Rafał Łoboda
Przygody Cess: Bal, wiadro i niezwykle kłopotliwy ambasador
Najważniejsze to stawiać krok za krokiem. Właśnie. Lewa, prawa, lewa, prawa, czy jakoś tak. Cess próbowała zrozumieć, jakim cudem w ciągu paru godzin prosta ulica zamieniła się we wzburzony, powykręcany i pełen niebezpieczeństw górski szlak. Przecież nie dokonało tego wypicie kufelka podłego piwska… Właściwie to mógł być więcej niż jeden kufelek. Może jeden dzbanek? Albo dwa? Tak, na pewno trzy.
A obiecywała sobie, że koniec z trunkami w pracy…
Z drugiej strony to nie jej wina, że mieszkańcy Gurgumy, stolicy małego zachodniego królestwa, akurat świętowali nadejście lata. Jutro nawet miał się odbyć bal na zamku. Wszędzie zabawa! Cess zawsze uważała, że należy szanować lokalne zwyczaje, więc skoro wszyscy pili – cóż było robić?
Nic to! Księżyc przyświecał pełnią oblicza, blask z karczemnych i domowych okien rozlewał się dookoła, wieczór łaskotał ciepłym wicherkiem, a żyły wypełniało piwo.
Czego więcej chcieć od życia?
Rozłożyła ręce. Stąpała teraz niczym stary bosman po rozkołysanym statku. Pewnie i swobodnie!
Któryś ze złośliwych kamieni podstawił jej nogę. Zaskrzeczała, machnęła rękami w desperackiej próbie powstrzymania nieuchronnego, po czym wyrżnęła twarzą w kałużę pełną błota. Mętne kropelki prysnęły we wszystkie strony.
– Zaraza – warknęła. Dlaczego zawsze upada w coś mokrego? Dźwignęła się z trudem, wykorzystując ścianę najbliższego gmachu jako podparcie. Sądząc po odgłosach ze środka, była to jedna z karczm, gdzie ludzie świętowali nadejście lata.
– Pomóc, księęę…szniczko? – rozległo się za jej plecami. Zaryzykowała spojrzenie w tył, próbując zachować pionową pozycję. W świetle bijącym z otwartych drzwi stało dwóch mężczyzn, podtrzymujących trzeciego, który zwisał bezwładnie z opuszczoną głową. Wszyscy nosili białe mundury z symbolem kruka, ale zarówno ptaki, jak i tkanina wokół nich prezentowały obecnie głównie plamy po jedzeniu i trunkach. – Poooszebuje pani pomocy?
Cess stwierdziła, że byli bardziej pijani od niej. No tak, ktoś musi pracować, a ktoś inny może się bawić.
– Dziękuję. Jestem pro… profesjonalistką – odparła uprzejmie, podnosząc rękę. – W życiu nie czułam się lepiej.
– To my wraaaszamy pić. Szczęśliwej drogi!
Przez moment Cess zastanawiała się, czy wejść z nimi do środka i zamówić kufelek.
– Weź się w garść, dziewczyno – burknęła pod nosem i ruszyła dalej, poklepując wiszącą u pasa skórzaną tubę. W środku bezpiecznie spoczywał zapieczętowany list. – To baaardzo ważne. Musisz wykonać zlecenie. Jesteś kurierką, a nie mo… mo… moczymordą!
Co do tego ostatniego krążyły różne opinie, ale Cess była zdecydowana zadać kłam tym oszczerstwom. Dostarczy przesyłkę i już!
Wyszczerzyła zęby do księżyca i weszła na most z cienkich desek, o żałośnie niskich barierkach, które sięgały jej zaledwie do pasa.
Minie rzekę, przejdzie obok młyna i spotka się z odbiorcą w zagajniku przy karczmie. Wszystko zapamiętała. Profesjonalistka z niej pełną gębą!
– Oho! – burknęła, czując znajome uczucie w żołądku. Czas wyrzucić coś z siebie. Z piekącym przełykiem popędziła do barierki, zaplątała się o nogi i grzmotnęła w poręcz, niebezpiecznie się przechylając. Pod stopami nie czuła desek.
– Nie, nie, nie! – Szybko zrozumiała, co się wydarzy. Czemu zawsze upada w coś mokrego? Próbowała się odsunąć, ale zabrakło jej sił w rękach. Świat zawirował, ostatnia kolacja zapragnęła nagle ruszyć przełykiem w drogę powrotną i Cess, wymiotując, zrobiła salto godne ballad.
Rzeka zamknęła się nad nią czarną falą.
***
Zarośnięty brzeg był pełen błota – jakżeby inaczej – oraz kęp zgniłej trawy. Cess wyraźnie czuła ich mdlący zapach. Czołgała się z trudem, dopóki nie poczuła, że wody obmywają już tylko stopy. Legła bez ruchu, kładąc policzek na mokrą ziemię.
Jest dobrze, jest dobrze, powtarzała sobie.
Trochę odpocznie, wstanie i zdąży dostarczyć list. To przecież bardzo ważne. Odruchowo sięgnęła dłonią do tuby.
Pusto.
Zamarła na chwilę, po czym nerwowo oklepała bok i uda. Jak to pusto?! Wytrzeźwiała gwałtownie, jak na widok poborcy podatkowego. Niech to szlag! Ani tuby, ani paska. Pewnie zerwał się w rzece.
– No ładnie, Cess. Pięknie, cudownie. – Dźwignęła się na kolana. Krótkie sklejone mazią włosy przylgnęły do twarzy, z poszarpanego ubrania ściekały krople.
– Ty krowi zadzie – sapnęła, idąc na czworakach przez miękkie błoto. – Ciamajdo! Wywłoko! Przesadziłaś. Zobacz, gdzie się znalazłaś. Ty… ty… – rozejrzała się uważnie i dokończyła szeptem: – moczymordo.
Usiadła na poobijanym tyłku, zgarnęła błoto z twarzy i otrzepała ręce. Co teraz?
Może przesyłka nie była wcale taka ważna? Ot, liścik miłosny albo kopia umowy handlowej.
– Bzdura – mruknęła.
Kapłan z Południa, który ją wynajął, zaoferował dwieście koron po wykonaniu zadania i bez przerwy trajkotał o wielkim znaczeniu tej przesyłki. Cess zapewniła, że nie znajdzie lepszego kuriera w całym kraju! Może trochę przesadziła? Niemożliwe! Wypadki zdarzają się nawet najlepszym.
Zaraz, zaraz…
Wspominał, gdzie iść, gdyby coś poszło nie tak, lub potrzebowała pomocy. Dom aukcyjny Nallo Przyjemniaczka.
***
– Jak, na bogów, straciłaś przesyłkę?! – Krzyk niemal ogłuszył Cess. Koniuszkiem palca wytarła spod oka kropelkę śliny Nallo.
Przyjemniaczek okazał się nieprzyjemnym kurduplem z postępującą łysiną i manierami, które bezzwłocznie wymagały poprawy. Chodził w kółko po wielkim salonie, machał ręką i rozpaczał, jakby to miało w czymkolwiek pomóc, zatrzymując się tylko po to, aby wykrzyczeć swój żal. Cess stała posłusznie i czekała, aż mały nerwus się uspokoi, jednocześnie lustrując wzrokiem pełną obrazów i rzeźb salę domu aukcyjnego.
Nallo nie był sam. Przy podłużnym stole siedziało kilku strapionych osobników. Szeptali coś do siebie, załamywali ręce i wzdychali głęboko, kręcąc głowami. Jedyny spokojny mężczyzna w tej bandzie durni miał południowe rysy twarzy i szare oczy, które nawet w Cess wywoływały ciarki, choć, jak sama uznała, to równie dobrze mógł być efekt kąpieli w lodowatej rzece. Przecież nie tak łatwo ją przestraszyć!
Nallo znów stanął przy niej.
– Pytałem, jak to się stało?!
– Eee…
No właśnie, jak? Czemu nie wymyśliła po drodze żadnej wymówki?
Zmarszczyła brwi.
– Właściwie to…
Zwrócone w jej kierunku twarze pochyliły się jednocześnie do przodu.
– Właściwie to… zostałam napadnięta! Właśnie, tak, niech to zaraza, ilu ich było! – Złapała się za głowę. – Panie, co tam się działo! Walczyłam jak lwica! To takie zwierzę z Południa, znacie? Nie? No to jak… jak… koń!
– Koń? – warknął Nallo.
– No, koń. Takie duże zwierzę, owies żre…
– Wiem, co to koń, do diabła! – Odrobina śliny tym razem wylądowała na czole Cess.
– Nie ma potrzeby się unosić. No, więc kopniak tu, kopniak tam. – Zaprezentowała kilka uderzeń, co zmusiło Nallo do gwałtownego odskoku. – Dwóch położyłam od razu, trzeciego ugryzłam, innego…
– Aż dziw, że cię okradli – przerwał człowiek o szarych oczach. Uśmiechał się krzywo, obnażając pożółkłe zęby.
– No, sama się dziwię! Po prostu było ich zbyt wielu. Pobili mnie, zabrali list i wrzucili do rzeki. Na szczęście jestem doskonałym pływakiem i…
– Kto to był? Przyjrzałaś się? – spytał Przyjemniaczek.
– Eee…
Dlaczego nie chcieli słuchać o jej bohaterskiej walce? Czy to ważne, kto zabrał przesyłkę? Nie ma i tyle. Po co drążyć temat?
– Ciemno było – odpowiedziała. Tłumaczenia chyba nie szły jej za dobrze. Dranie czekali na wyjaśnienia i diabli wiedzą, co zrobią, jeśli ich nie dostaną. Nagle przypomniała sobie trójkę przy karczmie. – Nie widziałam twarzy, ale mieli mundury: białe z jakimś czarnym ptaszyskiem.
Mężczyźni jęknęli niczym źle naoliwione zawiasy.
– Król ma list – zaskomlał jeden z siedzących dziwaków. – Jesteśmy zgubieni!
– Co ze skrytobójcami?! – krzyknął drugi. – Nie wycofacie się, prawda, panie Mal’Shah?
– Milcz! – Uciszył go szarooki i skinął głową w kierunku Cess. – Dajcie dziewczynie wina. Niech tu czeka. Nallo, porozmawiajmy na osobności.
O, w końcu ktoś mówił z sensem. Nie czekając na zaproszenie, Cess ruszyła w kierunku postawionych na stole karafek.
Tymczasem obaj mężczyźni zniknęli za drzwiami.
