istot. Wydostawała się z różnych opresji, więc teraz również sobie poradzi. Tilian był po prostu innego rodzaju drapieżnikiem, ale polował na jej ciało tak samo, jak rekiny albo mureny. Pocieszała się myślą, że intelektem również przypominał średnio rozgarniętego małża.

Ujrzała zielone światło jaskini i wkrótce znalazła się w środku. Płynęła jakby wiedziała dokąd zmierza, jednocześnie wzrokiem szukając Ulzy. Nie zamierzała poprowadzić Tiliana aż do bąbla z Edwardem, na szczęście kolumny zasłaniały głąb pieczary.

– Leiro! – zawołał Tilian.

Stanął niedaleko ze zmarszczonymi brwiami. Oglądał jaskinię i najwyraźniej nie był zadowolony.

– Cóż, przyznaję, niczego sobie znalezisko, ale nadal myślę, że wystarczyłoby coś mniej… cudacznego.

Leira ukryła strach za uśmiechem. Co miała teraz zrobić?

Tilian podpływał z błyskiem w oku, który się jej nie podobał.

– A więc Wasza Wysokość, nikt nas tu nie zobaczy…

Cofnęła się, patrząc jak odwiązuje róg narwala i upuszcza na podłoże.

– Nikt nas nie usłyszy…

Coś poruszyło się za plecami Tiliana.

– Z pewnością nie będzie żadnych plotek…

Skrócił dystans tak nagle, że nie zdążyła nawet pisnąć. Wielkie łapy chwyciły ją za ramiona. Trzymał mocno, a lubieżny uśmiech świadczył o tym, że nie zamierzał czekać dłużej.

Zbliżył swoje usta, a ona odsunęła głowę ze wstrętem. Jeśli pierwszy pocałunek odda temu bezmózgiemu brutalowi, to nigdy sobie nie wybaczy!

Krzyknęła, gdy ostry ból przeszył jej ciało. Zdumiony Tilian również jęknął. Za jego plecami niebieski błysk węgorza zgasł tak szybko, jak się pojawił.

– Zatłukę te stworzenia! – krzyknął Tilian, obracając się w poszukiwaniu miecza.

Leira schowała się za kolumną i wystawiła głowę, niepewna, co zobaczy. 

Tilian trzymał róg, ale broń wydawała się niczym w porównaniu do otaczającej go chmary węgorzy. Krążyły w bezpiecznej odległości, co pewien czas strzelając liniami światła.

Spróbował dziabnąć pierwszego, ale chybił. Za to węgorze jak na komendę ruszyły w stronę trytona i Leira musiała zamknąć oczy, podrażnione oślepiającym błyskiem. Krzyk Tiliana wypełnił jaskinię.

Gdy podniosła powieki, węgorze już gdzieś zniknęły. Ciało Tiliana dryfowało bezwładnie, wciąż ściskając w dłoni róg narwala.

– Jeszcze żyje. – Głos wiedźmy dobiegał z góry.

Plątanina czarnych macek opuszczała się powoli, prosto w kierunku nieprzytomnego trytona.

– Chcesz to zrobić, dziecko?

Leira tkwiła oszołomiona w bezruchu.

– Zrobić co?

– Zabić go, oczywiście. Weź jego miecz, wyceluj w…

– Nie!

Ulza objęła mackami ciało Tiliana. Zabrała róg i przyłożyła mu do ucha. Leira patrzyła, choć wcale nie chciała. Palce rozbolały od ściskania chropowatej ściany kolumny. Wiedziała, co się stanie.

Macki przytrzymały głowę Tiliana.

– Doskonały okaz, Leiro. Rozumiesz, moja droga, musimy go zachować raczej nietkniętego, ale z pewnością nie potrzebujemy głowy.

Pchnęła miecz przy wtórze ohydnego trzasku i Leirze żołądek podszedł do gardła. Cienka smuga krwi wypłynęła z czaszki trytona. Ulza chwyciła zwłoki i zatargała w kierunku bąbla z Edwardem.

– Nie ma czasu do stracenia – mruknęła, mijając skuloną Leirę.

 Ile jeszcze krwi popłynie przez jej miłość?

Awicja, Tilian, marynarze. Czy ten koszmar się nie skończy? Dlaczego nie mogła pokochać kogoś z Morskiego Ludu? Dlaczego zawsze pragnęła więcej i więcej? Ryby nie latają pod niebem, rozgwiazdy nie śpiewają pieśni, a syreny nie biorą ludzi za kochanków. Raniła naturalny porządek świata i każda przelana kropla krwi obciążała jej sumienie.

Podniosła głowę, zmusiła ciało do wysiłku i popłynęła za Ulzą.

Zapędziła się tak daleko, że nie było odwrotu, ale jednocześnie nie wiedziała, jak da radę wytrwać w koszmarze, który sama stworzyła.

W mackach i rękach Ulzy tkwiły cienkie ostrza, szerokie ostrza, ostrza połączone stalowymi nićmi, albo które kształtem przypominały małe płaszczki. Bardzo dużo ostrzy i wszystkie podnosiły się, po czym opadały nad ciałem Tiliana, położonym tuż przy Edwardzie.

– Widzisz, moja droga? – Ulza nawet nie odwróciła głowy. Lśniąca krew barwiła suche glony, gdzie leżał Tryton. – Cudowne.

Dźwięk rozdzieranego ciała znów wywołał w Leirze mdłości. Była wdzięczna, ze zza pleców Ulzy nie mogła dostrzec, co się dzieje w bąblu. Tylko obawa przed pozostawieniem Edwarda w rękach wiedźmy powstrzymywała Leirę przed omdleniem lub ucieczką. 

Musiała zostać. Nie wierzyła Ulzie i nie pozwoli, aby zrobiła Edwardowi coś strasznego.

– Ma… – Ulza zachichotała. – Miał silne skrzela. Potrzebuję też trochę tego.

Trzask łamanej kości.

– I tego.

Coś zostało wyciągnięte, kałuża krwi na podłożu rosła szybko.

– Jeszcze to…

Krew dotknęła ścian bąbla, zabarwiła wodę i Leira poczuła w skrzelach mdlący posmak.

– No chodź…

Odgłos miażdżonej skorupy młodego żółwia.

 – I gotowe. Oczyszczę ogon i pora na księcia.

Spojrzała na nogi Edwarda, owinięte nieznanym jej materiałem, ze skórzanymi płetwami na spodzie. Pamiętała, jak jeden z marynarzy ze statku nazywał je butami, wskazując na te, które nosił. Narzekał, że są podziurawione i na lądzie sprawi sobie znacznie lepsze.

Od dawna marzyła, aby mieć nogi, móc tańczyć i skakać, wspinać się i biegać. Teraz miała wrażenie, że jej marzenia były mdłe i niedojrzałe. Jedyna nadzieja, jedyny sen, którego jeszcze nie odpuściła, to wspólne życie z Edwardem. Tu, czy na lądzie – bez znaczenia.

Byle tylko byli razem.

– To już nie będzie potrzebne – powiedziała Ulza i wyrzuciła szczątki Tiliana w wodę. Leira szybko zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, po Tilianie został tylko niknący w ciemności ślad szybko rozmywającej się krwi.

Ulza stanęła nad Edwardem i wymamrotała jakieś zaklęcia.

– Teraz nie grozi mu wykrwawienie. Nie proszę cię o asystowanie, dziecko. Obawiam się, że nie zniosłabyś tego widoku. Możesz odpłynąć i wrócić później.

Leira zadrżała. Matko Wodo, jak bardzo by chciała!

Zamiast tego zacisnęła pięści i powiedziała:

– Zostanę.

– Jak sobie życzysz. No, do dzieła.

Gdy Leira ujrzała zakrwawioną nogę odpadającą od ciała Edwarda, zamknęła oczy, jęcząc cicho. Trzymała zaciśnięte powieki przez wieczność, wsłuchana w przekleństwa Ulzy, kakofonię szarpania i cięcia, chlupotu krwi, tarcia kości o kość, naciąganych błon i skrobanych łusek.

– Nie martw się, Leiro. Byłam bardzo ostrożna. To, co mężczyźni cenią najbardziej, ma nienaruszone. No już, możesz otworzyć oczy.

Leira zapomniała o koszmarnych dźwiękach, gdy tylko ujrzała Edwarda. Jego boki znaczyły krzywe pręgi, czerwone spuchnięte linie pokryte zaschniętą krwią i ściegami czarnych nici. Płaty skrzeli spoczywały nieruchomo.

Nie mogła oderwać oczu od ogona Tiliana, złączonego plątaniną nabrzmiałych lini z ciałem człowieka… nie, teraz już trytona.

Klatka piersiowa Edwarda unosiła się i opadała powoli. Strzępy ubrań, rozerwane przez ostrza Ulzy, leżały w bąblu lub pływały w zimnej wodzie.

– Udało się? – zapytała Leira.

Zaopiekuje się Edwardem. Zabierze go do pałacu i sprowadzi najlepszych medyków. Z czasem rany znikną, pozostawiając tylko różowe blizny. Nie straci nic ze swego uroku. Ilu wojowników nosiło ślady kłów i pazurów? To nic. Wciąż był jej uśmiechniętym Edwardem, piszącym nocami wiersze na rozkołysanym statku.

Ulza odłożyła ostrza na pobliski stół. Ruszała się powoli, wyraźnie zmęczona, cienie pod jej oczami sczerniały, twarz pod hełmem poszarzała.

– Zszyłam jego ciało, a magią zrobiłam to czego nie mogłam metalem. Każdy głupiec, który zna się trochę na wnętrznościach, może podłączyć ogon, ale skrzela? – Cmoknęła i wyciągnęła ze słoja coś małego, co szybko wsadziła sobie do ust i przeżuła. – A odczuwanie temperatury? Ciśnienie? Skóra i oczy? Nawet mózg! Ten ludzki nie potrafi machać ogonem.

Leira udawała, że słucha. Plądrując wraki statków nauczyła się, że droga do osiągnięcia celu jest nieważna, chodziło o nagrodę. Kiedy zabierze stąd Edwarda?

– Tak, tak… dziękuję. Chciałabym zabrać go do pałacu.

– Och, zostaje jeszcze jedna sprawa.

Leira miała wrażenie, że ostatnio zawsze zostaje jeszcze jedna sprawa, ale uśmiechnęła się najszczerzej jak potrafiła.

– Tak? Jeśli chodzi o skarby ludzi, mam ich…

Ulza oparła się łokciami o stół. Oglądała swoje paznokcie ze znudzoną miną.

– Złota mam już nadto. Chodzi o drobną przysługę. Nic wielkiego, moje dziecko. Sprowadź tu swojego ojca.

Wizja atakowanego przez stado węgorzy Tiliana wróciła do Leiry jak żywa.

– Po co? – zapytała, próbując zebrać myśli.

Skuliła się, gdy wiedźma podpłynęła, objęła ją mackami i przyciągnęła do siebie.

– Mamy sobie parę dawnych spraw do wyjaśnienia. Nic wielkiego. Spójrz na biednego Edwarda. – Obróciła Leirę w stronę księcia. – Czyż nie wycierpiał już wystarczająco? A ty, drogie dziecko? – Sączyła słowa prosto do ucha syreny. – Pomkniesz do pałacu, zmyślisz ojcu jakąś historyjkę… przecież jesteś w tym dobra. Przypłynie tutaj i sobie porozmawiamy. W tym czasie zabierzesz stąd Edwarda. Będziecie razem, Leiro. Już na zawsze. Wystarczy tylko przyprowadzić króla. Posłuchasz się, prawda? – Ostatnie słowa zakończyła mocnym uściskiem klejących macek, od którego Leirę przeszedł dreszcz.