***
Miasto za oknem rozbrzmiewało odgłosami zabawy. Krzyczeli pijani mieszczanie, brzękało tłuczone szkło, a w powietrzu niosły się ochrypłe śmiechy. Nallo stukał palcem w parapet, drugą dłonią masował nasadę nosa.
– To idiotka – warknął.
– Bez dwóch zdań – odparł Mal’shah, przechodząc przez gabinet i siadając na skórzanym fotelu przy biurku pełnym szpargałów. – Ale jej wierzę. Z wyjątkiem walki, oczywiście. Napadli ją królewscy i…
– I teraz król wie o wszystkim – burknął Przyjemniaczek.
– W liście nie było nazwisk. Tylko błogosławieństwo od arcykapłana dla moich ludzi. Są przesądni. Chcecie zabić ambasadora Druzdainu, jednego ze Starej Rasy. To poważna sprawa.
– Błogosławieństwo, też mi coś… – Nallo prychnął. – Teraz król wie, że jutro na balu będzie zamach.
– Dlatego nic tu po nas. Rano wracamy na Południe.
– Nie! – Nallo odwrócił się gwałtownie. – Błagam! Umowa handlowa z Druzdainami to marzenie króla. Nie odwoła balu. Ambasador musi umrzeć. Umowa nie może zostać podpisana. Druzdaini zaleją rynek dziełami sztuki, którym ja… żaden ludzki artysta nie dorówna. Te kolory! Te kształty! – Westchnął. – To będzie nasz koniec. Zapłacimy, ile trzeba! Każdy rzeźbiarz i malarz w królestwie na pana liczy. Pięć tysięcy więcej.
Południowiec zaczął oglądać swoje paznokcie.
– Słyszałem, że na dworze jest czarodziej, o którym nie wspominałeś.
– Perus to stary pijak… siedem tysięcy.
– Bez błogosławieństwa nie przekonam moich ludzi. Do tej pory nie spotkali nikogo ze Starej Rasy.
– Wyglądają jak ludzie! – Zapewnił Nallo. – Kontaktują się przez garstkę przedstawicieli, ale wiem z pewnego źródła, że są tacy jak my. Tylko dziwnie gadają.
– Każda Stara Rasa ma swoje tajemnice.
– Dziesięć tysięcy! Na pewno odpowiednia ilość złota przekona pana ludzi…
– Wy, barbarzyńcy, nie dbacie o łaskę Stworzyciela. Żyjecie swoimi pragnieniami, żądzami, chcecie tego i tamtego, bez żadnej refleksji, myślenia o czymś doskonalszym niż wasze blade, grube ciała…
– Dwanaście tysięcy więcej! – zapiszczał Nallo. – Błagam! To fortuna!
– Stworzyciel wybaczy! – Mal’Shah westchnął i wzniósł ręce. – Zajmę się tym sam.
– Sam?
Południowiec zmarszczył brwi. Wstęga złocistej energii wyskoczyła z jego przedramienia, podniosła pustą karafkę z biurka i zaczęła nią zręcznie podrzucać.
Nallo przełknął głośno ślinę.
– Dobrze, oczywiście. A co z kurierką? Zabić ją?
– Ależ skąd – mruknął Mal’Shah, rozpraszając błyszczącą mackę. – Król będzie się spodziewał zamachu, więc mu go damy. Ta głupia dziewczyna nada się idealnie. Mam doskonałą truciznę: szybką i śmiertelną. Jeśli ta…
– Cess – podpowiedział Przyjemniaczek.
– Jeśli ta Cess zdoła otruć ambasadora, zabiję ją, nim zdradzi nasze nazwiska. Jeśli zginie, to wszyscy uznają, że niebezpieczeństwo zażegnane. Wtedy wkroczę ja i dokończę zlecenie. – Południowiec rozparł się z uśmiechem na fotelu. – Musisz tylko wprowadzić ją na bal. Może jako służącą?
Nallo prychnął.
– Sprawdzają ich bardziej niż gości. Myślę, że bez trudu zdobedę zaproszenie dla diuszesy albo hrabiny.
– Ona nie wygląda na hrabinę.
– Zajmę się tym. Tylko jak ją przekonać do otrucia ambasadora?
– Kto powiedział, że będzie o tym wiedzieć? Zrobimy tak…
***
Cess weszła pomiędzy resztę gości i bezceremonialnie nalała sobie wina do kubka. Zamierzała się do nich przysiąść, porozmawiać, rzucić żartem, ale zerknęła na ponure twarze i zrozumiała, że lepiej udać się na drugi koniec stołu. Patrzyli na nią z zaciśniętymi szczękami i nienawiścią w oczach.
Absolutnie niezasłużenie!
Siadła na krześle przy kominku, położyła nogi na stole i odchyliła się, popijając cierpkie wino. Na plecach czuła przyjemne ciepło i wkrótce zaczęła drzemać.
***
– Dziewczyno!
– Jestem! – Podskoczyła, a raczej spróbowała, bo stopy wciąż opierała na blacie. Zamachała rękoma i wypuszczony kubek odleciał gdzieś wysoko, krzesło zaszurało, przechyliło się i Cess z piskiem wylądowała na posadzce. Plecy zapłonęły bólem.
– Zaraza! – jęknęła.
Nallo stanął z boku i nachylił się z zatroskanym wyrazem twarzy.
– Wszystko w porządku?
Cess z trudem rozciągnęła wargi w uśmiechu.
– Oczywiście – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Ma pan ładny sufit.
Fresk przedstawiał bandę jeleni okładających kijami rozwrzeszczanego myśliwego.
– Dziękuję. Sam malowałem. – Nallo westchnął. – Pomóc ci wstać?
– Poleżę sobie, jeśli panu nie przeszkadza.
– Oczywiście, oczywiście. Mam dla ciebie propozycję.
Cess skrzyżowała ręce i zarzuciła nogę na nogę. Nonszalancka poza kosztowała trochę bólu, ale negocjacje to trudna walka na pozory, słowa i siłę woli.
– Słucham.
– Strata przesyłki to niefortunny wypadek, ale nie mogłaś nic na to poradzić.
– Dokładnie. – Co najwyżej nie schlać się jak żołnierz po bitwie, ale Cess przezornie zatrzymała tę uwagę dla siebie.
– Niestety, komplikuje to pewne sprawy. Bardzo ważne sprawy i coś trzeba z tym zrobić. Wiem, jak możemy pomóc sobie nawzajem. Co byś powiedziała na spędzenie cudownego wieczoru w doborowym towarzystwie i zapłatę w szczerym złocie?
Cess zmrużyła oczy.
– Oj, przyjacielu, co to, to nie. Ale w „Białym Ośle” jedna dziewczyna podobna do mnie sprzedaje swoje wdzięki i ma większe…
– Nie o to chodzi, psiakrew! – przerwał Nallo. – Jutro odbywa się bal u króla, na który przybędzie ambasador Druzdainu. Pójdziesz tam, zdobędziesz jego zaufanie, zrobisz jeszcze jedną malutką rzecz i pieniądze są twoje.
Cess podniosła jeden palec.
– Mogę o coś zapytać?
– Oczywiście.
– Czy pan oszalał?
Brwi Nallo powędrowały w dół.
– W przeciwnym razie powiem w Cechu o twojej wpadce, poszczuję cię psami i każę wrzucić do rzeki, skąd wypełzłaś. Nie do końca w tej kolejności. A potem…
Cess zdołała się uśmiechnąć.
– Nie mam sukienki – jęknęła. Lepiej nie wiedzieć, co jeszcze nieprzyjemnego planował Przyjemniaczek.
– O nic się nie martw. Znam odpowiedniego człowieka.
***
Gdy Cess wkroczyła do pracowni „Wielka Oaza Piękna”, jej wzrok zaatakowały przeróżne kształty i barwy. Bele tkanin, nakryć głowy, piór, świecidełek i dziwnych drobiazgów piętrzyły się pod ścianami, a na stojakach i manekinach wisiały rozłożyste suknie, których cekiny mieniły się w promieniach słońca.
Cess dopiero po chwili zauważyła, że ktoś stoi pośrodku tej wichury kolorów. Czarnoskóry mężczyzna nosił długi pstrokaty kaftan zdobiony piórami nieznanych ptaków, głowę miał pokrytą burzą loków, z uszu zwisały złote kolczyki, a usta – nadąsane i mięsiste – pokrywała niebieska szminka. Wyłupiaste oczy tkwiły pod niemal zupełnie wygolonymi brwiami. Cess opadła szczęka.
– Co, do diabła…?
Spróbowała odgadnąć wiek nieznajomego, ale najwyraźniej była za mało pijana. Dwie bliźniaczo podobne do siebie brunetki w krótkich sukienkach wygładzały mu tył kolorowego kaftana, zupełnie nie zwracając uwagi na gości.
Przyjemniaczek odsunął Cess i podniósł ręce.
– Flavio, przyjacielu, jak zawsze zachwycasz wyglądem.
– Nallo! – Głos Flavia zabrzmiał niczym uderzenie bicza. – Jak mój portret?
– W drodze, w drodze. Mam dla ciebie zadanie najwyższej wagi. Chodzi o bal.
– Oczywiście, że chodzi o bal. Całe miasto nim żyje. Myślisz, że ubierałbym się w ten sposób, gdyby nie bal? Miła, Szczera, ubierałbym?
– Absolutnie nie – nie podnosząc wzroku, odpowiedziały jednocześnie dziewczyny.
– Pewnie, że nie. – Przytaknął Flavio. – Ale muszę dbać o reputację. Żyję z tych balów.
– To niesamowicie ważne. Dam ci potrójną stawkę.
– O co chodzi?
– To Cess.
– I co z nią?
– Idzie na bal, a ty masz z niej zrobić takie bóstwo, aby każdy ślinił się na jej widok.
– Każdy się już ślini na mój widok – zaprotestowała Cess.
– Co? Nallo, pajacu, to żart? Miła, Szczera, to żart?
Bliźniaczki zachichotały bez śladu wesołości.
– Nie zajmuję się przypadkami beznadziejnymi – kontynuował czarnoskóry. – Może gdybyś ją ubrał w suknię z gorzały i kiełbas, to ktoś by się ślinił, ale…
– Flavio, błagam. Dorzucę obraz kocura, który zawsze chciałeś.
– Tego z wielkimi jajami?
– Dokładnie.
– W porządku, niech będzie. – Spojrzał krytycznym okiem na Cess i westchnął. – Dawno nie miałem takiego wyzwania.
***
Z korony wielkiego drzewa przy oknie dobiegał wesoły świergot ptaków. Nastrój Cess był zgoła odmienny. Stała na środku pracowni z niepewną miną, zagubiona jak wieloryb na pustyni.
Flavio krążył wzdłuż ścian, jedną ręką dotykając porozwieszanych na manekinach ubrań, drugą pukając w podbródek złożonym błękitnym wachlarzem. Bliźniaczki kroczyły za nim w milczeniu.
– Bal dziś wieczorem, a tu takie… takie… – Bez entuzjazmu zmierzył Cess wzrokiem i wydął policzki. – Coś. Miła, Szczera, najpierw suknia. Ty, dziewczyno, zdejmuj kamizelkę.
– To naprawdę konieczne?
Flavio rozłożył wachlarz i zatrzepotał nim przy twarzy, co sprawiło, że czarne loki uniosły się niczym chmara wściekłych węży.
– Przecież muszę zobaczyć twoją sylwetkę! Współpracuj!
– Dobrze już, dobrze – odparła Cess, sięgając do guzików. – Po co ta agresja?
Stara, poplamiona kamizelka spadła na podłogę. Cess próbowała obciągnąć równie wiekową, przykrótką koszulkę na nieco za duży brzuch, ale ta złośliwie wciąż wędrowała do góry.
Flavio spojrzał na ukryte pod cieniutką warstwą materiału piersi Cess i zasłonił dłońmi usta.
– Bogowie! – jęknął. W jego kącikach oczu wezbrały łzy. – Cudowne!
– Naprawdę? – odparła Cess. W końcu jakiś znawca docenił jej walory. Zawsze myślała, że są małe i nieatrakcyjne, a tu proszę – taka niespodzianka. Wypięła z dumą piersi. Postanowiła, że za złoto od Nallo kupi nowe ubranie. Wstyd okrywać takie cudeńka poszarpaną koszulą.
Wachlarz w rękach Flavia nie przestawał się poruszać, jakby jego właściciel ledwo trzymał się na nogach w obliczu nieziemskiego absolutu.
– Są tak cudownie płaskie! Jakby ich nie było!
Uśmiech na twarzy Cess zbladł i zgasł.
– Co takiego?
– Miła, Szczera, patrzcie! To dopiero perfekcja. Jeszcze trochę i byłyby wklęsłe. Nie jak te wasze… wymiona!
Cess zauważyła, że bliźniaczki z trudem hamują parsknięcia, za to ona najchętniej strzeliłaby Flavia prosto w tę wyszczerzoną gębę.
– Żartowniś – burknęła, krzyżując ręce na piersiach. Oczekiwaniom mężczyzn trudno sprostać.
Flavio klepnął ją w brzuch wachlarzem.
– Mogłabyś trochę schudnąć.
– Cham – mruknęła.
– Co z twoim nosem? Jest krzywy!
– Biłam się z takim jednym i źle się zrosło.
– Oburzające! Teraz spodnie, no, już, już!
– Spodnie? Nie za dużo pan sobie pozwala?
– Nosisz chyba majtki?
Cess prychnęła.
– Paaanie! Nie dość, że noszę, to czasem nawet – zrobiła dramatyczną przerwę – zmieniam.
O dziwo, spodziewany aplauz nie nastąpił. Flavio z pomocniczkami patrzyli na nią z nieruchomymi twarzami.
– Bal, psia mać – szepnęła Cess, ale rozpięła pasek i pozwoliła spodniom spłynąć, aż do kostek.
– Wielki Lukrecjuszu! – zapiszczał Flavio, wytrzeszczając oczy. Przyłożył nadgarstek do brwi i zatoczył się do tyłu. – Trzymajcie mnie!
Bliźniaczki pospieszyły z pomocą.
– Co znów? – warknęła Cess. – Kolejny ideał?
Flavio łykał powietrze wielkimi haustami.
– Włosy, niedźwiedzico! Kiedy je goliłaś?
Cess zmarszczyła brwi.
– Golić nogi? A po co?
Flavio wyrwał się z objęć bliźniaczek i ruszył ku drzwiom.
– Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Miła, Szczera! Zajmijcie się nią. Wiecie, co robić. I pozbądźcie się tych włosów! – Wyszedł z obrażoną miną.
– Nareszcie – mruknęła Miła. Zadarła rąbek spódnicy, pokazując gładkie udo obwiązane podwiązką. Skrawek materiału przytrzymywał buteleczkę z obiecującą zawartością. Cess oblizała wargi. Miła odkręciła korek, pociągnęła łyk i poczęstowała siostrę. Szczera napiła się i przekazała butelkę Cess, która natychmiast przykleiła usta do metalu.
– Mocne – wychrypiała.
Szczera mrugnęła okiem.
– Nie da się pracować z Flavio bez odrobiny wytchnienia.
– Więc czemu tu jesteście?
– Nie jest tak źle. Dobrze płaci i trzyma ręce przy sobie. To stawia go wyżej niż większość naszych poprzednich pracodawców. A teraz, moja droga, zróbmy z ciebie bóstwo.
***
Szczera zatrzasnęła klamrę ostatniego pasa. Cess zadrżała, ale nie z chłodu. Leżała w samej bieliźnie na długim stole, a cztery silne rzemienie zaciskały się na jej kostkach i nadgarstkach. Jak ona się w to wpakowała? To przez gorzałę. Zdecydowanie przez gorzałę. Ani łyka więcej do końca życia!
– Czy to konieczne? – zapytała.
– To ostatni krzyk mody – odpowiedziała Miła, po czym zamieszała w kotle nad paleniskiem wielką chochlą. – Zwą to depilacją.
Szczera podparła biodra rękami i spojrzała krytycznie na owłosioną dziewczynę.
– Całe nogi? I pachy?
– Co będziemy żałować? – odpowiedziała Miła.
Wkrótce podłużny kawałek materiału zamoczony w dziwnym, ciepłym wywarze spoczął na udzie Cess.
– Całkiem miłe. Nawet łaskocze – powiedziała z zadowoleniem. Chyba polubi tę depilację.
Miła położyła kolejny pasek.
– Och, to odrobina miodu, wosku, masy cukrowej, takie tam. Pewnie chcesz się napić?
Zaczynało robić się o wiele przyjemniej. Prawdziwy relaks! Tylko po co te rzemienie do krępowania ruchów?
Szczera przytknęła butelkę do ust Cess i poczekała, aż przełknie.
– Gotowa?
To pytanie nie zwiastowało nic dobrego.
– Na co?
Wtedy Miła zerwała jeden z pasków i okna zatrzęsły się od krzyku.
***
– Koszmar… koszmar…
Cess uniosła drżącą ręką kubek z winem – jeden z wielu w ciągu ostatniej godziny – i głośno wyżłopała zawartość.
– Jeszcze!
Miła wyrwała jej naczynie z dłoni.
– Nie możesz się upić.
Cess otworzyła usta, by zaprotestować, ale zamknęła je bez słowa. Nie było sensu kłócić się z tymi oprawczyniami. Zresztą obiecały, że najgorsze już za nią, a maść na podrażnioną skórę, którą po długich przekonywaniach pozwoliła sobie nałożyć, rzeczywiście zadziałała. Teraz posadziły ją przed złoconym lustrem, podczas gdy same uwijały się przy jej twarzy z cienkimi pęsetami, pędzlami różnego rodzaju, flakonikami wypełnionymi miksturami, od których Cess kręciło się w nosie, i pojemnikami z tłustymi maściami.
Narzędzia tortur w królewskim lochu, uznała Cess, choć bliźniaczki upierały się, że takie usługi kosztują ogromne pieniądze.
– Zazdroszczę ci – rzekła Miła, wzdychając. – Idziesz na bal, zobaczysz króla i wielkie damy. Może nawet wpadniesz któremuś szlachcicowi w oko?
– Mam uwieść ambasadora Druzezu.
– Druzdainu – poprawiła Szczera, nakładając puder. – No, no. Nie lada kąsek. Druzdaini żyją w głębi Migoczących Gór. Pierwszy raz któryś z nich będzie gościł na dworze. Będziesz musiała się postarać. Każda niezamężna dama w Gurgumie ostrzy sobie na niego ząbki.
– Dopóki nie okaże się, że wygląda jak jaszczurka – zachichotała Miła. – To nieludzie. Muszą skrywać jakąś tajemnicę.
– Bzdura – odparła Szczera. – Są bardzo przystojni. Nie ruszaj się, bo rozmażę szminkę. Syn przyjaciółki siostry mojego wuja pracuje u handlarza na granicy i ich widział.
Cess coraz mniej podobał się pomysł z balem. Nieludzie to poważna sprawa.
– Może mają łuski pod ubraniami? – zapytała z obawą.
– Widzisz? – Szczera fuknęła na Miłą. – Tylko ją straszysz. Spokojnie, moja droga. Ambasador na pewno ci się spodoba. Gotowe. Teraz suknia i dodatki. Będziesz zadowolona.
***
– To naprawdę konieczne?
Cess stała z rozpostartymi rękoma, obserwując w lustrze, jak Miła przekłada sznurki przez dziurki, i zastanawiając się, po kiego diabła wkłada na siebie to… dziwactwo.
– Gorsety to ostatni krzyk mody na dworze – odparła Szczera, ustawiając się przed Cess i chwytając mocno jej przedramiona.
– Gotowa?
– Gotowa na…? – Pytanie pozostało niedokończone, gdyż Miła z całej siły pociągnęła za sznurek na plecach, co spowodowało, że gorset zacisnął się jak wnyki na łapie pechowej zwierzyny.
Cess otwarła szeroko usta, zabulgotała i szarpnęła się w panice, ale Szczera trzymała mocno.
– No i już – powiedziała Miła po zdającej się trwać w nieskończoność chwili.
– Ten się nada. Większych rozmiarów nie mamy. Zobacz. Pasuje idealnie – przytaknęła Szczera, następnie puściła przedramiona i odsunęła się, aby Cess mogła ujrzeć się w lustrze.
Było na co popatrzeć.
Napuchnięta, czerwona twarz, usta otwarte szeroko w desperackiej próbie złapania powietrza. Cess przypomniał się jeden wujek, ogromnej postury drwal, który wylewnie ściskał ją podczas każdej wizyty. Czuła wtedy, że jest gotów ją złamać swoim niedźwiedzim uściskiem. Zupełnie jak teraz gorset.