To nie był czas na bohaterstwo.

– Dobrze – zgodziła się, bo cóż innego jej pozostało.

Uścisk zelżał, a wtedy Leira odpłynęła poza zasięg macek.

– Nie zrobię tego! – krzyknęła. – Chcesz go zabić! Tak jak Tiliana.

Wiedźma prychnęła oburzona. Ruszyła w stronę Leiry, ale syrena była zbyt szybka i zwinna. 

– Zrobisz, co każę! Przyprowadzisz króla!

– Dlaczego? – dopytywała Leira.

– Przecież nic dla ciebie nie znaczy! – Dłonie Ulzy zacisnęły się w pięści. – Sama mówiłaś. Nie podoba mu się ani jak żyjesz, ani twoja fascynacja ludźmi! Pomyśl, co zrobi, gdy się dowie, że jednego z nich pokochałaś?

Czary i przemiana Edwarda wyczerpały wiedźmę. Jej ruchy były powolne, macki odpychały się od dna z trudem. Leira z narastającą wściekłością obserwowała, jak ślamazarna czarownica brnie przez wodę jak przez gęsty muł. Wydawała się taka słaba, taka… nieszkodliwa.

– Chcesz króla, a co potem? – Przemknęła niedaleko Ulzy. Macki wyciągnęły się, by ją pochwycić, żałosna próba, której Leira z łatwością uniknęła. – Moje siostry? Kolejnych trytonów? – I znów sprowokowała wiedźmę, podpływając blisko.

Ugryziony bok drażnił przy każdym ruchu, zmęczone mięśnie szczypały, ale w końcu czuła się silniejsza od Ulzy. Miała dość słuchania jej poleceń. Zapłaciłaby klejnotami, złotem i ludzkimi skarbami, ile tylko by chciała, ale koniec z zabijaniem!

– Nigdy się od ciebie nie uwolnię, prawda?

Wystarczy zabrać Edwarda i uciec. Zostawić wiedźmę w jaskini i nigdy więcej się do niej nie zbliżać. Ale czy to będzie takie proste? Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Co, jeśli się nie uda? Może Ulza rzuci jakiś czar? Albo niespodziewanie odzyska siły? Kto wie, czego się spodziewać po wiedźmie?

– Zrobisz, co ci każę, albo zabiję Edwarda!

Leira zacisnęła zęby. Czuła jak z warg wysuwają się kły. Jak ona śmiała! Skoro tak mocno chce więcej krwi, to ją dostanie. Przygotowała się do ataku.

Edward! Nie zapominaj o Edwardzie, upomniała siebie, otrząsając się z żądzy krwi. Wielka kolumna z szarego kamienia przysłoniła księcia.

– Dlaczego mój ojciec? Co ci zrobił? – spytała Leira i schowała się szybko za szeroki filar. Gdy usłyszała szum nadciągającej Ulzy ruszyła szybko w stronę Edwarda.

– Nie twoja sprawa!

Książę leżał spokojnie, nieświadomy i bezbronny. Brudna tkanina okrywała jego tors, na łuskach ogona krzepła ciemna krew. Opuchnięte skrzela wyglądały jak głęboka rana.

Leira poczuła ucisk w piersi, a gardło zdławił jej szloch.

Nie zostawi tu Edwarda. Nie zostanie więźniem obłąkanej wiedźmy, tu, głęboko w strasznej jaskini, sam w nieznanym miejscu.

Już nigdy go nie opuści.

Wzrok Leiry prześlizgnął się do drugiego bąbla, wypełnionego skarbami z dalekiego świata.

Wszystko wydawało się nagle takie proste. Końcówki długich włóczni odbijały zielone światło komnaty. Długie kły z błyszczącego tworzywa leżały, czekając na chętną dłoń.

Nie było innego wyboru.

Wciągnęła głęboko wodę, wciąż słodkawą od krwi.

Przepłynęła obok ściany bańki, dłonią zwinnie chwytając włócznię. Kosz broni przewrócił się, metal zabrzęczał, a Leira już nawracała rozpędzona i wściekła.

Zza kolumny wyłoniła się Ulza z wykrzywionymi ze złości ustami, macki pchały ją w kierunku bąbli. Ujrzała Leirę i zwolniła zaskoczona, aż w końcu stanęła.

– Słuchaj się mnie! – krzyknęła, ale na próżno. Syrena wiąż pędziła. Wiedźma uniosła ręce nad głowę i zaczęła mruczeć zaklęcie.

Zbyt wolno, zbyt późno.

Leira ujrzała rozszerzone w nagłym strachu oczy, usta zgubiły tajemne słowa, macki wystrzeliły w górę, aby ją pochwycić…

Włócznia trafiła w pierś, rozpryskując okrycie z koralików i muszli jak spłoszoną ławicę. Przeszyła ciało i wyszła plecami, przy akompaniamencie chrapliwego krzyku Ulzy. Niesiona siłą rozpędu Leira puściła broń, uderzyła o bark czarownicy i przetoczyła się nad nim. Coś pękło jej w środku, w oczach rozbłysło białe światło. Krzyknęła, gdy poczuła jak kolec z hełmu rozcina jej ramię. Obracała się w chmurze krwi, zarówno swojej, jak i czarownicy, desperacko machając ogonem, by odzyskać kontrolę.

Ramię paskudnie piekło. Żebra bolały jakby po zderzeniu ze skałą. Skrzela wciągały pełną krwi wodę – po raz kolejny tego dnia – aż mdły posmak usadowił się z tyłu gardła i nie chciał odejść. Zamrugała, rozgarniając zmąconą wodę. Musiała dotrzeć do Edwarda. Wraz ze śmiercią Ulzy, bąbel zniknie…

Musiała płynąć!

Tylko nie miała już sił…

Wiedźma patrzyła prosto na Leirę. Obejmujące włócznię macki ścisnęły drewno, aż pękło, posyłając drzazgi w wodę.

– Ty… ! – Szarpnęła pozostałości drzewca i wyciągnęła je z ciała. – Jesteś jak twój ojciec. Porzucił mnie! Wygnał! – Zakaszlała, a krew płynęła z jej ust. – Zniszczył naszą miłość. Zapłacisz za niego! Zapłacisz… Patrz jak twój ukochany tonie! – Zrobiła drobny gest rękami.

Bańka powietrza zniknęła. Krótki syk ucichł, gdy woda w mgnieniu oka wypełniła łapczywie pustą przestrzeń.

Edward leżał bezwładnie na swoim rozlatującym się łożu, poobijany, zraniony i bliski śmierci.

Ulza krwawiła jak ranny wieloryb i Leira liczyła na to, że rana okaże się śmiertelna. I to szybko. Każda syrena, a nawet tryton dryfowałaby już martwa. Przeklęte wiedźmy!

Coś chwyciło ją za ogon – macka Ulzy. Wiedźma krwawiła z dziury na piersi, krwawiła z pleców i rozchylonych ust, gdzie czerwone plwociny wystawały spomiędzy zębów. Charczała z trudem, ale jej zmrużone oczy patrzyły wściekle, a następne macki sięgały w kierunku syreny.

Leira szarpnęła ogonem, ale na próżno. Krzyknęła z wściekłości. Dlaczego ta wiedźma nie może po prostu umrzeć!? Schyliła się i uderzyła pięściami w mackę. Równie dobrze mogłaby próbować skruszyć palcami kamienie. Edward tonął, a ona nie mogła mu pomóc. Widziała kiedyś tonących ludzi, ich rozpaczliwe próby utrzymania się na powierzchni, stłumione wodą błagania i powoli zamierające ruchy, aż w końcu zostawały tylko szeroko otwarte w niedowierzaniu oczy. Teraz Edward próbuje nabrać powietrza, zimna woda wlewa się mu do płuc, ciało sztywnieje, serce zamiera…

A ona nie może mu pomóc!

– Uratuj go! – wychrypiała. – Błagam!

Nie wstydziła się prosić. 

Boki Edwarda buchnęły krwią. Skrzela zadrżały. Książe wciągnął pierwszy strumień wody, wypuścił ciemną posokę, nabrał płynu raz jeszcze i oddał wodę.

Oddychał.

– Jestem najlepsza… – rzekła Ulza. Źrenice uciekły jej do góry, wywaliła język i znieruchomiała. Macki opadły.

Leira nie patrzyła więcej na czarownicę. Popłynęła, krzywiąc się z bólu, a jednocześnie szczęśliwa jak nigdy. Wzięła Edwarda w objęcia. Oddychał. Powoli i płytko, ale oddychał, a ona tuliła go, przyciskając policzek do rozpalonej głowy. Jęknął. Otworzył oczy.

Uśmiechnęła się i słodycz zalała jej serce.

Krzyknął jak nowo narodzony tryton, pełen bólu, zdumienia i strachu.

Chwyciła go, po czym popłynęła w stronę wyjścia.

W stronę pałacu.

 

***

 

Siostry sprowadziły przed oblicze króla ciało Awicji, przekonane, że zginęła od ludzkiej stali. Ojciec długo rozpaczał nad stratą córki, aż po wielu dniach zrzekł się tronu na rzecz Marany. Zasmakowawszy ludzkiego mięsa, nowa królowa złamała stare traktaty. Oceany spłynęły krwią, a marynarze z najwyższą niechęcią zapuszczali się na głębokie wody.

Tak jak sobie obiecała, Leira wezwała do Edwarda medyków ze wszystkich stron oceanu. Strzaskane ciało wracało szybko do zdrowia – tak wielkie były umiejętności Ulzy. Umysł księcia wymagał więcej czasu. Nocami, wśród lazurowych korytarzy i wyłożonych perłami salach, rozbrzmiewały krzyki i zawodzenia rannego trytona. Nikt nie wiedział, skąd przybył, ale pytania zostawały bez odpowiedzi. Z czasem, dzięki cierpliwej trosce Leiry, Edward umilkł i kilka miesięcy później wypłynął z pałacu. Objęty przez czerwonowłosą syrenę, stał i patrzył na swój nowy świat.

Wkrótce ułożył pierwszy wiersz.

Leira nigdy nie wyznała Edwardowi prawdy. Nawet gdy nosiła w łonie jego dziecko, wciąż powtarzała, że znalazła go w grocie morskiej czarownicy i uratowała od straszliwych eksperymentów. Kłamstwo było niewielką ceną za miłość.

Była szczęśliwa.

Czasem śniła, że jest człowiekiem, ma długie nogi i tańczy z Edwardem w wielkiej sali królewskiego zamku, lecz były to tylko marzenia dziecka.

Pozwalała im umrzeć w świetle poranka.

Leira przemknęła nad pofałdowanym dnem. Rybi ogon wzbijał obłoki piasku. Małe kraby, zaskoczone wizytą dziwnego gościa, pierzchały na boki w poszukiwaniu kryjówek. Morski lud rzadko zapuszczał się na Północną Fałdę. Czasem grupki dzieciaków podpływały tu, by poczuć dreszczyk emocji i udowodnić przed towarzyszami swoją odwagę, albo nieśmiałe pary oddawały się pieszczotom wśród pokrytych koralowcami głazach. Jednakże mało kto płynął dalej, wśród usłanego wąwozami dna, w poszukiwaniu wejścia do siedziby morskiej wiedźmy.