– Wszystko w porządku? – zapytała z troską Szczera.
– Za co… po co…? – wychrypiała, walcząc o łyk powietrza.
Miła wyszczerzyła białe zęby.
– Jak to po co? Dla mody, facetów i piękna! – Zmarszczyła brwi i chwyciła pędzelek. – Hmm, rozmazałaś makijaż. Cóż, siadaj na fotelu. Trzeba poprawić.
– O bogowie…
***
Do diabła, siedzenie w tym stroju było udręką! Fortugał wyginał się i jęczał, jakby zaklęto w nim dusze potępieńców, gorset uciskał brzuch, sztywne fiszbiny wpijały się w ciało, zgniatały i boleśnie ocierały.
Na dodatek bliźniaczki wcisnęły ją w cztery halki i pełną falbanek suknię o podobno kremowym kolorze, choć dla Cess jej barwa przypominała stare, pożółkłe prześcieradło. Do tego pończochy, długie rękawiczki i zupełnie idiotyczna pudrowana peruka. Koszmar.
Kiedy karoca podskakiwała na wybojach, cały strój przemieszczał się niby żywa istota, i to niezbyt zadowolona ze swego położenia. Ponadto było w nim zdecydowanie za gorąco. Cess bez przerwy machała koronkowym wachlarzem.
A najgorsze, że naprzeciw siedzieli Przyjemniaczek wraz z Mal’Sahem i wpatrywali się w nią jak para lisów w tłustą kurę.
Jedynym radosnym akcentem tego festiwalu tragizmu i próżności był fakt wybłagania od Miłej piersiówki z gorzałą tak mocną, że od samego zapachu prostowały się rzęsy. Spoczywała teraz bezpiecznie ukryta w dekolcie Cess i czekała, by ułatwić przeżycie tego zdumiewającego wieczoru.
– Załóż to. – Nallo pokazał pierścień z błyszczącym czerwonym kryształem.
– Piękny – westchnęła Cess.
– Będzie twój po wykonaniu zadania. Popatrz. Gdy tu naciśniesz, kamyk się odsuwa. Pod nim jest proszek, który wsypiesz ambasadorowi do kielicha. Zrobisz to i jesteśmy kwita.
Cess zmrużyła powieki.
– Mam wrażenie, że pakuję się w coś niebezpiecznego.
Szarooki z syknięciem dobył zakrzywionego sztyletu, ale Nallo położył mu dłoń na przedramieniu.
– Posłuchaj – zwrócił się do Cess. – Druzdaini to pradawna, dumna i smutna rasa. Król poprosił nas o pomoc. Chciałby, aby ambasador czuł się tu jak najlepiej, ponieważ wtedy podpisze korzystniejszą umowę handlową. Ten proszek to korzeń weselnicy. Poprawi ambasadorowi humor. Niestety, nie można mu tego tak zwyczajnie podać. Z pewnością rozumiesz dlaczego.
– Oczywiście – zapewniła. Nic nie rozumiała.
Nallo i tak kontynuował.
– Ambasador uznałby to za afront i nieuczciwą próbę wpłynięcia na negocjacje. Dlatego zyskasz jego zaufanie, po czym w odpowiednim momencie niepostrzeżenie wsypiesz mu proszek i załatwione. Dostaniesz dwieście koron, tak jak się umawiałaś za dostarczenie przesyłki, a nawet zachowasz stroje.
Cess nie bardzo wiedziała, co miałaby zrobić z tak bezużytecznymi fatałaszkami, ale wolała nie ryzykować gniewu Mal’Shaha.
– Nie widzę związku między zagubioną przesyłką a moim udziałem…
– To nieistotne. Skup się na zadaniu i wsyp ambasadorowi proszek.
– Jak mam to zrobić?
– Nie mogę wszystkiego wymyślać za ciebie. Najlepiej byłoby go uwieść. Potrafisz?
Cess prychnęła i przeczesała perukę dłonią.
– Proszę, panowie… szanujmy się. Wcześniej mężczyźni jedli mi z ręki, a teraz? Owinę tego ambasadora wokół łokcia!
– Palca – poprawił Nallo.
– Co, palca?
Przyjemniaczek westchnął.
– Dobrze. Poradzisz sobie. Spotkajcie się gdzieś na osobności i wykorzystaj okazję. Nie mów nikomu o swojej misji. Arystokraci mają długie języki, a nie chcemy, aby ambasador się o wszystkim dowiedział.
Koła stanęły. Woźnica zastukał trzykrotnie w ścianę powozu.
Nallo podał Cess złożoną karteczkę.
– Jesteśmy na miejscu. Tu masz zaproszenie, które pokażesz przy drzwiach. Od teraz jesteś hrabina Pompon.
– Pompon? To nie może być prawdziwe nazwisko!
– Pomponowie to ubodzy szlachcice z południa. Rzadko zjawiają się na dworze i prawie nikt ich nie zna. No już, wynoś się! I pamiętaj! My również będziemy na balu, więc będziesz obserwowana!
***
Strażnicy pilnujący wejścia wnikliwie studiowali kartkę z zaproszeniem, drudzy – już w głębi pałacu – ledwo ją przeczytali, a ostatnia para w błyszczących zbrojach po prostu uchyliła zdobione wrota.
Cess wkroczyła do środka i przystanęła, gapiąc się z szeroko otwartymi ustami. Ogromną salę balową wypełniał tłum kolorowych osobników, zupełnie jakby manekiny z gabinetu Flavia ożyły i przyszły tu na zabawę. Żonglerzy, połykacze ognia i błaźni krążyli między gośćmi, w oddali prześwitywały długie stoły uginające się od przysmaków, w kątach sali eleganccy muzycy wygrywali melodie, z kolei między bielonymi kolumnami lawirowali słudzy, roznosząc wino i zbierając puste kieliszki.
– W porządku – mruknęła Cess. Wyprostowała się i podniosła podbródek. – W porządku, psiakrew. Jestem hrabiną. – Zaśmiała się, chrząkając niczym prosię. – Ja, hrabiną? Pewnie. Któż się lepiej nadaje?
Wypudrowany mężczyzna w białej liberii i podobnej barwy peruce podszedł ze złoconą tacą.
– Wina? – zapytał.
Cess uniosła podejrzliwie jeden z kieliszków wypełnionych czerwonym trunkiem. Wyglądało lepiej niż cierpkie sikacze, do których przywykła.
– Po ile? Mogę na kreskę? Śmieszna sprawa, ale zapomniałam pieniędzy. Obiecuję oddać, słowo pos… słowo hrabiny! Jestem hrabiną! – Wskazała na swoją głowę. – Mam perukę. – Pochyliła się i dodała szeptem. – Bardzo droga. Hrabiowa… jest takie słowo?
Służący zachował kamienną twarz.
– Napoje są na koszt króla.
Zanim skończył wypowiadać ostatnie słowo, Cess już sięgała obiema dłońmi po kieliszki. Wypiła duszkiem pierwszy, potem drugi, odstawiła i chwyciła kolejną parę.
Sługa z trudem ratował rozchybotaną tacę przed upadkiem.
– To się sączy, droga pani – burknął.
Cess wciągnęła zawartość trzymanego kieliszka i uniosła z tacy ostatni pełny.
– Ten będę sączyć. Obiecuję. – Skłoniła się lekko, po czym zbeształa się za to w myślach. Przecież była hrabiną. Cudem parkietu i ozdobą tej sali. To przed nią powinno się klękać.
To było życie. Nallo miał rację – zapowiadało się, że spędzi naprawdę przyjemny wieczór. Musiała tylko odnaleźć ambasadora.
Weszła w rozweselony tłum wytwornych dam, których obszerne suknie rozkładały się na posadzce niczym ogromne kwiaty, i odzianych w wymyślne kaftany mężczyzn, próbujących na żadną nie nadepnąć. Wzrok Cess wędrował głównie od jednego kompletu drogocennej biżuterii do drugiego – kwestia starych nawyków. Na takie rzeczy polowała w swej krótkiej, lecz burzliwej, karierze włamywaczki.
Szła właśnie wzdłuż stołu zastawionego wymyślnymi specjałami, które, zdaniem Cess, świadczyły tylko o szaleństwie kucharza, kiedy zabrzęczał mały dzwoneczek, muzyka ucichła, a rozmowy zgasły.
– Szlachetne panie i panowie! Król zabierze głos!
Cess przystanęła za niezwykle okazałą damą w śnieżnobiałej sukni i połknęła zawartość kieliszka. Na szczęście natychmiast zjawił się ten sam służący co wcześniej i zaoferował świeżo zaopatrzoną tacę.
– Sączyć, tak? – mruknął.
Cess czym prędzej zabrała pełen wina kieliszek.
– Sio! – burknęła, po czym wskazała na perukę. – Nie napastuj hrabiny.
Gdy mężczyzna się odwrócił, klepnęła go złożonym wachlarzem w pośladki.
– Bezczelność – dodała.
Kilka dam zachichotało. Sługa zamarł, obciągnął kaftan i oddalił się sztywnym krokiem.
– Cśśś! – odwróciwszy głowę, syknęła szlachcianka w białej sukni.
– Sama cisiuj! – odparła Cess. – Tak przerywać królowi! Aż nie słychać, co mówi!
Podstarzały król ze spiczastą bródką zamilkł na chwilę i powiódł wzrokiem po tłumie.
– Powitać ambasadora Druzdainu… – podjął przemowę, trochę głośniej.
Cess zmrużyła oczy. Przy królu siedziała postać w luźnych szatach i z twarzą ukrytą pod szerokim kapturem.
Z pewnością ambasador. Cess z trudem, ale wyobraziła sobie, skryte pod kapturem przystojne rysy, wielkie oczy i kwadratową szczękę.
– No, mam nadzieję – mruknęła, wychylając kieliszek.
A jeśli Miła miała rację? Jeśli tam siedzi obrzydliwy troglodyta…
Do licha!
Tak czy inaczej, uwiedzie go, choćby miała wessać się mu w wargi jak pijawka!
Nagłym ruchem ambasador ściągnął kaptur, uwalniając mrowie złocistych loków.
– Księżniczka Zelienn, Kwiat Druzdainu! – dokończył król i zaczął gorączkowo klaskać. Goście westchnęli w zdumieniu i szoku.
„Oj, żartowniś z tego króla”, pomyślała Cess.
Widać, że chłop potrafi się bawić. Posadzić młodą, ładną dziewczynę i udawać, że to ambasador! Ha, ha! Poczucie humoru wyższych sfer.