Na pewno nie córka króla.

Wzbiła się wyżej. Przystanęła, odgarniając długie czerwone włosy, kołysane wodą niczym witki ukwiałów. Promienie słońca, zmęczone podwodną wędrówką docierały na tę głębokość słabe i blade. Mimo to wśród ciemności jednej z rozpadlin dostrzegła błękitne rozbłyski.

Przycisnęła do piersi spleciony z wodorostów woreczek. Wciąż mogła zawrócić. Popłynąć do pałacu, wślizgnąć się do błyszczącej komnaty, schować twarz w miękkim łożu z gronorostów.

I stracić nadzieję? Leżeć zrozpaczona? O nie! Musi spróbować wszystkiego.

Skrzela nad biodrami zafalowały, wciągnęły wodę i Leira ruszyła najszybciej jak potrafiła ku ciemnej bruździe wypełnionej światłem. Ujrzała stado węgorzy; wzdłuż ich ciał przesuwały się pręgi niebieskich błyskawic. Podobno morska wiedźma trzyma różne stworzenia jako sługi, przemienia je, zaczarowuje i pęta więzami magii. Taki los spotykał też wszelkie syreny i trytonów, które nieopatrznie dostaną się w jej ręce, skazani na wieczną służbą.

Bujdy.

Ojciec zmyślił pewnie co najmniej połowę z tych opowieści. Miały za zadanie wystraszyć niesforną Leirę, aby siedziała bezczynnie w pałacu i uczyła się śpiewu oraz innych nudnych jak parada homarów zajęć godnych młodej księżniczki. Ile razy ojciec powtarzał, aby brała przykład ze swoich sióstr? Niedoczekanie. Równie dobrze mógłby próbować zatrzymać rzekę i cofnąć przypływ. 

Gdy podpłynęła, w mgnieniach rozbłysków ujrzała szerokie jak wieloryb wejście do tunelu.

Nareszcie.

Zacisnąwszy wargi, machnęła ogonem i wpłynęła w ciemność, mijając z walącym sercem długie węgorze. Na szczęście nie wydawały się agresywne. Kilka z nich ruszyło za nią, lecz trzymały bezpieczny dystans, niczym królewska eksorta. Ich migoty pełzały po ciemnych ścianach, ostrych krawędziach kamieni i rachitycznych szczątkach roślin. Syrenka płynęła wciąż dalej i dalej, wciąż w dół, przez nagłe zakręty, zdradzieckie zwężenia, niespodziewane wiry, aż w końcu zza załomu pojawiła się wielka poświata o barwie zgniłych zielenic.

Leira przystanęła urzeczona. W rozległej jaskini zmieściłoby się z tuzin ludzkich statków. Potężne kolumny z szarej skały niknęły gdzieś w ciemności sklepienia. Woda była tu zimna i nieprzyjemna. Zielony blask dobiegał z zawieszonych nisko girland świecących kryształów. Nagły szum uświadomił Leirze, że węgorze odpłynęły. Została sama.

Albo i nie.

Wiedźma wyszła zza szerokiej kolumny. Zamiast ogona miała długie grube macki, czarne jak dusza mureny i podbite różowymi okręgami przyssawek. Falowały, czubkami dotykając nierównego podłoża.

Przez ostatnie dni Leira często wyobrażała sobie moment spotkania z Ulzą, morską czarownicą. Czasem widziała ją w postaci pięknej syreny o lśniących łuskach i gracji miecznika. Chwilę później umysł podsuwał jej obraz poskręcanej sylwetki potwora, z rekinimi zębiskami i długim ciałem wodnego węża. Wyglądało na to, że obie wizje były jednocześnie prawdziwe.

Mrowie wijących macek kończyło się fioletową skórą płaskiego brzucha, która przechodziła w duże piersi zasłonięte mozaiką z muszli i koralików. Leżąca na szczycie krótkiej szyi głowa Ulzy przypominała Leirze najeżkę, ale potem spostrzegła, że wiedźma nosi maskę, bardziej hełm, z przykręconymi rogami marlinów. Zakrywał policzki i czoło wiedźmy, odsłaniając wykrzywione w uśmiechu usta i parę wielkich oczu, które patrzyły wprost na Leirę. 

– Na wielki przypływ, czyż to nie córka króla?

Upłynęła dłuższa chwila nim Leira odzyskała mowę.

– Znasz mnie? 

– Ależ oczywiście, droga Leiro. Wiem dużo… bardzo dużo.

Syrena zgarbiła ramiona, tuląc mocno worek z wodorostów. Może to jednak nie był taki dobry pomysł? Nagle cały jej upór i odwaga wydały się głupie i dziecinne. Nie powinna tu przypływać.

– Nie bój się, dziecko – uspokajała Ulza, jakby czytając w jej myślach. – Co sprowadza taką piękną syrenkę do starej Ulzy?

Powiedzieć? Nie powiedzieć? Uciec? Zostać? Leira zagryzła wargę, strzelając oczami po wielkiej jaskini. Ulza może jej pomóc. Nikt inny nie da rady.

– Podobno ma pani moc.

– Znam się na sprawach, o których inni boją się myśleć. Czyżbyś potrzebowała mojej wiedzy?

– Jest pewien chłopak…

Wiedźma przepłynęła tuż za jej plecami, a Leira wzdrygnęła się, czując dotyk oślizgłej macki na ogonie.

– Ach, miłość – uroczyście powiedziała Ulza. – Niech zgadnę. Nie zwraca na ciebie uwagi? Nie? Oczywiście, że nie, Ulzo! Któż by odrzucił zaloty tak pięknej dziewczyny? Może ten chłopiec już kogoś ma? Jakaś niedobra syrena stoi na drodze prawdziwej miłości? Nie? Hm…

Zatrzymała się przed Leirą. Chwyciła jej podbródek długimi palcami, po czym delikatnie uniosła.

– Och, moje dziecko. – Patrzyła Leirze prosto w oczy – Czy przypadkiem twój ukochany nie jest człowiekiem?

Leira uciekła wzrokiem.

– Tak. Nazywa się Edward. Jest księciem i…

Odpychając się mackami, Ulza odpłynęła odrobinę. Przycisnęła dłoń do serca.

– Wszystko jasne. Ja również byłam kiedyś młoda i zakochana, uwierzysz? – Machnęła mackami, wzbijając gromadę bąbelków, które szybko uciekły. – Człowiek, powiadasz? I zakochałaś się w nim tak po prostu?

Leira spuściła oczy. Jak po prostu?! Przypomniała sobie wszystkie chwile, które spędziła przy statku Edwarda. Co dwa tygodnie płynął wielkim drewnianym wehikułem na wyspy należące do jego królestwa. Od roku śledziła te rejsy. Nocami podpływała do statku i wspinała się na krzywe ściany. Edward lubił nocne spacery. A ona lubiła go oglądać. Miała prawo się zakochać! Czy wiedźma się z niej śmiała? Nie wie przecież, że Edward jest idealny. Nie widziała go, nie słyszała. Znacznie lepszy niż nadęte trytony w pałacu, chełpiące się potyczkami z rekinami przed zgrają chichoczących syrenek. Edward był przy nich jak wyniosły delfin wśród ławicy drobnych sardynek.

– Jest bardzo miły! – krzyknęła z wysoko podniesioną głową. – Nigdy nie krzyczy na marynarzy. Pisze wiersze podczas podróży, a potem czyta je głośno i… i… jest taki przystojny! – Nawet teraz westchnęła, przywołując obraz czarnowłosego księcia. – Ma włosy czarne niczym atrament ośmiornicy, oczy jak młode wodorosty, zęby jak…

– Jak perły z najdalszych głębin! – dokończyła Ulza. – Już, już! Nie dąsaj się dziecko, z pewnością jest tak piękny jak mówisz. I cóż stara Ulza ma począć z takim ideałem?

– Myślałam, że…

– Tak?

– Ojciec bardzo się zdenerwował, kiedy mu powiedziałam o Edwardzie. Nakrzyczał na mnie i zakazał zbliżać do ludzi.

– Biedactwo. Jak mógł być taki nieuprzejmy? – zapytała Ulza, wzdychając głęboko, choć Leirze wydawało się, że widzi cień uśmiechu na twarzy wiedźmy.

– On nigdy mnie nie zrozumie. Za to pani… może mnie pani przemienić w człowieka?

Wiedźma wybuchła gromkim śmiechem. Okrążyła zdezorientowaną Leirę, wciąż trzęsąc się od wesołości.

– Och, nie. Tego dokonać nie mogę.

Syrena spuściła głowę. Czerwone włosy zafalowały jak umierająca meduza. A więc koniec. Jakże była głupia, aby myśleć, że ktokolwiek dysponuje taką mocą. Wszystko na nic.

Wargi zaczęły jej drżeć, a w gardle poczuła nieprzyjemny ucisk.

– W takim razie… – wykrztusiła z trudem. – Ja już odpłynę.

Do pałacowej komnaty, gdzie zwinie się w kącie i będzie spała przez resztę życia! I już nigdy nie powie nawet słowa do ojca i sióstr! 

– Syrenko! – zawołała Ulza.

Leira zwolniła. Wstydziła się spojrzeć na wiedźmę. Nie potrzebowała żadnych dobrych rad, pustych niczym porzucona muszla: znajdź sobie miłego trytona, ocean jest pełen ładnych chłopców, zapomnij o ludziach, twoje miejsce jest na dnie morza. Ile razy już to słyszała? Wszyscy nagle byli tacy mądrzy i traktowali jej marzenia jak dziecinne wygłupy.

– Leiro!

Spojrzała na Ulzę. Jak chce to niech z niej drwi. Proszę bardzo. Niech cały świat się śmieje.

Wiedźma podpłynęła całkiem blisko. Ręce oparła o biodra i obnażyła zęby w uśmiechu.

– Ale mogę przemienić Edwarda w trytona.

Leira otworzyła szeroko oczy. Edward trytonem! Nie musiałaby opuszczać oceanu. Zostawiać ojca, sióstr i przyjaciół. Wyobraziła sobie Edwarda z połyskującym ogonem. Nagi od pasa w górę, z umięśnionymi ramionami, do których tuliłaby się każdej chwili, a on by ją kochał i mówił swoje piękne wiersze. Poczuła jak policzki zaczynają jej płonąć. Przed oczami ujrzała czarne włosy Edwarda, falujące od ciepłych prądów morskich, oraz wpatrzone w nią zielone oczy.

Nie, nie możemy mu tego zrobić! Przecież gdzieś tam na lądzie, wśród ludzi, też ma swoją rodzinę. Z drugiej strony jego świat jest taki bezbarwny w porównaniu z cudownym oceanem. Widziała przecież cuchnące porty, wbite drewnianymi pomostami w ocean niczym okrutne minogi wgryzające się w ciała bezbronnych ryb. Ociekające szlamem, pokryte gnijącymi wodorostami statki. Brudne chaty i surowe zamczyska z szarego kamienia. Miasta rozrastające się wśród lasów jak chora tkanka. Któż chciałby tam mieszkać?

Mógłby żyć w oceanie, wśród kolorowych raf i czystego piasku.

Zamieszkać z nią.

– To możliwe? – zapytała.

– Oczywiście. Nie rzucam słów na fale. Nie jest to proste, o nie, nie. – Ulza z uśmiechem obejrzała swoje paznokcie – Jednak masz przed sobą mistrzynię przemian. Jestem najlepsza – dodała, jakby stwierdzała coś oczywistego.

– Zrobiłabyś to dla mnie? – Drżący głos nie mógł ukryć ekscytacji.

Wiedźma podpłynęła do niej, okrążyła parę razy, mrucząc coś pod nosem, a Leira czekała ze ściśniętym sercem na wyrok.

Nagle macki objęły jej biodra, chwyciły ogon, pogłaskały włosy. Leira szarpnęła się odruchowo, ale bezskutecznie. Była unieruchomiona jak złapana w rekinie szczęki.

Ulza przybliżyła twarz, patrząc Leirze głęboko w oczy. W srebrzystym hełmie syrena ujrzała swoją zniekształconą twarz.

– Krwawa magia to trudne czary – szepnęła wiedźma. – Bardzo trudne i bardzo niebezpieczne. Uwielbiam wręcz pomagać rozłączonym zakochanym, nawet jeśli niektórzy z nich jeszcze nie wiedzą, że są zakochani, ale wszystko ma swoją cenę. 

 – W worku… – wydusiła Leira.

Ulza zabrała swoje macki. Z ciekawością patrzyła na worek. Leira rozplątała sznurowanie, sięgnęła w głąb i wyjęła złoty okrąg. Trzymała koronę wysadzaną kolorowymi kamieniami. Blask komnaty sprawił, że na każdej krawędzi rozjarzyły się promienne gwiazdy.

– Znalazłam to w starym wraku na południu.

Wiedźma zachichotała.

– Jest idealna. – Wzięła koronę. Obracała ją na wszystkie strony. – I jakże stosowna. Jesteśmy bardzo podobne do siebie, moja droga. Odrzucone przez świat, wygnane z naszych marzeń. Dlaczego? – Westchnęła, rozkładając ręce. – Bo nie chciałyśmy podporządkować się nakazom. Chodź ze mną, coś ci pokażę.

Poprowadziła Leirę za wielkie kolumny, wzdłuż wyciosanych z czarnych kamieni stołów, uginających się pod ciężarem błyszczących bąbli, zaczopowanych muszli i przedmiotów, których przeznaczenia syrena nie potrafiła odgadnąć.

Minęły następną kolumnę i Leira zamarła w bezruchu. W ogromnej bańce powietrza stały dzieła ludzkich rąk. Wizerunki miast i postaci na dziwnych kawałkach sukna, lśniące włócznie i miecze, pancerze z tworzywa odbijającego zieloną poświatę. Leira zbliżyła się do krawędzi sfery. Kolekcja nieprawdopodobnych rzeczy z powierzchni, znacznie bogatsza niż ta, którą ukryła w maleńkiej jaskini i nie tak popsuta. Tu zauważyła zaledwie kilka plam brązowego nalotu sprawiającego, że jej znaleziska stawały się kruche, przeżarte starością i zniszczeniem. Stały tak blisko niej… wystarczyło wyciągnąć rękę. 

– Ostrożnie, syrenko. Nie wolno ich zamoczyć.

Leira niechętnie cofnęła dłoń.

– Czyż nie są piękne? – spytała Ulza. – Nie tylko ty uważasz, że świat na powierzchni jest fascynujący. Ci głupcy z pałacu nie rozumieją, ile możemy osiągnąć dzięki ludziom. My obie wręcz przeciwnie. Możesz mi zaufać, Leiro.

– Więc pomożesz mi? – zapytała Leira, nie odrywając wzroku od kolekcji wiedźmy. Ofiarowana korona wydawała się nagle taka zwyczajna.

– Oczywiście, ale powiedzmy, że po wszystkim wykonasz dla mnie jeszcze jedną małą przysługę, dobrze?

– Jaką?

– Och, nie zaprzątajmy sobie głów takimi błahostkami. Musimy przecież zająć się pięknym Edwardem. Więc, moja droga, aby zmienić twojego ukochanego w trytona, potrzebujemy dwóch składników. Chcesz znać pierwszy?

Leira skinęła głową.

– Więc, moje dziecko, potrzebujemy samego Edwarda.

 

***

– Oszalałaś?!

Awicja machnęła ogonem. Pomarańczowe łuski zaszeleściły.

– Przecież ojciec zakazał kontaktów z ludźmi.

– Ojciec jest stary i głupi – Leira oparła dłonie o biodra. Jej siostry spojrzały po sobie zszokowane, ale nic nie powiedziały. Leira postanowiła wykorzystać sytuację.

– Tylko gada bez przerwy o tym, że nie powinnyśmy atakować ludzi. Co dziś zjadłaś, Cess? Glony i małże? A może kilka sardynek? A ty, Dalo? Ile razy mówiłaś, że chciałabyś spróbować ludzkiego mięsa.

Syreny popatrzyły po sobie. Siedziały na wielkich muszlach w komnacie królewskiego pałacu. Zawsze tu przychodziły, aby porozmawiać z dala od zalotników, dworskich dostojników i, przede wszystkim, ojca.

Marana, następczyni tronu, zabrała grzebień od jasnych włosów i rozprostowała ramiona.

– Więc wiesz, siostrzyczko, gdzie i kiedy będzie płynął ten statek?

– Jutro, za Północnym Przesmykiem, przy Łososiowych Skałach. Są tam rafy.

Awicja podpłynęła do Marany.

– Naprawdę zamierzasz posłuchać Leiry? Chcesz napaść na ludzi?

– Kiedyś zjadłam człowieka – wyznała Marana.

Syreny westchnęły i natychmiast okrążyły najstarszą siostrę.

– Naprawdę?

– Kiedy?

– Jak smakował?

Szczebiotały jedna przez drugą. Marana uśmiechnęła się, sięgając wstecz pamięcią.

– To był młody rybak. Sztorm musiał znieść jego łódź daleko od brzegu. Zaśpiewałam i wskoczył do wody. Jego smak? Cudowny. Mięso miał czerwone, słodkie, delikatne.

Milczały, urzeczone wspomnieniami Marany, jakby to one same skosztowały kiedyś nieszczęsnego żeglarza.

– Leira ma rację. Ojciec niedługo odejdzie i to ja zostanę królową. Nie pozwolę, abyśmy jadły tylko ryby, skorupiaki i glony. Popłynę z tobą, Leiro. Ocean należy do nas i czas przypomnieć o tym ludziom.

Leira rzuciła się Maranie na ramiona i ucałowała serdecznie w policzek.

– Dziękuję. Która z was jeszcze dołączy?

Złotowłose bliźniczki Cess i Illoys jednocześnie skinęły głowami i zachichotały, Dala o pięknych płetwach również się zgodziła. Awicja, która nigdy nie lubiła Leiry, zmarszczyła brwi i prychnęła.

– Niech będzie – burknęła.

Wszystkie syreny spojrzały na ostatnią, najmłodszą siostrę. Bojaźliwa Atlyntia przyłożyła piąstki do drżącej brody.

– Nie wolno wam. Wszystko powiem tacie!

Leira pierwsza doskoczyła do małej syrenki. Jak ta smarkula śmiała stać na drodze do zdobycia Edwarda?! Jeśli wygada ojcu, to zniweczy cały plan. Spojrzała w wystraszone oczka Atlyntii.

– Piśnij chociaż słówko, a połamię wszystkie twoje muszelki.

– Nie będziemy się już nigdy z tobą bawić! – dodała Cess, a Illoys syknęła, szczerząc kły.

– Kiedy zostanę królową, nie będę tolerowała u siebie żadnych zdrajczyń – fuknęła Marana. – Wygnam cię na Zachodnie Bezkresy! 

Atlyntia pisnęła, aż zatrzepotały jej skrzela.

– Nic nie powiem, naprawdę! Proszę, nie wyganiaj mnie!

Leira zamachała ogonem, unosząc się pod sufit.

– Statek przepłynie Łososiowe Skały jutro w południe. Wyruszymy rankiem.

Illoys zachichotała.

– No, powiedz jej! – rzekła Cess, trącając siostrę łokciem.

– Powiedz co? – Leira zmarszczyła brwi. Bliźniaczki znów się roześmiały, zakrywając usta dłońmi. W końcu Illoys spojrzała na Leirę.

– Tilian szukał cię po całym pałacu.

Leira parsknęła.

– Czego ten dureń znów chce ode mnie?

– Wszystkie wiemy, czego chce – z poważną miną rzekła Cess, ale zaraz potem wszystkie syreny wybuchły śmiechem, nawet Atlyntia, choć nie wyglądało na to, żeby tak naprawdę wiedziała. Leira skrzywiła się, jakby zjadła zgniłego małża.

Tilian naprzykrzał się jej od dłuższego czasu. Do jego burzy żółtych loków i ogona w kolorze wieczornego morza wzdychała każda służka w pałacu. Nadęty bufon. Był niczym w porównaniu do Edwarda. Na dodatek mówił tylko o sobie, bez przerwy, nieustannie, cały czas.

Leira wywróciła oczami.

– Bardzo zabawne. Jutro o poranku – przypomniała na pożegnanie roześmianym siostrom. 

****

 

Morze było spokojne i nieruchome. Leira wystawiła głowę nad taflę wody. Ostre słońce paliło w oczy, kilka białych chmur zdawało się tkwić w miejscu. Siostry wspinały się powoli na Łososiowe Skały. Kamienie były wygładzone bijącymi o nie przez lata tysiącami fal, ale śliskie i zdradzieckie. Na horyzoncie samotny biały żagiel rósł niezwykle powoli.

Mielizna i pasma szarych raf otaczały Łososiowe Skały – statek z pewnością ominie to miejsce. Leira miała nadzieję, że głos sześciu syren dotrze do załogi. Zanurkowała i skryła się u podnóża skał. Syreny wyglądały spomiędzy kamieni, ostrożnie, by ludzie nie zdołali ich wypatrzeć. Leira wiedziała, że nie tylko ona jest podekscytowana. Marana trzymała się krawędzi, aż bielały jej kłykcie, Illoys i Cess szczebiotały do siebie, jak zwykle zakrywając usta, a Dala gryzła kosmyk włosów. Nawet Awicja machała nerwowo ogonem, jednocześnie oblizując usta. Leira patrzyła na nią z irytacją. A tak nie chciała płynąć! Pewnie będzie pierwsza do skosztowania człowieka. Marudna, głupia brzydula! Gdyby Leira nie potrzebowała swoich sióstr, kazałaby jej zostać. Oczywiście, Atlyntia została w pałacu. Przed wyruszeniem w drogę upewniły się, że smarkula jest wystarczająco zastraszona, aby milczeć. Teraz już nic i nikt nie zatrzyma wydarzeń.

Jedna troska ciążyła Leirze na sercu. Jak w całym nadciągającym chaosie znaleźć Edwarda, uratować go i wymknąć się z nim aż do kryjówki Ulzy? Od rana zadręczała się myślami o ataku. Nie mogła powiedzieć siostrom, że przybyły tutaj, by pomóc jej zdobyć ukochanego księcia. Córka króla Morskiego Ludu i człowiek! Niebywałe!

Później nikt nie będzie pytał, co się stało. Wtedy wszystko się ułoży. Leira nie ufała Ulzie. Nie była tak głupia i naiwna, za jaką brała ją morska wiedźma, ale na razie nie miała wyboru. Czarownica stanowiła jej jedyną szansę, ale z pewnością zażąda czegoś więcej niż złotej korony. Ta przysługa, o której wspominała? O co może chodzić?