Cess szturchnęła najbliższego szlachcica.
– Dobry żart, co nie? Dziewczyna. – Puściła oczko do mężczyzny, ale ten tylko stał z rozdziawioną gębą.
Marszcząc brwi, król zaklaskał mocniej, więc tłum również dołączył do aplauzu.
Cess czekała na pojawienie się prawdziwego ambasadora. Lada chwila… Król powie, że to taki figiel i wszyscy się zaśmieją… już, już, teraz… no, teraz?
Nic się nie wydarzyło.
Uśmiechnięta księżniczka kłaniała się z gracją, ludzie klaskali.
Mimo panującego ciepła lodowata fala obmyła Cess od stóp do głów. To nie mogła być prawda! Kobieta? Bogowie, co robić? Co robić, do diabła?!
Obejrzała się w panice, szukając wzrokiem nieznanego ratunku. Nagle dostrzegła Mal’Saha; stał niedaleko i patrzył wprost na nią. Odziany w czarne szaty obramowane srebrnymi wzorkami nie prezentował się zbyt elegancko. Każdy plebs już wpuszczają!
Wyszczerzyła zęby w krzywym uśmiechu.
Ciemnoskóry wskazał gestem w kierunku ambasadorki i dwukrotnie skinął głową, co skłoniło Cess do gwałtownego kręcenia głową na boki, co z kolei skłoniło południowca do powtórzenia znaków, wskazania na Cess i wymownego przejechania kantem dłoni po gardle.
Przesłanie było jasne – albo wykona zadanie, albo znajdzie zakrzywiony nóż w swojej szyi.
Z trudem utrzymując uśmiech, Cess nerwowo przytaknęła.
Goście wrócili do zabawy, rozmów i plotek, wypudrowane twarze drżały w uniesieniu, błyszczące oczy co rusz zerkały na księżniczkę Druzdainów.
Cess patrzyła, jak szarooki znika w tłumie, gdy nagle dostrzegła coś, co ożywiło nadzieję w jej sercu.
Przepchnęła się między damami i lordami, po czym chwyciła kolorowo ubranego jegomościa.
– Flavio! – syknęła, biorąc zdumionego krawca pod ramię i prowadząc za grubą kolumnę. Jakiś blondyn z kwadratową szczęką, z którym Flavio toczył wcześniej rozmowę, ruszył za nimi i marszcząc brwi, zbliżył się do Cess.
– Nic się nie dzieje, Oktav – powiedział Flavio. – No, no, moja droga. Wyglądasz niemal, jakbyś tu pasowała.
– Musisz mi pomóc.
– Och? Moja rola już…
– O nie! – warknęła Cess. – Przeżyłam twoje tortury, wyrwano mi wszystkie włosy i położono na twarz więcej pudru, niż widziałam w życiu, ledwo oddycham, a…
– Dobrze, już dobrze. O co chodzi?
Cess nachyliła się do ucha Flavio i wyszeptała konspiracyjnym tonem:
– Naucz mnie uwodzić dziewczęta.
– Że, przepraszam, jak?
– Muszę uwieść jedną ślicznotkę. Cycków przecież nie wystawię, bo – spojrzała na niego z wyrzutem – jak się okazało, nie mam! Więc, jak? Szeptać czułe słówka? Miziać po karku? Chuchać w uszko?
Flavio objął Oktava w pasie i przycisnął do siebie.
– Nie za bardzo ci pomogę, moja droga.
– Co? Czemu? Niech to szlag, Flavio, muszę…
Cess spojrzała na Flavio, na Oktava, znów na Flavio. Para zardzewiałych trybików w jej głowie drgnęła i obróciła się z najwyższym trudem.
– Ooo… – Cess rozszerzyła oczy, spoglądając na dwóch przytulonych mężczyzn. – Taka kombinacja.
Krawiec pokiwał głową.
– Tak więc życzę powodzenia i sądzę, że jeśli będziesz dobrej myśli, to…
– Zaraz, chwila! – Nagłym ruchem Cess zacisnęła dłoń na jego gardle. – Jesteś jedynym facetem, którego tutaj znam i robisz mi taki numer?! Wolisz spodnie miętosić, tak?
Flavio wybałuszył przekrwione oczy i zacharczał. Oktav otrząsnął się z zaskoczenia, chwycił dłoń Cess, stanowczo odsunął ją od szyi towarzysza i rzekł niskim, mocnym głosem:
– Panienka się uspokoi albo panienka dostanie po mordzie.
Cess trzepnęła go w pierś wachlarzem.
– Bałwan jeden z drugim! Poradzę sobie sama. – Uniosła wysoko podbródek. – Jak prawie nigdy! Czy jakoś tak…
Odeszła w stronę królewskiego stołu, przed którym zebrała się pokaźna grupa gapiów, i stanęła przy jednej z kolumn, skąd miała jako taki widok na piękną Zelienn.
Wydęła policzki. Jak to ugryźć?
Popatrzyła na boki i, upewniwszy się, że nikt jej nie obserwuje, sięgnęła za dekolt, by wyjąć piersiówkę. Problem staje się dopiero problemem, jeśli nie pomaga na niego hojny łyk gorzały.
Pociągnęła solidnie; mięśnie twarzy rozciągnęły się w różnorakich kierunkach, gardło na chwilę zapłonęło.
I wtedy dostrzegła, że księżniczka obserwuje ją z szerokim uśmiechem, po czym wstaje od stołu. Minąwszy zdziwionego króla, ambasadorka przemknęła między strażnikami, szlachcicami i służbą, a ludzie rozstępowali się przed nią jak myszy na widok kocura. Kilku osiłków w liberiach ruszyło dyskretnie za księżniczką, spoglądając na tłum z groźnymi minami. Muzycy przestali grać, rozmowy umilkły. Zapadła oszałamiająca cisza.
Cess uświadomiła sobie, że wciąż trzyma piersiówkę, więc czym prędzej ją schowała.
Zelienn płynęła przez salę z oczami utkwionymi w Cess, w której głowie rozbrzmiewało wielkie pytanie: co powiedzieć ambasadorce, gdy już podejdzie? To jedyna szansa, aby ją uwieść, zauroczyć, omotać. To musi być coś niesamowitego, oszałamiającego, coś godnego pieśni bardów, coś… zbijającego z nóg!
Walcząc z kompletną pustką w głowie, wysiliła pamięć, przypominając sobie, jak dawno temu jej starszy brat poderwał pewną szwaczkę. Jak to szło…? Jak to szło, do diabła!? Księżniczka z promiennym uśmiechem podeszła na wyciągnięcie ręki i właśnie otwierała usta, gdy Cess sobie przypomniała i, niewiele myśląc, wypaliła:
– Niezłe cycki!
Ktoś jęknął, inni westchnęli, dama w ogromnej peruce osunęła się zemdlona, potwierdzając, że te słowa rzeczywiście zbijały z nóg, gdzieś pękł upuszczony kieliszek, jeden z żonglerów zapomniał złapać pomarańczkę i dostał nią w łeb, ale nawet nie drgnął.
„Zaczynam podejrzewać”, pomyślała Cess, dostrzegłszy, jak pobladły król zaczyna sobie masować skronie, „że ja tu chyba nie pasuję”…
Księżniczka uniosła brwi, po czym zachichotała, rozejrzała się i zawołała:
– Skąd ta cisza okrutna, gospodarze najdrożsi? Muzyka!
Dziwne. Wcale nie wyglądała na taką smutną, jak to opisywał Przyjemniaczek.
Władca skinął drżącą ręką. Grajkowie podjęli melodię, rozmowy wybuchły ze zdwojoną siłą.
Księżniczka pochyliła się do Cess i szepnęła.
– O zaciszu komnaty marzę. Podążaj za mną, pani.
Potem ujęła jej rękę i poprowadziła do króla.
„Kto mógł przypuszczać, że tak działam na kobiety”, pomyślała zadowolona Cess. „To było całkiem proste”. Po drodze chwyciła ze stołu pusty kieliszek. Najważniejsze to pamiętać o misji. To odróżnia amatorów od profesjonalistów!
Zelienn szepnęła coś do władcy, który skinął głową.
– Momencik – powiedział, biorąc Cess za ramię i odchodząc z nią trzy kroki. – Kim jesteś, pani?
– Eee… hrabina Pompon – odparła Cess. Król nie wyglądał na zadowolonego, właściwie przypominał Nallo, kiedy tamten dowiedział się o utracie przesyłki. Strasznie nerwowi ludzie w tym mieście.
– Posłuchaj mnie. Nie wiem, co księżniczka w tobie widzi, ale gusta są różne. Masz ją zabawić.
– Och, rozbawię na pewno. – Cess poklepała czule jego dłoń. Biedak nawet przed nią grał swoją rolę. Ach, to oczywiste! Z pewnością nie wiedział, że to właśnie ona ma wsypać ambasadorce korzeń weselnicy!
Monarcha podniósł do oczu Cess wyprostowany palec.
– Jeśli spadnie jej choć włos z głowy to tobie spadnie cała głowa. I ostatnia sprawa. Król Druzdainu zabronił podawać jej jakichkolwiek trunków prócz wody, zrozumiałaś?
– Oczywiście, wasza mość. Proszę spojrzeć, to pusty kieliszek, tak sobie z nim chodzę. Nie mam żadnej gorzały. Żadnego wina. Ani kropelki.
Na szczęście, piersiówka spoczywała dobrze ukryta. Starcy i ich głupie zasady. Dziewczyna jest młoda – nic się nie stanie, jeśli odrobinkę wypije. A dwieście koron to zacna sumka.
– Hmm… idź już. Księżniczka czeka.
***
Eskorta kilku milczących osiłków zatrzymała się przed drzwiami i wpuściła obie dziewczyny do środka.
Pomieszczenie było niewielkie, a główną atrakcję stanowiło szerokie łoże obsypane poduszkami, co jasno wskazywało przeznaczenie komnaty. Za otwartym wyjściem z powiewającymi zasłonami rozciągał się szeroki taras zakończony kamienną barierką; w oddali migotały światła miasta, a bezchmurne niebo zdobiła wielka tarcza księżyca na tle niezliczonych gwiazd.
Wszystko ładnie, pięknie, ale Cess nie przyszła tu po romanse. Zostawiając księżniczkę z tyłu, zrobiła parę kroków i przystąpiła do działania.