Nieważne.

Zrobi co trzeba, aby zyskać Edwarda, nawet jeśli ma oddać Ulzie wszystkie skarby ludzi ze swojej kolekcji!

Słońce suszyło skórę i płetwy, więc co pewien czas syreny nurkowały do ożywczej wody i znów wracały na skałę. Statek zbliżał się niemiłosiernie powoli, aż Leira zaczęła modlić się do morskich duchów o zesłanie wiatru. Zadziwiające, ale wicher wkrótce nadszedł. Wydął żagiel i statek ruszył, tnąc fale bryzgami białej piany.

– Teraz! – rozkazała Marana i syreny wyszły z ukrycia, siadając na gładkich skałach. Ze statku dobiegły zdumione okrzyki. Leira widziała maleńkie postacie biegające w różne strony na grzbiecie tego drewnianego potwora i zastanawiała się, czy któraś z nich to Edward.

Marana zaintonowała pieśń. Ostry niczym żądło płaszczki Głos poniósł się daleko. Syreny dołączyły do siostry.

Krzyki na statku ucichły, bieganina ustała. Przez chwilę zdawało się, że wszystko zamarło, aż nagle mała sylwetka stanęła na burcie i skoczyła, machając rozpaczliwie rękami. Druga zrobiła to samo i kolejna, i jeszcze jedna. Marynarze skakali do wody, po czym płynęli w stronę syren, które wciąż śpiewały. Leira patrzyła na opętanych ludzi i dziwiła się jak wielu ich było. Próbowała dojrzeć Edwarda, ale była za daleko. Nagle trwoga ścisnęła jej serce, gdy pomyślała, że nie wie, czy Edward umie pływać. Zanurkować, aby go odnaleźć? Za późno! Nie mogła się zdradzić przed siostrami, więc tylko śpiewała dalej. Wkrótce nikt już nie skakał. Statek dryfował dalej, pchany obojętnym wiatrem. Ludzie płynęli co sił w kierunku nagich uwodzicielek. Niektórych opuszczały siły i znikali pod spokojną taflą oceanu, zostawiając za sobą gromadę drobnych bąbelków.

– To wszyscy – przemówiła Marana, urywając pieśń. – Nie zostawcie nikogo żywego!

Syreny wskoczyły do wody na spotkanie ludzi.

Leira pędziła co sił. Szukała czarnowłosego księcia odzianego na biało, z czerwonym pasem na biodrach. Jak go znaleźć, gdy spod wody wszyscy wyglądali tak samo? Cienie na tle błękitnego nieba.

Ludzie zwolnili, zatrzymali się. Hipnotyzujący czar syrenich pieśni przemijał i marynarze rozglądali się oszołomieni. Niektórzy coś krzyczeli.

Wtedy pomiędzy nich wpadły syreny i krzyczeli już wszyscy. Zapanował chaos. Leira krążyła między ludźmi, wypływała na powierzchnię, patrzyła od jednej przerażonej twarzy do drugiej, znów nurkowała i szukała dalej w innym miejscu. Wciąż ani śladu Edwarda – Leira jęknęła z rozpaczy. Co, jeśli nie wsiadł na statek? Niemożliwe! Przecież zawsze nim płynął. Może któraś z sióstr wciągnęła go już w głębię i opadał teraz bez życia w kierunku morskiego dna? Ludzie byli tacy słabi i niezdarni. W wodzie przypominali świeżo wyklute na plaży żółwiki, rozrywane dziobami żarłocznych mew, brnące niezdarnie do upragnionego oceanu.

Obok Cess pochwyciła bladego chłopaka o wyłupiastych oczach. Zdążył tylko nabrać powietrza, nim zniknął pod wodą. Syreny wysunęły kły. Gładkie twarze wykrzywiły się w twarde pyski. Zęby zatopiły w miękkich ciałach, szarpiąc i rwąc. Wstęgi krwi zabarwiły wodę. Marynarze rozpierzchli się we wszystkich kierunkach. Syreny topiły lub zagryzały uciekających, porzucały i ruszyły ku następnym, zostawiając posiłek na później.

Leira zaklęła.

Nie mogła być jednocześnie wszędzie. Zanurkowała, przepłynęła przez chmurę karmazynowej cieczy, wciągając w skrzela słodki posmak krwi, ruszyła ku grupie płynących ludzi. Byli tak powolni!

Dostrzegła Edwarda.

Rozpoznała go od razu. A potem rzuciła się mu na pomoc, bo szamotał się przerażony, wciągany w odmęty przez Awicję.

Zawsze ona!

Już w dzieciństwie podbierała Leirze zabawki. Skarżyła na nią do ojca, wypominając każdą wyprawę po ludzkie skarby. I teraz zamierzała pozbawić ją ukochanego!

Edward wymachiwał kawałkiem ostrego metalu, ale nie mógł dosięgnąć trzymającej go za wysoki but napastniczki.

Może Awicja miała zgrabniejszy ogon, piękniejsze łuski o kolorze najczystszego błękitu, ale to Leira pływała najszybciej. Teraz zaś, by ratować Edwarda, pomknęła prędzej niż niedoścignione żaglice.

Z sykiem uderzyła w Awicję i zadrapała szponami jej twarz, aż krew syreny zmieszała się z posoką marynarzy. Następnie zostawiła oszołomioną siostrę i chwyciła Edwarda. Miał zamknięte oczy. Dreszcz przerażenia przeszył ją od ogona po głowę, ale wypchnęła księcia na powierzchnię. Chwyciła jego twarz i pocałowała mocno, wdmuchując powietrze do słonych ust.

Zakaszlał, prychnął kropelkami wody, ale zanim Leira zdążyła się uśmiechnąć, coś chwyciło ją w biodrach i pociągnęło w głębinę. 

Brązowe włosy Awicji przeplatały się z krwią płynącą z rozdartego policzka. Leira poczuła ostre zęby na biodrze, ale uderzyła Awicję w skroń i szczęki puściły. Zauważyła opadające powoli ciało Edwarda. Za nim, w oddali, brunatna woda zasłaniała obraz rzezi. Leira pisnęła, gdy pięść trafiła ją w skrzela i sama oddała cios, tłukąc głowę Awicji, drapiąc i szarpiąc za włosy. Zdołała się uwolnić z uścisku rozwścieczonej siostry, zgięła się, zrobiła obrót i popędziła do Edwarda. Jeśli on umrze, to wszystko stracone. Przez moment myślała, jak wytłumaczy siostrom atak na Awicję. Usłyszała za sobą wściekły krzyk i skoncentrowała się na machaniu ogonem. Jedna rzecz na raz – powtarzał jej często ojciec, gdy była mała, i choć w wielu sprawach uważała go za starego marudę – tę lekcję zapamiętała na zawsze. Zobaczyła błysk w ręku księcia. Bezwładne palce puściły ostrze, które zaczęło powoli opadać wraz z Edwardem. Leira momentalnie wpadła na idealny pomysł. Postraszy Awicję ludzkim żądłem, zabierze Edwarda i ucieknie. Niech sobie siostrzyczki plotkują, co chcą!

Zręcznie chwyciła ostrze, odwróciła się, by ostrzec Awicję, jednocześnie wysuwając przed siebie ludzką broń. Awicja była zbyt blisko, płynęła zbyt szybko. Leira nie zdążyła zareagować. Poczuła szarpnięcie w ręku i ostrze zagłębiło się w bladej piersi Awicji. Zderzyły się ze sobą, obie z rozszerzonymi w zdumieniu oczami. Obie z otwartymi w przerażeniu ustami. Leira na moment zapomniała o księciu, o morskiej wiedźmie i umierających żeglarzach. Krwawy bąbel wyleciał spomiędzy warg Awicji niczym rak pustelnik uciekający z nieprzydatnej skorupy. Po chwili pękł i czerwony obłok zasłonił twarz syreny. Jej głowa opadła bezwładnie.

Zabiła ją. Zabiła własną siostrę.

Ciało Awicji spłynęło z ostrza i zaczęło opadać, ciągnąć za sobą karmazynowy strumyk z rany.

Edward!

Był niedaleko. Wyrzuciła ze wstrętem okropny ludzki kolec. Chwyciła Edwarda i pocałowała tak jak wcześniej, wdmuchując powietrze w jego usta. Włożyła rękę pod marynarską koszulę, szukając bicia serca, przerażona, że się spóźniła. Musiała się zmusić, aby pamiętać o nabieraniu długich oddechów skrzelami. Jeśli żył – potrzebuje powietrza, jeśli nie… 

Wolała o tym nie myśleć.

Wyczuła uderzenia serca i zalała ją fala ulgi. Teraz wszystko będzie dobrze.

Objęła go rękoma i ruszyła w drogę do jaskini Ulzy.

Bez przerwy widziała w myślach twarz Awicji. Te zdradzone oczy, gdy nadziała się na ostrze. To był wypadek, to była wina Awicji. Gdyby tylko jej nie ścigała, gdyby odpłynęła i zostawiła Edwarda w spokoju…

Leira mknęła przez podwodny świat, bez przerwy ofiarowując księciu powietrze.

Nim dotarła do jaskini Ulzy, płuca i skrzela paliły jak chłostane od parzydełek meduzy. Zaciągnęła Edwarda przez tunel oświetlony migoczącymi rozbłyskami węgorzy; wpłynęła do jaskini, zastanawiając się, co ma teraz zrobić? Przecież nie mogła go puścić – utonąłby natychmiast. Oby Ulza miała jakiś pomysł.

Wiedźma pojawiła się z głębi groty. Sunęła pospiesznie na mackach, uśmiechnięta szeroko, ukazując drobne spiczaste zęby.

– Płyń, dziecko, płyń. Tu za mną.

Leira podążyła za Ulzą.

– Ludzie nie zniosą długo tutejszego zimna. Uważaj na kamienie. Ile już czasu obiecuję sobie, że je sprzątnę? Tam. – Wskazała na przyczepiony do skalnego dna bąbel powietrza. Tuż obok drugiego, który widziała wcześniej, wypełnionego zdobyczami z wraków ludzkich statków. Były oddzielone wąską ścianę wody.

W środku bańki spoczywało łoże z glonów i miękkich koralowców.

– Połóż go – rozkazała Ulza.

Gdy tylko Leira znalazła się w bąblu, poczuła ciepło, znacznie przyjemniejsze niż chłód wody dookoła. Oderwała wycieńczone usta od Edwarda i złożyła jego głowę na glonach. Bez sił legła obok, dysząc ciężko ze wzrokiem wpatrzonym w niknące w ciemności sklepienie.

Macki Ulzy uniosły księcia i delikatnie złożyły na posłaniu.

– Nie zużywaj powietrza, dziecko. Te sfery kosztują mnie wiele sił i czarów. No już, sio!

Leira niechętnie wpełzła w ścianę zimnej wody. Patrzyła na nieprzytomnego Edwarda. Był tu, w głębinach, zaledwie na wyciągnięcie ręki. Dokonała tego. Oddychał spokojnie, krople spływały mu z czoła i sklejonych włosów, mokre ubranie oblepiało umięśnione ciało, którego tak pożądała. Poczuła narastające ciepło w podbrzuszu. Chciałaby zamknąć się z Edwardem na zawsze w powietrznym bąblu i zapomnieć o całym świecie. Uśmiechnęła się do siebie, ale dobry nastrój prysnął, gdy przypomniała sobie opadające ciało Awicji.

– Leiro! – krzyk Ulzy powiał chłodem. – Nie czas na odpoczynek. Książę żyje, ale przed nami wciąż wiele pracy. Na razie utrzymam go we śnie.

– Co mam zrobić? Mówiłaś, że potrzebujemy jeszcze czegoś.

– Mamy już górną część twojego wymarzonego mężczyzny. Teraz czas na ogon.

– Skąd go weźmiemy?

– Przypuszczam, że są przyczepione do trytonów. – Zaśmiała się z własnego żartu.

Natomiast Leira wcale nie była rozbawiona. Pomasowała szczypiące miejsce, gdzie ugryzła ją Awicja, i czekała, aż wiedźma przestanie pleść głupstwa.

Tylko że Ulza nic nie mówiła.

Bardzo niepokojące i szalone podejrzenie zaczęło kiełkować w głowie Leiry.

– Nie mówisz poważnie…

– Ogon i skrzela trytona, Leiro. Muszę je mieć. Jak najświeższe. Och, nie patrz tak na mnie. Dobrze, dobrze, pomogę ci. Przyprowadź tu jakiegoś młodego trytona, a dobra Ulza zajmie się resztą.

Leirze zawirowało w głowie.

– Nie! Nic o tym nie mówiłaś!

Spojrzała na śpiącego Edwarda. Czy to jej wina, że zakochała się w człowieku? Szlak tej zakazanej miłości znaczyła krew. To przez nią Awicja i dziesiątki marynarzy stracili życie. A teraz Ulza domaga się kolejnej ofiary. Czy to się nigdy nie skończy?

– Nie mogę… – wyszeptała. 

Ulza odwróciła się bez słowa, wznosząc macki ponad głowę i kreśląc nimi dziwne wzory.

– Och, cóż. W takim razie myślę, że powietrze nie będzie już księciu potrzebne.

Był to prosty, brutalny i okrutny szantaż. Leira zacisnęła pięści i syknęła cicho, pokazując kły. Przecież doprowadziła do śmierci Awicji, zbuntowała siostry przeciwko władzy ojca, złamała tyle zasad, że resztę życia powinna spędzić zamknięta w swojej komnacie. Zapłaciła tak wiele za swoją miłość, a dług wciąż rósł. Na moment znienawidziła Edwarda, jego ludzkie ciało, tak słabe i bezbronne, jego wiersze, szeptane nocami na statku tym spokojnym, ciepłym, miłym głosem…

– Zaczekaj!

Uniesione macki zamarły.

– Zrobię to. Przyprowadzę trytona – Leira nie wierzyła, że to mówi. Ze spuszczoną głową podniosła się z dna.

– Na pewno?

– Tak!

– Ruszaj, dziecko! Twój książę na ciebie liczy.

Wciąż słyszała śmiech Ulzy, gdy opuszczała jaskinię.

 

***

 

Młode trytony zakute w pancerze z muszli i skorup wypełniały krąg treningowy. Wymachiwały bronią nawet nie w połowie tak chętnie, jak prężyły umięśnione ciała i lśniące ogony.

Jak zawsze.

Młode syreny z rumianymi policzkami oraz zachwytem w oczach wymieniały między sobą sprośne żarciki, co rusz zerkając na walczących młodzieńców i piskliwie chichocząc.

Jak zawsze.

Oczywiście, Tilian był blisko widowni. Owiniętym w wodorosty mieczem z rogu narwala okładał właśnie jakiegoś nieszczęśnika, a każde uderzenie wywoływało zarówno zachwyty publiczności, jak i pogłębiało upokorzenie przegranego.

Leira przepłynęła nad głowami syren. Przygryzła wargę, po raz ostatni zastanawiając się, czy zna inny sposób na zaciągnięcie Tiliana do jaskini wiedźmy i po raz kolejny nie wymyśliła niczego nowego. Nie mogła oderwać wzroku od ogona Tiliana. Długi, o symetrycznych, ciemnoniebieskich łuskach, z płetwami beż żadnych postrzępień. Idealnie współgrał z doskonałym ciałem powyżej.

Tilian sparował cios, uderzył przeciwnika ogonem w twarz i poprawił mieczem. Wystarczyło, aby pokonany tryton uciekł skulony poza krąg. Syreny zapiszczały z zachwytu. Tilian zdjął hełm, uwalniając plątaninę kręconych włosów, tak jasnych, że niemal białych. Pomachał widowni.

I wtedy ją dostrzegł.

Leira była pewna, że Tilian zwróci na nią uwagę. Zawsze pociągały go rudowłose piękności. Łowił je wzrokiem jak ludzie nieszczęsne ryby. Córka króla o tym kolorze włosów stanowiłaby najwspanialsze trofeum.

Spotkali się wzrokiem i odpowiedziała mu lekkim uśmiechem, choć w środku czuła mdlące skurcze. Nigdy nie potrafiła flirtować, od małego bardziej zafascynowana światem na zewnątrz niż godowymi podchodami swojego ludu.

Tilian błysnął uśmiechem, dumnym ruchem odgarnął włosy i zatrzepotał ogonem, wywołując falę podekscytowanych westchnień. Oddał miecz i zbroję pomocnikowi, następnie ruszył w kierunku Leiry, nawet na chwilę nie spuszczając z niej wzroku. 

Rzuciła mu, jak miała nadzieję, uwodzicielskie spojrzenie i skryła się, ale nie za dobrze, w pałacowych ogrodach. Przystanęła z niewinną miną pod kamienną ścianą obrośniętą czerwonymi witkami koralowca.

Przypłynął powoli, z elegancją sunąc obok starannie przyciętych roślin.

– Nie wiedziałem, że najpiękniejsza księżniczka interesuje się walkami – zaczął. Głos miał czysty i melodyjny, lecz brzmiała w nim słodkogorzka obietnica. Leira z całej siły próbowała zachować na twarzy uśmiech.

Przesunął wzrokiem od jej płetw, smukłego ogona, coraz wyżej i wyżej, zatrzymał się odrobinę dłużej na piersiach, zmusił z trudem oczy, aby podjęły wędrówkę do szyi i ust, tymczasem rumieniec Leiry rósł jak wystraszona najeżka. Pragnęła czmychnąć jak najszybciej od spojrzeń niebieskich oczu Tiliana, ale gdyby to zrobiła, wydałaby na Edwarda wyrok. Wiedźma nie utrzyma powietrznego bąbla w nieskończoność.

– Każdy musi dorosnąć – odpowiedziała drżącym głosem, licząc na to, że Tilian uzna to za wyraz podekscytowania jego osobą.

– Otóż to. Najpiękniejsze syreny szukają najpiękniejszych trytonów, a oni są, no cóż… tutaj, w kręgu.

Przysunął się blisko, według niej – zdecydowanie zbyt blisko. Na szczęście jej nie dotknął; sama nie wiedziała, co by wtedy zrobiła. Nachylił się – wielka góra gładkich mięśni, perłowobiałych zębów i rozpuszczonych włosów.

– Proszę. Znam miejsce… – powiedziała w panice, widząc zbliżające się usta. – Nie chcę plotek.

Przechylił głowę i szepnął jej prosto do ucha.

– Oczywiście. Jak mógłbym odmówić prośbie księżniczki?

Korzystając z okazji, Leira odskoczyła spod ściany.

– Znasz Północną Fałdę?

Uniósł jedną brew.

– Nie zamierzasz chyba mnie ciągnąć aż tam?

Oparła dłonie o biodra i zmrużyła oczy.

– Za daleko? – Uniosła podbródek. – Masz mnie za jedną z tych dziewczyn z widowni, które same rozkładają przed tobą łuski? – Dla pewności wypięła do przodu piersi, wyprostowała ogon i zatrzepotała płetwami, prezentując wszystkie swoje wdzięki. 

Tilian skłonił się, nie spuszczając wzroku z ciała Leiry. 

– Najmocniej przepraszam, Wasza Wysokość. Dla ciebie popłynę choćby na kraniec oceanu.

– No, myślę. Łaskawie ci wybaczam. – Mrugnęła do niego. – Ten jeden raz. A więc Fałda. Będę na ciebie czekać…, ale nie za długo. – Dodała, po czym odpłynęła, nie oglądając się za siebie.

Gdy była pewna, że już jej nie widzi, zgarbiła się i skrzyżowała ręce na piersiach. Serce dudniło i za nic nie chciało się uspokoić. Na przekór rozsądkowi spróbowała wyobrazić sobie, co Tilian robił z nią w swoich myślach i aż poczuła mdłości. Skupiła się na machaniu ogonem oraz wypatrywaniu sióstr. Od ataku na ludzki statek nie pokazała się w pałacu. Może siostry wciąż jej szukały? Może znalazły ciało Awicji i bały się, że Leirę spotkał taki sam los?

Czas naglił. Później, kiedy Edward będzie bezpieczny, wróci do pałacu i wszystko wytłumaczy. Tylko jak? Nieważne. Coś wymyśli, zawsze potrafiła znaleźć gładkie słówka. Z wyjątkiem spotkania z Tilianem. To wielkie ciało z błękitnymi oczami potrafiło przytłoczyć. Na szczęście, że z wyjątkiem kłębów mięśni, Tilian prezentował jedynie pustkę w głowie.

 

***

 

Nie czekała długo. Sylwetka Tiliana nadpływała z południa, ledwie widoczna w narastającej ciemności zmierzchającego dnia. Leira dryfowała nad wejściem do jaskini Ulzy. Krążące poniżej węgorze oświetlały syrenę błyskiem wyładowań.

Poczekała, aż się zbliży. Zbladła, gdy ujrzała róg narwala, który przypiął sobie do pasa sznurem wodorostów. Znów ufała, że Ulza będzie wiedziała, co robić.

Powitała Tiliana uśmiechem, ale on patrzył jedynie na węgorze.

– Na Matkę Wodę, co to za stworzenia?

– Znalazłam je tutaj. Są piękne, prawda?

Wzruszył ramionami.

– Raczej dziwne.

– Mnie się podobają.

– Tak, słyszałem, że lubisz… dziwne rzeczy. Ludzi z ich skarbami. Doprawdy, Leiro, powinnaś porzucić te głupoty i skupić się na ważnych sprawach. Takich jak ja.

Leira skrzywiła się, jakby wpłynęła w plamę rybich szczątków.

– Oczywiście, Tilianie. Dlatego tu jesteśmy, prawda? Tam jest jaskinia, gdzie nikt nas nie zobaczy.

Tryton obejrzał się przez ramię.

– Nikogo tu nie widzę – mruknął.

– Nie mogę ryzykować – odpowiedziała wyniosłym tonem. Ojciec używał takiego, aby wymusić posłuch u dworzan. Wystarczyło go naśladować. – Węgorze oświetlą nam drogę. Płyń za mną, dobrze?

– Dziwactwa, jak mówiłem. – Potarł policzek. – Cóż, dobrze, ale jeśli któreś z tych stworzeń mnie dotknie, to poczuje miecz.

Leira z ulgą wpłynęła w wejście do groty i poprowadziła Tiliana przez długi tunel. Co pewien czas zerkała, czy nie zrezygnował. Na szczęście, tryton naprawdę chciał się dobrać do jej łusek.