Miała plan, co nie zdarzało się zbyt często. Właściwie większość jej planów rzadko się sprawdzała i nigdy zgodnie z pierwotnym założeniem, ale tym razem była pewna swego: nalać gorzały, wsypać proszek, poczęstować księżniczkę, wykpić się bólem głowy i wrócić na bal.
Na Bogów, ależ to łatwe!
– Zaiste urocza komnata – rzekła Zelienn. – Bal również wygląda wspaniale.
Cess wyjęła piersiówkę. Zza pleców usłyszała dźwięk zamykanego skobla.
– Tak, tak, bardzo ładnie – zgodziła się, napełniła kieliszek trunkiem i odstawiła butelkę na stolik. Oczywiście, wlała niewiele, żeby dziewczyna nie padła. Tylko tego by brakowało. Odsunęła palcami kryształ na pierścieniu i szybko wsypała proszek do kieliszka. Rozpuścił się bez śladu. Najgorsze za nią. Pełen profesjonalizm!
Odgłos przełykanego płynu zabrzmiał jak wyrok. Piersiówka zniknęła z blatu, odnajdując się w dłoni księżniczki, która przychylała ją coraz wyżej i wyżej, wciągając najmocniejszą gorzałę w mieście jak spragniony pijaczyna.
– Nie! – pisnęła Cess, wybałuszając oczy na widok ostatnich kropli wpadających do gardła Zelienn. Do diabła, wychlała wszystko! – Nie to miałaś wypić – dodała, ale księżniczka nie słuchała.
– Azaliż o to ojciec tyle krzyku czynił? – powiedziała Zelienn z zawiedzioną miną. – Zaledwie ostre. Widzisz, pani, pozwolono mi spróbować tylko kilka kropel wina, a ja o innych ludzkich trunkach tyle dobrego słyszałam! Gdy ujrzałam – czknęła potężnie – jak popijasz coś takiego, to musiałam spróbować! Zabawy pragnę! Ty również, pani?
– Tak jakby – przyznała ostrożnie Cess. – Trochę gorzałki nie zaszkodzi. Nie rozumiem, czemu zabraniać… księżniczko?
Zelienn poszarzała na twarzy, uniosła wysoko brwi i zapatrzyła się w dal.
– Mów mi Zel. Ależ gorąco!
Ruszyła chwiejnym krokiem w stronę tarasu. Rozpięła dłońmi jakieś sznurki i jej szaty zsunęły się na podłogę.
Cess rozdziawiła gębę, widząc jak szczuplutka, naga i niewątpliwie pijana blondynka wstępuje w światło księżyca.
– Król mnie zabije na śmierć – jęknęła pod nosem. W głowie już widziała uniesiony katowski topór. – Zaraz, Zel! Tak nie można!
Zelienn obróciła się, wybuchnęła ochrypłym śmiechem, jej oczy rozbiegły się w różnych kierunkach. Wyrzuciła ręce w powietrze i zaczęła tańczyć.
– No bez jaj! – skwitowała Cess, wbiegając na taras. Cały plan szlag trafił! A była tak blisko!
Księżniczka przerwała pląsy.
– Można… z jajami…
Jasne włosy zafalowały, skóra przesunęła się niczym wzburzona woda, wybrzuszyła, i nagle zamiast pięknej Druzdainki na tarasie stała naga i nie do końca urodziwa kopia króla z sali balowej. Nawet kozia bródka wyglądała identycznie.
Cess krzyknęła. Bardzo głośno, bardzo piskliwie i, ze względu na obecność gorsetu, bardzo krótko.
Drzwi zatrzęsły się od uderzeń.
– Co się tam dzieje? – zawołał strażnik. – Co z ambasadorką?
– Dobrze! – Kobiecy głos dobiegł z gardła Zel. – Bawimy się! Bawimy… – dodała szeptem, zmarszczyła brwi, jakby obudziła się właśnie z głębokiego snu, po czym spojrzała w dół. – Coś jest nie tak…
„Niedopowiedzenie stulecia”, uznała Cess. Wzięła głęboki wdech. Tylko spokojnie. Z dziesiątek swoich niesamowitych zalet, Cess najbardziej podziwiała zdolność do trzeźwego myślenia w każdych warunkach, co potwierdzał utrzymany w ręku kieliszek.
Pro-fes-jo-na-lizm!
– Zel, skarbie, wypiłaś troszkę za dużo naraz.
– Tak myślisz? – spytała naga osobliwość, po czym wskazała między swoje nogi na pewien zwisający szczegół. – Tego tu… wcześniej nie było.
– No, mam nadzieję!
– Po… poczekaj, pani. Zmiana kształtu wymaga sku… skupienia.
Twarz Zelienn przybrała wyraz niezwykłej koncentracji. Skóra wybrzuszyła się ponownie, naprężyła i… król stał jak wcześniej, tylko teraz na policzkach miał dodatkową parę oczu, równie przekrwionych jak te wyżej.
– Już… dobrze?
Cess wydęła policzki. Czas spojrzeć gorzkiej prawdzie w oczy. Dziewczyna… albo chłopak, albo czymkolwiek była ta Druzdainka, spiła się na całego. Król nie będzie zachwycony. W czym więc zaszkodzi jeszcze jeden malutki łyczek? Przynajmniej zadanie od Nallo zostanie wykonane. A może łaskawy los sprawi, że dzięki weselnicy księżniczka wytrzeźwieje? Zioła czasem wytwarzają przedziwne efekty. Warto zaryzykować.
Przecież nie może być gorzej!
– Zel, wypij to. Gdy zatrujesz się gorzałką, najlepszym lekarstwem jest wypić jeszcze troszeczkę.
– Naprawdę?
– Zaufaj mi.
– Ufam całkowicie – zapewniła Zelienn z poważną miną, wyciągnęła rękę po kieliszek, zadrgała, znieruchomiała i burknęła: – Niedobrze mi.
Nagle jej ciało zrobiło się przeźroczyste, po czym spłynęło z chlupotem na posadzkę, przybierając postać zadziwiająco niewielkiej galaretowatej kałuży.
Przez dłuższą chwilę Cess stała z kieliszkiem w wyciągniętej dłoni i mrugała oczami. Następnie powolutku zacisnęła palce na peruce, zerwała ją i rzuciła nad barierką w stronę miasta.
– No kur…!
Pięści znów załomotały o drzwi.
– Wszystko w porządku?! Możemy wejść?
Cess zakryła twarz dłonią i westchnęła. Koszmar! Co jeszcze może pójść nie tak?
Ktoś szarpnął klamkę.
– Nie! – wrzasnęła Cess. – Nie wchodzić! Och! Ach! – zaczęła piszczeć. – Księżniczko, och, doprawdy! Nie powinnaś!
Drżącą dłonią odstawiła kieliszek pod ścianę i nie przestając jęczeć – co za wstyd – zdjęła rękawiczki, po czym klęknęła przy brzegu nieruchomej kałuży.
– Zel? Skarbie?
Niestety, galareta nie raczyła odpowiedzieć.
Krzywiąc twarz, Cess włożyła palec w maź. Ciepła, śliska i klejąca. Tyle zostało z ambasadorki Druzdainu. Tyle zostanie z Cess, gdy król się o tym dowie. Chyba że wcześniej wyręczy go szarooki wspólnik Nallo. Katowski topór czy zakrzywiony sztylet?
Zabiła księżniczkę gorzałą? Może to przejściowe? Przecież Zel nie jest człowiekiem, prawda?
Bliska płaczu Cess poklepała kałużę, tak jak kiedyś budziła nieprzytomnych klientów karczmy.
– Zel? Pobudka!
Zgarnęła w dłonie trochę mazi i spróbowała uformować coś na kształt głowy, ale złośliwy śluz uparcie wracał do bezkształtnej postaci.
– No, dalej! Weź się w garść. Nie rozklejaj mi się tu. Błagam, Zel, zbierz się do kupy. Psiakrew!
Zrobiła dziurkę w galarecie, zaraz obok drugą, pod spodem szybko wyrysowała uśmiechniętą linię ust.
– Zel, słyszysz mnie?
Maź zabulgotała. Na brzegu pojawiły się wykrzywione, przezroczyste wargi.
– Zaiste, będę… będę… beuh! – fontanna śluzu wystrzeliła na suknię oszołomionej Cess.
– Żyjesz! Dzięki bogom! Będzie dobrze. Znajdę medyka, albo lepiej maga! Król z pewnością ma czarodzieja na dworze! Zaraz cię postawi na nogi!
– Nie działa na mnie… magia. Wracam… spaaać.
Usta sflaczały i się rozpuściły.
Cess zmrużyła oczy. Co to za zachowanie? Ma sama ogarnąć cały ten bałagan?
– O, nie, moja panno! Proszę tu natychmiast wracać! Jeszcze nie skończyłyśmy rozmawiać! Zel? Zel!
Ledwo się cieszyła, że księżniczka żyje, a już miała ochotę ją udusić. Tylko tu nawet nie było za co chwycić, psiakrew!
– Przysięgam, że… że… wytrę cię szmatą! Właśnie. Odezwij się!
Cisza.
W porządku. Spokojnie.
Wzięła głęboki wdech i z obrzydzeniem strzepnęła z sukni galaretowate wymioty.
Musi stąd wyjść. Poszukać pomocy. Ale nie może zostawić księżniczki samej. Co, jak przyjdzie sługa i ją zmyje z podłogi? Rozejrzała się po tarasie.
Ciepły zefirek leniwie kołysał kwitnące przy jednej ścianie róże, pod którymi stało…
Oczy Cess zabłysły na widok zapomnianego wiadra. Chwyciła je czym prędzej i chlusnęła w krzak resztkami deszczówki.
Wtem pisnęła, gdy coś z ogromną szybkością wspięło się po balustradzie i przykucnęło na niej, jak cień czarniejszy od nocy.
Mal’Shah wyprostował się, zdjął kaptur, następnie wyciągnął zza pasa ten straszny zakrzywiony nóż.
Cess przełknęła ślinę i przycisnęła wiadro do piersi.
Nallo i południowiec działali na zlecenie króla, a król zabronił podawać Zel alkohol. Właściwie nic dziwnego, pewnie wiedzieli, co się stanie! Czemu jej nie powiedzieli? Skandal! Teraz będą negocjować z pijaną kałużą!
– Gdzie księżniczka? – warknął szarooki.
Zostało tylko jedno wyjście – kłamać!
Na szczęście kłamała doskonale.
– Wyszła gdzieś. Nie, żebym się jej nie spodobała. Co to, to nie. Była oczarowana, ale pilne sprawy ją wezwały, no i, wie pan, wyszło, jak wyszło…
– Łżesz! Wypiła weselnicę?
– Eee, cóż… tak jakby… właściwie nie, ale pracuję nad tym!
– Byłaś sama z księżniczką i wypuściłaś ją z rąk? – Południowiec zmarszczył brwi. – Jesteś bezużyteczna, a ja gardzę bezużytecznymi ludźmi. – Odchrząknął i powiedział uroczystym tonem: – Wiedz, że zginiesz z ręki Mal’Shaha, Ostrza Dziesięciu Pustyń, Władcy Gorącego Piasku.
– Wszystko wytłumaczę! – jęknęła Cess. – Ja nie chciałam!
Na bogów! Umrze za gorzałę i to nie tę, którą wypiła!
Południowiec ugiął kolana, wyskoczył w powietrze, aż jego szaty rozpostarły się na tle księżyca jak skrzydła nietoperza, a klinga błysnęła w srebrzystym świetle niczym zapowiedź śmierci…
…i wylądował prosto w roztopionej Zel, poślizgnął się, zakręcił rękami, w końcu wywrócił do tyłu, uderzając głową w barierkę, by ostatecznie spłynąć po niej plecami i znieruchomieć.
Cess zagwizdała pod nosem.
– Poza lądowaniem to był wspaniały skok – przyznała.
Mal’Shah jęknął, powoli uniósł powieki.
Niech go szlag! Cess spodziewała się, że da jej już spokój.
Pomachała energicznie dłonią.
– Nie trzeba wstawać, nie trzeba. Pan się zdrzemnie!
– Zabiję… – wycharczał nieszczęśnik.
Cess podeszła do niego, rozejrzała się na boki i upewniwszy się, że balkon jest zupełnie osłonięty od wścibskich oczu, uniosła wiadro, po czym z trzaskiem grzmotnęła południowca w łeb.
Zza drzwi dobiegł zaniepokojony głos.
– Co to było?! Co z księżniczką?!
Cess wywróciła oczami.
– Bawimy się, do stu diabłów! Przestań podsłuchiwać, ty wyuzdana fujaro!
– Prze… przepraszam!
Nie było czasu do stracenia. Cess klęknęła przy kałuży.
– Przejdziemy się, moja droga.
Zaczęła nabierać śluzu do wiadra. Garść za garścią. W końcu cała maź pływała w środku.
– Zel, żyjesz? Obudziłaś się?
– Ktoś mnie podeptał? – zabulgotała ciecz.
Cess odetchnęła z ulgą. Ojczulek zawsze powtarzał, że z każdego rynsztoka można wyjść, pytanie, jak bardzo chcesz się ubrudzić. Jako stały bywalec wielu przydrożnych rowów, z pewnością wiedział, co mówi.
– Ot, śmieszna historia. Kiedyś ci opowiem. Idziemy szukać pomocy, nic się nie martw. Ze mną jesteś bezpieczna.
Pobiegła do drzwi, pacnęła się w czoło, zawróciła po kieliszek z weselnicą i dopiero odsunęła skobel. Na twarz przywołała najbardziej szczery uśmiech – tak szeroki, że zabolały ją policzki – i powoli wyszła na korytarz, szybciutko zatrzaskując drzwi. Tuzin barczystych strażników patrzył na nią spode łba.
Jeden, większy niż pozostali, z kanciastą szczęką i małymi oczkami, wysunął się naprzód i pochylił nad Cess.
– Ambasadorka? – powiedział powoli, jakby samo mówienie sprawiało mu wysiłek.
Cess przylgnęła plecami do drzwi i zachichotała.
– W środku, dobry człowieku. Leży naga w łożu, więc absolutnie nie wchodźcie! Wypoczywa!
– To gorzała? – Olbrzym spojrzał na kieliszek i zmarszczył nos.
– A jakże! Ktoś zostawił w komnacie. Na szczęście ukryłam przed księżniczką. Powinniście lepiej sprzątać!
– Co jest w wiadrze?
Cess poczuła, jak lepki pot spływa jej po plecach. Wiele par oczu wbijało w nią groźne spojrzenia, z pewnością czekając na jakikolwiek pretekst.
Niedoczekanie!
– Damskie sprawy! – Wyprostowała się i krzyknęła w stronę zaskoczonego draba. – Z drogi, kmiocie, bo szepnę słówko księżniczce i marnie skończysz! Na bal trafię sama!
Ruszyła dziarskim krokiem pomiędzy zdumionymi osiłkami, skręciła za róg i puściła się biegiem w kierunku sali biesiadnej.
Mogłaby się ukryć gdzieś w korytarzach i liczyć na to, że Zel wytrzeźwieje, zanim je znajdą poirytowani strażnicy, ale nie znała tego zamku, więc miała marne szanse przeciwko licznym zastępom króla.
Nic to! Przemknie jak duch i wyjdzie głównym wejściem, nie wzbudzając podejrzeń.
Na jej widok, para strażników przed salą balową stanęli na baczność.
– Dobrze się pani bawiła – powiedział jeden, próbując schować za plecami butelkę.
– Doskonały bal, dossskonały! – rzucił drugi lekko rozchwianym głosem. – A wiaderko pani po co?
– A wam, po co na służbie butelka?
Zbrojny machnął ręką, co omal nie skończyło się jego upadkiem.
– Nie było rozmowy – skwitował, po czym uchylił drzwi.
Cess swobodnym krokiem wparowała miedzy rozbawiony tłum. Na szczęście goście byli skupieni głównie na sobie i nikt nie zwracał na nią uwagi. Ruszyła wzdłuż chłodnych ścian, przemykając od kolumny do kolumny.
Zaraz, zaraz…
Przecież, zamiast biegać z kieliszkiem pełnym weselnicy, wystarczy wlać ją do wiadra. Gorzała połączy się z Zel i po sprawie – misja wykonana. To był chyba dzień doskonałych pomysłów. Może wtedy Mal’Shah przestanie czyhać na jej życie.
– Mam cię! – krzyknął znienacka jakiś kurdupel, chwytając Cess za rękę z kieliszkiem.
– Nallo!
– Otóż to. Jak ty wyglądasz? – Zmierzył ją wzrokiem i skrzywił twarz. – Ledwo przyszedłem na bal, a ludzie mówią, że ambasadorka już się zabawia w komnacie z jakąś dziewką. A ty, co?
Stojąca obok szlachcianka spojrzała krzywo na Przyjemniaczka.
– Co za bezczelność! – burknęła i odeszła.
– Ale… – Cess próbowała coś powiedzieć, ale Nallo nie dopuszczał jej do głosu.
– Ty, oczywiście, pijesz. Czego ja się spodziewałem? Dawaj ten kieliszek!
– Ale…
Nim Cess zdążyła dokończyć, zawartość kieliszka zniknęła w szerokiej gębie Przyjemniaczka.
– I już! – skwitował artysta. – Koniec picia. Ogarnij się, znajdź ambasadorkę i zrób, co trzeba, choćbyś miała tę jej kochankę za kudły wyprowadzić! – Obrócił się w kierunku trójki rozbawionych dandysów, która przysłuchiwała się rozmowie z wielkim zainteresowaniem.
– A wy, co? – warknął. – Idźcie podpierać inną kolumnę!
Jeden z wypudrowanych paniczyków uniósł palec i otworzył usta, ale wtedy coś ogromnie huknęło i drzwi wespół z parą podchmielonych strażników przeleciały obok i wylądowały z impetem na kilku zaskoczonych arystokratach.
– Gdzie jesteś, dziewczyno?! – Pełen gniewu krzyk zagłuszył na chwilę pisk wystraszonego tłumu.
– Mal’Shah? – spytali jednocześnie Cess i Nallo, wyglądając zza kolumny.
Południowiec stał na brzegu sali w kłębach kurzu, z rozbitej głowy spływała mu krew, wykrzywiona twarz nie zwiastowała nic dobrego.
Jakim cudem obudził się tak szybko? Już nawet wiadru nie można ufać!
– Straże! Brać go!
Cess rozpoznała głos króla.
Coś trzasnęło, zaskwierczało i nieopodal kolumny przeleciał wyjący strażnik. Wpadł w jedną ze szlachetnych dam, która nakryła się nogami i fałdami sukni.
Co tu się dzieje?
Wśród tłumu rozległy się piski, krzyki i gniewne wyzwiska. Ludzie rzucili się do ucieczki, potykali na niewygodnych butach, przewracali, wpadali na stoły, strącając z brzękiem błyszczące zastawy.
Przyjemniaczek szarpnięciem obrócił Cess w swoją stronę.
– To twoja sprawka, prawda? – Był tak wściekły, że w kącikach ust wezbrała mu piana.
Cess chciała uciekać, ale kurdupel nie zamierzał jej puścić. Co z nim nie tak? Nie widzi, że Mal’Shah oszalał? Może przyłożyć mu wiadrem? Wyglądało na to, że korzeń weselnicy to jakaś lipa. Nallo coraz bardziej purpurowiał, ślina wypływała mu z ust, nozdrza drgały niczym chrapy konia po całonocnym biegu.
– Co zrobiłaś Mal’Shahowi?! – wrzasnął, zaciskając dłonie na jej ramionach.
– Nic! Słowo posłańca! – zapewniła. – Ale to dobrze. Sprzedali panu fałszywą weselnicę.
– Ach, tak? Skąd wiesz?
– Bo właśnie pan ją wypił i nie działa.
Nallo wybałuszył oczy.
– Powiedz, że żartujesz! – krzyknął, po czym zabulgotał, zesztywniał i runął na podsadzkę jak ścięte drzewo, wciąż z grymasem zaskoczenia na twarzy.
– Poważnie? – burknęła Cess. To ona tu haruje i naraża życie, a ten po prostu sobie umiera? Tak się kończy kupowanie ziółek z niesprawdzonych źródeł. A kto niby zapłaci dwieście…?
Kolejni gwardziści pofrunęli, ścigani złotymi błyskawicami. Jeden uderzył w kolumnę nad Cess. Odłamki kolorowego tynku posypały się dookoła.
Cess poczuła szarpnięcie w wiadrze. Para czułek zakończonych mrugającymi oczami oraz wygięte w podkowę usta wznosiły się powoli nad brzegi wiadra. Kilka macek wyrzucało ze środka różnej wielkości kawałki zaprawy.