Im Leira była bliżej jaskini, tym bardziej narastał w niej strach. Co, gdy już tam dopłynie? A jeśli Ulzy tam nie ma? I zostanie sama z podekscytowanym Tilianem? Może go zwodzić przez pewien czas, ale w końcu znudzi się podchodami i…

Odrzuciła okropne myśli.

Zawsze lubiła ryzyko. Inaczej nie zwiedzałaby zatopionych ludzkich statków, wypełnionych ostrymi przedmiotami i nadgniłym drewnem. W poszukiwaniu skarbów i pamiątek penetrowała ładownie oraz kajuty, które nie raz okazywały się kryjówkami wściekłych morskich istot. Wydostawała się z różnych opresji, więc teraz również sobie poradzi. Tilian był po prostu innego rodzaju drapieżnikiem, ale polował na jej ciało tak samo, jak rekiny albo mureny. Pocieszała się myślą, że intelektem również przypominał średnio rozgarniętego małża.

Ujrzała zielone światło jaskini i wkrótce znalazła się w środku. Płynęła jakby wiedziała dokąd zmierza, jednocześnie wzrokiem szukając Ulzy. Nie zamierzała poprowadzić Tiliana aż do bąbla z Edwardem, na szczęście kolumny zasłaniały głąb pieczary.

– Leiro! – zawołał Tilian.

Stanął niedaleko ze zmarszczonymi brwiami. Oglądał jaskinię i najwyraźniej nie był zadowolony.

– Cóż, przyznaję, niczego sobie znalezisko, ale nadal myślę, że wystarczyłoby coś mniej… cudacznego.

Leira ukryła strach za uśmiechem. Co miała teraz zrobić?

Tilian podpływał z błyskiem w oku, który się jej nie podobał.

– A więc Wasza Wysokość, nikt nas tu nie zobaczy…

Cofnęła się, patrząc jak odwiązuje róg narwala i upuszcza na podłoże.

– Nikt nas nie usłyszy…

Coś poruszyło się za plecami Tiliana.

– Z pewnością nie będzie żadnych plotek…

Skrócił dystans tak nagle, że nie zdążyła nawet pisnąć. Wielkie łapy chwyciły ją za ramiona. Trzymał mocno, a lubieżny uśmiech świadczył o tym, że nie zamierzał czekać dłużej.

Zbliżył swoje usta, a ona odsunęła głowę ze wstrętem. Jeśli pierwszy pocałunek odda temu bezmózgiemu brutalowi, to nigdy sobie nie wybaczy!

Krzyknęła, gdy ostry ból przeszył jej ciało. Zdumiony Tilian również jęknął. Za jego plecami niebieski błysk węgorza zgasł tak szybko, jak się pojawił.

– Zatłukę te stworzenia! – krzyknął Tilian, obracając się w poszukiwaniu miecza.

Leira schowała się za kolumną i wystawiła głowę, niepewna, co zobaczy. 

Tilian trzymał róg, ale broń wydawała się niczym w porównaniu do otaczającej go chmary węgorzy. Krążyły w bezpiecznej odległości, co pewien czas strzelając liniami światła.

Spróbował dziabnąć pierwszego, ale chybił. Za to węgorze jak na komendę ruszyły w stronę trytona i Leira musiała zamknąć oczy, podrażnione oślepiającym błyskiem. Krzyk Tiliana wypełnił jaskinię.

Gdy podniosła powieki, węgorze już gdzieś zniknęły. Ciało Tiliana dryfowało bezwładnie, wciąż ściskając w dłoni róg narwala.

– Jeszcze żyje. – Głos wiedźmy dobiegał z góry.

Plątanina czarnych macek opuszczała się powoli, prosto w kierunku nieprzytomnego trytona.

– Chcesz to zrobić, dziecko?

Leira tkwiła oszołomiona w bezruchu.

– Zrobić co?

– Zabić go, oczywiście. Weź jego miecz, wyceluj w…

– Nie!

Ulza objęła mackami ciało Tiliana. Zabrała róg i przyłożyła mu do ucha. Leira patrzyła, choć wcale nie chciała. Palce rozbolały od ściskania chropowatej ściany kolumny. Wiedziała, co się stanie.

Macki przytrzymały głowę Tiliana.

– Doskonały okaz, Leiro. Rozumiesz, moja droga, musimy go zachować raczej nietkniętego, ale z pewnością nie potrzebujemy głowy.

Pchnęła miecz przy wtórze ohydnego trzasku i Leirze żołądek podszedł do gardła. Cienka smuga krwi wypłynęła z czaszki trytona. Ulza chwyciła zwłoki i zatargała w kierunku bąbla z Edwardem.

– Nie ma czasu do stracenia – mruknęła, mijając skuloną Leirę.

 Ile jeszcze krwi popłynie przez jej miłość?

Awicja, Tilian, marynarze. Czy ten koszmar się nie skończy? Dlaczego nie mogła pokochać kogoś z Morskiego Ludu? Dlaczego zawsze pragnęła więcej i więcej? Ryby nie latają pod niebem, rozgwiazdy nie śpiewają pieśni, a syreny nie biorą ludzi za kochanków. Raniła naturalny porządek świata i każda przelana kropla krwi obciążała jej sumienie.

Podniosła głowę, zmusiła ciało do wysiłku i popłynęła za Ulzą.

Zapędziła się tak daleko, że nie było odwrotu, ale jednocześnie nie wiedziała, jak da radę wytrwać w koszmarze, który sama stworzyła.

W mackach i rękach Ulzy tkwiły cienkie ostrza, szerokie ostrza, ostrza połączone stalowymi nićmi, albo które kształtem przypominały małe płaszczki. Bardzo dużo ostrzy i wszystkie podnosiły się, po czym opadały nad ciałem Tiliana, położonym tuż przy Edwardzie.

– Widzisz, moja droga? – Ulza nawet nie odwróciła głowy. Lśniąca krew barwiła suche glony, gdzie leżał Tryton. – Cudowne.

Dźwięk rozdzieranego ciała znów wywołał w Leirze mdłości. Była wdzięczna, ze zza pleców Ulzy nie mogła dostrzec, co się dzieje w bąblu. Tylko obawa przed pozostawieniem Edwarda w rękach wiedźmy powstrzymywała Leirę przed omdleniem lub ucieczką. 

Musiała zostać. Nie wierzyła Ulzie i nie pozwoli, aby zrobiła Edwardowi coś strasznego.

– Ma… – Ulza zachichotała. – Miał silne skrzela. Potrzebuję też trochę tego.

Trzask łamanej kości.

– I tego.

Coś zostało wyciągnięte, kałuża krwi na podłożu rosła szybko.

– Jeszcze to…

Krew dotknęła ścian bąbla, zabarwiła wodę i Leira poczuła w skrzelach mdlący posmak.

– No chodź…

Odgłos miażdżonej skorupy młodego żółwia.

 – I gotowe. Oczyszczę ogon i pora na księcia.

Spojrzała na nogi Edwarda, owinięte nieznanym jej materiałem, ze skórzanymi płetwami na spodzie. Pamiętała, jak jeden z marynarzy ze statku nazywał je butami, wskazując na te, które nosił. Narzekał, że są podziurawione i na lądzie sprawi sobie znacznie lepsze.

Od dawna marzyła, aby mieć nogi, móc tańczyć i skakać, wspinać się i biegać. Teraz miała wrażenie, że jej marzenia były mdłe i niedojrzałe. Jedyna nadzieja, jedyny sen, którego jeszcze nie odpuściła, to wspólne życie z Edwardem. Tu, czy na lądzie – bez znaczenia.

Byle tylko byli razem.

– To już nie będzie potrzebne – powiedziała Ulza i wyrzuciła szczątki Tiliana w wodę. Leira szybko zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, po Tilianie został tylko niknący w ciemności ślad szybko rozmywającej się krwi.

Ulza stanęła nad Edwardem i wymamrotała jakieś zaklęcia.

– Teraz nie grozi mu wykrwawienie. Nie proszę cię o asystowanie, dziecko. Obawiam się, że nie zniosłabyś tego widoku. Możesz odpłynąć i wrócić później.

Leira zadrżała. Matko Wodo, jak bardzo by chciała!

Zamiast tego zacisnęła pięści i powiedziała:

– Zostanę.

– Jak sobie życzysz. No, do dzieła.

Gdy Leira ujrzała zakrwawioną nogę odpadającą od ciała Edwarda, zamknęła oczy, jęcząc cicho. Trzymała zaciśnięte powieki przez wieczność, wsłuchana w przekleństwa Ulzy, kakofonię szarpania i cięcia, chlupotu krwi, tarcia kości o kość, naciąganych błon i skrobanych łusek.

– Nie martw się, Leiro. Byłam bardzo ostrożna. To, co mężczyźni cenią najbardziej, ma nienaruszone. No już, możesz otworzyć oczy.

Leira zapomniała o koszmarnych dźwiękach, gdy tylko ujrzała Edwarda. Jego boki znaczyły krzywe pręgi, czerwone spuchnięte linie pokryte zaschniętą krwią i ściegami czarnych nici. Płaty skrzeli spoczywały nieruchomo.

Nie mogła oderwać oczu od ogona Tiliana, złączonego plątaniną nabrzmiałych lini z ciałem człowieka… nie, teraz już trytona.

Klatka piersiowa Edwarda unosiła się i opadała powoli. Strzępy ubrań, rozerwane przez ostrza Ulzy, leżały w bąblu lub pływały w zimnej wodzie.

– Udało się? – zapytała Leira.

Zaopiekuje się Edwardem. Zabierze go do pałacu i sprowadzi najlepszych medyków. Z czasem rany znikną, pozostawiając tylko różowe blizny. Nie straci nic ze swego uroku. Ilu wojowników nosiło ślady kłów i pazurów? To nic. Wciąż był jej uśmiechniętym Edwardem, piszącym nocami wiersze na rozkołysanym statku.

Ulza odłożyła ostrza na pobliski stół. Ruszała się powoli, wyraźnie zmęczona, cienie pod jej oczami sczerniały, twarz pod hełmem poszarzała.

– Zszyłam jego ciało, a magią zrobiłam to czego nie mogłam metalem. Każdy głupiec, który zna się trochę na wnętrznościach, może podłączyć ogon, ale skrzela? – Cmoknęła i wyciągnęła ze słoja coś małego, co szybko wsadziła sobie do ust i przeżuła. – A odczuwanie temperatury? Ciśnienie? Skóra i oczy? Nawet mózg! Ten ludzki nie potrafi machać ogonem.

Leira udawała, że słucha. Plądrując wraki statków nauczyła się, że droga do osiągnięcia celu jest nieważna, chodziło o nagrodę. Kiedy zabierze stąd Edwarda?

– Tak, tak… dziękuję. Chciałabym zabrać go do pałacu.

– Och, zostaje jeszcze jedna sprawa.

Leira miała wrażenie, że ostatnio zawsze zostaje jeszcze jedna sprawa, ale uśmiechnęła się najszczerzej jak potrafiła.

– Tak? Jeśli chodzi o skarby ludzi, mam ich…

Ulza oparła się łokciami o stół. Oglądała swoje paznokcie ze znudzoną miną.

– Złota mam już nadto. Chodzi o drobną przysługę. Nic wielkiego, moje dziecko. Sprowadź tu swojego ojca.

Wizja atakowanego przez stado węgorzy Tiliana wróciła do Leiry jak żywa.

– Po co? – zapytała, próbując zebrać myśli.

Skuliła się, gdy wiedźma podpłynęła, objęła ją mackami i przyciągnęła do siebie.

– Mamy sobie parę dawnych spraw do wyjaśnienia. Nic wielkiego. Spójrz na biednego Edwarda. – Obróciła Leirę w stronę księcia. – Czyż nie wycierpiał już wystarczająco? A ty, drogie dziecko? – Sączyła słowa prosto do ucha syreny. – Pomkniesz do pałacu, zmyślisz ojcu jakąś historyjkę… przecież jesteś w tym dobra. Przypłynie tutaj i sobie porozmawiamy. W tym czasie zabierzesz stąd Edwarda. Będziecie razem, Leiro. Już na zawsze. Wystarczy tylko przyprowadzić króla. Posłuchasz się, prawda? – Ostatnie słowa zakończyła mocnym uściskiem klejących macek, od którego Leirę przeszedł dreszcz.

To nie był czas na bohaterstwo.

– Dobrze – zgodziła się, bo cóż innego jej pozostało.

Uścisk zelżał, a wtedy Leira odpłynęła poza zasięg macek.

– Nie zrobię tego! – krzyknęła. – Chcesz go zabić! Tak jak Tiliana.

Wiedźma prychnęła oburzona. Ruszyła w stronę Leiry, ale syrena była zbyt szybka i zwinna. 

– Zrobisz, co każę! Przyprowadzisz króla!

– Dlaczego? – dopytywała Leira.

– Przecież nic dla ciebie nie znaczy! – Dłonie Ulzy zacisnęły się w pięści. – Sama mówiłaś. Nie podoba mu się ani jak żyjesz, ani twoja fascynacja ludźmi! Pomyśl, co zrobi, gdy się dowie, że jednego z nich pokochałaś?

Czary i przemiana Edwarda wyczerpały wiedźmę. Jej ruchy były powolne, macki odpychały się od dna z trudem. Leira z narastającą wściekłością obserwowała, jak ślamazarna czarownica brnie przez wodę jak przez gęsty muł. Wydawała się taka słaba, taka… nieszkodliwa.

– Chcesz króla, a co potem? – Przemknęła niedaleko Ulzy. Macki wyciągnęły się, by ją pochwycić, żałosna próba, której Leira z łatwością uniknęła. – Moje siostry? Kolejnych trytonów? – I znów sprowokowała wiedźmę, podpływając blisko.

Ugryziony bok drażnił przy każdym ruchu, zmęczone mięśnie szczypały, ale w końcu czuła się silniejsza od Ulzy. Miała dość słuchania jej poleceń. Zapłaciłaby klejnotami, złotem i ludzkimi skarbami, ile tylko by chciała, ale koniec z zabijaniem!

– Nigdy się od ciebie nie uwolnię, prawda?

Wystarczy zabrać Edwarda i uciec. Zostawić wiedźmę w jaskini i nigdy więcej się do niej nie zbliżać. Ale czy to będzie takie proste? Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Co, jeśli się nie uda? Może Ulza rzuci jakiś czar? Albo niespodziewanie odzyska siły? Kto wie, czego się spodziewać po wiedźmie?

– Zrobisz, co ci każę, albo zabiję Edwarda!

Leira zacisnęła zęby. Czuła jak z warg wysuwają się kły. Jak ona śmiała! Skoro tak mocno chce więcej krwi, to ją dostanie. Przygotowała się do ataku.

Edward! Nie zapominaj o Edwardzie, upomniała siebie, otrząsając się z żądzy krwi. Wielka kolumna z szarego kamienia przysłoniła księcia.

– Dlaczego mój ojciec? Co ci zrobił? – spytała Leira i schowała się szybko za szeroki filar. Gdy usłyszała szum nadciągającej Ulzy ruszyła szybko w stronę Edwarda.

– Nie twoja sprawa!

Książę leżał spokojnie, nieświadomy i bezbronny. Brudna tkanina okrywała jego tors, na łuskach ogona krzepła ciemna krew. Opuchnięte skrzela wyglądały jak głęboka rana.

Leira poczuła ucisk w piersi, a gardło zdławił jej szloch.

Nie zostawi tu Edwarda. Nie zostanie więźniem obłąkanej wiedźmy, tu, głęboko w strasznej jaskini, sam w nieznanym miejscu.

Już nigdy go nie opuści.

Wzrok Leiry prześlizgnął się do drugiego bąbla, wypełnionego skarbami z dalekiego świata.

Wszystko wydawało się nagle takie proste. Końcówki długich włóczni odbijały zielone światło komnaty. Długie kły z błyszczącego tworzywa leżały, czekając na chętną dłoń.

Nie było innego wyboru.

Wciągnęła głęboko wodę, wciąż słodkawą od krwi.

Przepłynęła obok ściany bańki, dłonią zwinnie chwytając włócznię. Kosz broni przewrócił się, metal zabrzęczał, a Leira już nawracała rozpędzona i wściekła.

Zza kolumny wyłoniła się Ulza z wykrzywionymi ze złości ustami, macki pchały ją w kierunku bąbli. Ujrzała Leirę i zwolniła zaskoczona, aż w końcu stanęła.

– Słuchaj się mnie! – krzyknęła, ale na próżno. Syrena wiąż pędziła. Wiedźma uniosła ręce nad głowę i zaczęła mruczeć zaklęcie.

Zbyt wolno, zbyt późno.

Leira ujrzała rozszerzone w nagłym strachu oczy, usta zgubiły tajemne słowa, macki wystrzeliły w górę, aby ją pochwycić…

Włócznia trafiła w pierś, rozpryskując okrycie z koralików i muszli jak spłoszoną ławicę. Przeszyła ciało i wyszła plecami, przy akompaniamencie chrapliwego krzyku Ulzy. Niesiona siłą rozpędu Leira puściła broń, uderzyła o bark czarownicy i przetoczyła się nad nim. Coś pękło jej w środku, w oczach rozbłysło białe światło. Krzyknęła, gdy poczuła jak kolec z hełmu rozcina jej ramię. Obracała się w chmurze krwi, zarówno swojej, jak i czarownicy, desperacko machając ogonem, by odzyskać kontrolę.

Ramię paskudnie piekło. Żebra bolały jakby po zderzeniu ze skałą. Skrzela wciągały pełną krwi wodę – po raz kolejny tego dnia – aż mdły posmak usadowił się z tyłu gardła i nie chciał odejść. Zamrugała, rozgarniając zmąconą wodę. Musiała dotrzeć do Edwarda. Wraz ze śmiercią Ulzy, bąbel zniknie…

Musiała płynąć!

Tylko nie miała już sił…

Wiedźma patrzyła prosto na Leirę. Obejmujące włócznię macki ścisnęły drewno, aż pękło, posyłając drzazgi w wodę.

– Ty… ! – Szarpnęła pozostałości drzewca i wyciągnęła je z ciała. – Jesteś jak twój ojciec. Porzucił mnie! Wygnał! – Zakaszlała, a krew płynęła z jej ust. – Zniszczył naszą miłość. Zapłacisz za niego! Zapłacisz… Patrz jak twój ukochany tonie! – Zrobiła drobny gest rękami.

Bańka powietrza zniknęła. Krótki syk ucichł, gdy woda w mgnieniu oka wypełniła łapczywie pustą przestrzeń.

Edward leżał bezwładnie na swoim rozlatującym się łożu, poobijany, zraniony i bliski śmierci.

Ulza krwawiła jak ranny wieloryb i Leira liczyła na to, że rana okaże się śmiertelna. I to szybko. Każda syrena, a nawet tryton dryfowałaby już martwa. Przeklęte wiedźmy!

Coś chwyciło ją za ogon – macka Ulzy. Wiedźma krwawiła z dziury na piersi, krwawiła z pleców i rozchylonych ust, gdzie czerwone plwociny wystawały spomiędzy zębów. Charczała z trudem, ale jej zmrużone oczy patrzyły wściekle, a następne macki sięgały w kierunku syreny.

Leira szarpnęła ogonem, ale na próżno. Krzyknęła z wściekłości. Dlaczego ta wiedźma nie może po prostu umrzeć!? Schyliła się i uderzyła pięściami w mackę. Równie dobrze mogłaby próbować skruszyć palcami kamienie. Edward tonął, a ona nie mogła mu pomóc. Widziała kiedyś tonących ludzi, ich rozpaczliwe próby utrzymania się na powierzchni, stłumione wodą błagania i powoli zamierające ruchy, aż w końcu zostawały tylko szeroko otwarte w niedowierzaniu oczy. Teraz Edward próbuje nabrać powietrza, zimna woda wlewa się mu do płuc, ciało sztywnieje, serce zamiera…

A ona nie może mu pomóc!

– Uratuj go! – wychrypiała. – Błagam!

Nie wstydziła się prosić. 

Boki Edwarda buchnęły krwią. Skrzela zadrżały. Książe wciągnął pierwszy strumień wody, wypuścił ciemną posokę, nabrał płynu raz jeszcze i oddał wodę.

Oddychał.

– Jestem najlepsza… – rzekła Ulza. Źrenice uciekły jej do góry, wywaliła język i znieruchomiała. Macki opadły.

Leira nie patrzyła więcej na czarownicę. Popłynęła, krzywiąc się z bólu, a jednocześnie szczęśliwa jak nigdy. Wzięła Edwarda w objęcia. Oddychał. Powoli i płytko, ale oddychał, a ona tuliła go, przyciskając policzek do rozpalonej głowy. Jęknął. Otworzył oczy.

Uśmiechnęła się i słodycz zalała jej serce.

Krzyknął jak nowo narodzony tryton, pełen bólu, zdumienia i strachu.

Chwyciła go, po czym popłynęła w stronę wyjścia.

W stronę pałacu.

 

***

 

Siostry sprowadziły przed oblicze króla ciało Awicji, przekonane, że zginęła od ludzkiej stali. Ojciec długo rozpaczał nad stratą córki, aż po wielu dniach zrzekł się tronu na rzecz Marany. Zasmakowawszy ludzkiego mięsa, nowa królowa złamała stare traktaty. Oceany spłynęły krwią, a marynarze z najwyższą niechęcią zapuszczali się na głębokie wody.

Tak jak sobie obiecała, Leira wezwała do Edwarda medyków ze wszystkich stron oceanu. Strzaskane ciało wracało szybko do zdrowia – tak wielkie były umiejętności Ulzy. Umysł księcia wymagał więcej czasu. Nocami, wśród lazurowych korytarzy i wyłożonych perłami salach, rozbrzmiewały krzyki i zawodzenia rannego trytona. Nikt nie wiedział, skąd przybył, ale pytania zostawały bez odpowiedzi. Z czasem, dzięki cierpliwej trosce Leiry, Edward umilkł i kilka miesięcy później wypłynął z pałacu. Objęty przez czerwonowłosą syrenę, stał i patrzył na swój nowy świat.

Wkrótce ułożył pierwszy wiersz.

Leira nigdy nie wyznała Edwardowi prawdy. Nawet gdy nosiła w łonie jego dziecko, wciąż powtarzała, że znalazła go w grocie morskiej czarownicy i uratowała od straszliwych eksperymentów. Kłamstwo było niewielką ceną za miłość.

Była szczęśliwa.

Czasem śniła, że jest człowiekiem, ma długie nogi i tańczy z Edwardem w wielkiej sali królewskiego zamku, lecz były to tylko marzenia dziecka.

Pozwalała im umrzeć w świetle poranka.