– Cóż za hultaj mi takie paskudztwa nawrzucał? – powiedziała księżniczka.
– Zel! Co u ciebie?
– Już mi lepiej.
Ogromnej postury szlachcianka klęcząca obok drugiej kolumny zauważyła Zel i wrzasnęła z całej siły, ale nikt nie zwrócił uwagi na kolejny pisk.
– Wiadra pani nie widziała? – oburzyła się Cess. – Sio!
Jak uciec? Żołnierze z korytarzy próbowali wbiec do sali balowej, tak jak arystokraci chcieli się z niej wydostać, więc obie strony utknęły w drzwiach. Tak samo, jak przy wyjściu po drugiej stronie sali, a ostatnia droga ucieczki znajdowała się za Mal’Sahem.
Czy nikt nie powstrzyma tego południowego drania?!
– Perus, do diabła! Gdzie jesteś? – Król najwyraźniej myślał tak samo.
Cess zaryzykowała spojrzenie za kolumnę.
Mal’Shah stał z rozpostartymi rękoma, otoczony bańką błyszczącej, żółtawej energii i rozglądał się, szukając wiadomo kogo – bogom ducha winnej kurierki! Królewscy strażnicy próbowali sforsować przeszkodę, lecz gdy tylko dotknęli ochronnej sfery, zygzaki światła ze skwierczeniem wyrzucały ich w powietrze.
– Mój bal! – jęknęła Zelienn, obserwując szalejący chaos. – Mój bal! – Zaczęła szlochać.
– Zaraz pojawi się nadworny mag – zapewniła Cess płaczącą księżniczkę. – Na pewno gdzieś tu się podziewa.
Jak na zawołanie ktoś wylazł spod długiego stołu.
– Idę, idę, wa… sza wysokość!
– O, widzisz? – powiedziała zadowolona Cess, po czym podniosła brew, gdy mag pokazał się w całej… okazałości?
Wyglądał jak z opowieści nie do końca trzeźwego barda: czarna szata w dziwaczne znaki była zmięta i poplamiona, spiczasty kapelusz zgnieciony jak rozdeptana śliwka, a siwa broda zmierzwiona i pokryta resztkami jedzenia. Ręka czarodzieja zamiast nieodzownego kostura obejmowała chichoczącą dzierlatkę z przekrzywioną peruką i kuflem złocistego piwa w dłoni, które co chwila wlewała do ust roześmianemu towarzyszowi.
– No, coś takiego – burknęła Cess. Wszędzie pijacy i moczymordy!
I skąd, do licha, wziął to piwo?
Mag ujrzał, co się dzieje, spoważniał, odsunął towarzyszkę, po czym wyprostował dłoń w kierunku Mal’Saha i wypowiedział donośne zaklęcie. Strumień białej energii popłynął przez salę, szumiąc jak rozpalony kominek.
Gdzieś w połowie drogi zwolnił, oklapł, z sykiem uderzył w podłogę i rozpłynął się w powietrzu.
Cess zgarbiła ramiona i spuściła głowę.
– Myślisz, że gotów znów spróbować? – spytała Zel z nadzieją.
Cess uśmiechnęła się półgębkiem, patrząc na sapiącego czarodzieja.
– Tak szybko? Musisz się jeszcze wiele nauczyć o ludzkich mężczyznach.
– Perus, zwalniam cię! – Król aż ochrypł.
– Pompon! Wyłaź! – ryknął Mal’Shah.
O, jeszcze czego!
Cess zdała sobie sprawę, że pora na zdecydowane działania. Mal’Shah ją w końcu znajdzie, więc należało użyć podstępu i błyskotliwego blefu. Odchrząknęła i zawołała tubalnym głosem:
– Nie ma tu żadnej Pompon! Uciekła już!
W odpowiedzi kieliszki na stołach zadrgały i pękły, rozpryski szkła z podłogi uniosły się, zawisły w powietrzu i, ku przerażeniu Cess, pomknęły w jej stronę.
„Czyli wyszło jak zwykle”, zdążyła pomyśleć, ruszając biegiem i piszcząc wniebogłosy, na chwilę, zanim strumień szkła rozbił się z brzękiem o kolumnę.
Wybiegła na marmurową posadzkę. Wiadro z księżniczką zaczynało ciążyć, ale przecież nie zostawi biednej dziewczyny na pastwę oszalałego Południowca. Król z pewnością teraz żałuje zatrudnienia Nallo i Mal’Saha. To jacyś szaleńcy! Gdyby nie ona, to nie wiadomo do czego by tu doszło!
Prawie dopadła rozwrzeszczany tłum, gdy zdała sobie sprawę, że przebiera nogami w powietrzu.
– Co jest, psiakrew?
Spojrzała w dół.
Wokół jej pasa zacisnęła się złocista macka, po chwili uniosła wysoko, obróciła twarzą do Mal’Saha i niosła w jego kierunku.
– Mam cię, Pompon! – Ucieszył się Południowiec.
Księżniczka przestała szlochać.
– Ja latam? – Wysunęła czułki z wiadra, co wywołało okrzyki zdumienia wśród szlachty i strażników. – Och, co to za łobuz?
– Puść mnie, draniu! – krzyczała Cess. – Rezygnuję z tej roboty! Obiecaliście mi przyjemny wieczór, przeklęci kretyni!
Była wściekła. Bardziej niż wtedy, gdy ukradła złotą kolię, która okazała się podróbką. Albo, gdy zimną nocą w Berbenie kazano jej powozić rozklekotanym wozem bez kropli alkoholu.
Machała nogami, biła mackę wolną ręką i drapała, ale nic nie pomagało. Wyrzucony w powietrze chuderlawy strażnik przeleciał obok z zaskoczoną miną, gdy dojrzał płynną księżniczkę.
Macka zatrzymała rozwrzeszczaną Cess nad Południowcem.
– To w wiadrze to ambasadorka? – Mal’Shah zmarszczył brwi. – Dwie pieczenie na jednym ogniu. Tak u was mówią?
Cess splunęła w jego kierunku, ale ślina tylko zaskwierczała na złotej bańce.
– Niech ci czyrak na tyłku urośnie, krzywa mordo! Wypuść mnie!
– Wiedz, że zginiesz z ręki Mal’Shaha, Ostrza…
– Kogo to, to diabła, obchodzi?! – krzyknęła. – Pomocy!
Żołnierze robili, co mogli, ale na próżno. Sfera Południowca nie przepuszczała niczego i nikogo.
Rozpryski szkła znów się uniosły, poszybowały nad Mal’Shaha i połączyły się, formując wielki, błyszczący miecz. Ostrze wisiało na wyciągnięcie ręki i nietrudno było zgadnąć, gdzie opadnie.
Cess szarpnęła się mocniej.
– Zabieraj to paskudztwo!
To nie może się tak skończyć! Uśmiercona w wyniku zbiegu nieporozumień w zapyziałym królestwie przez durnia, który dostał wiadrem i się wściekł. To jakiś żart!
Ostrze drgnęło.
– Rozpołowię cię! – Szarooki wyszczerzył zęby.
Przerażona Cess rzuciła w niego wiadrem.
Uświadomiła sobie, co zrobiła, gdy ujrzała niezwykle zdziwiony wyraz czułek księżniczki, ale było za późno na poprawę. Wizja rychłej śmierci, każdego może wytrącić z równowagi.
W zetknięciu ze świetlistą energią wiadro pękło, za to dostojna maź przeleciała bez szwanku, wylądowała prosto na twarzy zaskoczonego Południowca i owinęła się wokół jego głowy.
Krzyknął, a przynajmniej próbował, ale z ust wyszło tylko kilka bąbelków powietrza, które natychmiast utknęły w galarecie.
– Bierz go, Zell! Oderwij mu głowę! – zawołała uradowana Cess. Księżniczka miała rację, mówiąc, że nie działa na nią magia. W końcu coś się udało na tym przeklętym balu!
Mal’Shah drapał Druzdainkę, wbijał w nią palce, ściskał i odrywał, ale śluz po prostu wracał na swoje miejsce. Macki i ochronna sfera zamigotały.
Cess nie potrzebowała wielkiej wyobraźni – której i tak nie miała – aby przewidzieć, co się stanie.
– Spadnę! – zawołała w kierunku osłupiałych strażników. – Łapcie mnie!
Wybałuszając oczy, południowiec padł na kolana, potem zadrgał i legł nieruchomo; złota energia rozpłynęła się z sykiem.
Z nadzieją na miękkie lądowanie Cess spadła z szelestem powiewających halek.
Grzmotnęła o posadzkę, aż jej zadzwoniły zęby.
„Czego ja się spodziewałam?”, zdążyła pomyśleć, nim zemdlała.
***
Gdy hrabina Pompon dochodziła do siebie, Zelienn udało się kolejny raz przybrać ludzką postać, więc, ku wielkiemu zadowoleniu króla i rozpaczy gurgumskich artystów, bezzwłocznie podpisano umowę handlową. Jeszcze tej nocy monarcha zaskoczył Cess, składając jej nieoczekiwaną wizytę i dość obcesowo żądając wyjaśnień na temat feralnego balu. Obecność potężnych strażników oraz ubranego na czarno osobnika, który najwyraźniej pełnił mało chwalebną funkcję kata, przekonała ją do gorączkowych, pospiesznych wyjaśnień. Król niewiele zrozumiał, na dodatek, słuchając bezsensownego potoku słów, dostał ogromnej migreny.
– Ścinamy? – spytał kat, zacierając dłonie.
Na szczęście, król zażyczył sobie wysłuchać Zelienn, która wstawiła się za swoją nową przyjaciółką i uratowała jej głowę przed katowskim pieńkiem.
Druzdainka zaprosiła Cess do odwiedzenia Migoczących Gór i zapewniła o wielkiej wdzięczności, z jaką spotka się ze strony jej ludu.
– Co tam pijecie? – spytała wtedy podejrzliwie Cess.
– Wodę i soki najsłodszych owoców. Na pewno ci posmakują! – odpowiedziała z uśmiechem księżniczka i Cess już wiedziała, że Migoczące Góry nie znajdą się na jej liście krain do odwiedzenia.
Koniec końców, król podziękował Cess, wręczył jej pokaźną sakiewkę, po czym klepnął w plecy i bezceremonialnie wykopał z zamku.
Przechodząc obok wypełnionych gośćmi karczm, usłyszała znajomy głos.
– Pomóc… księszniczko?
Dwójka żołnierzy w białych mundurach podtrzymywała trzeciego. Ich twarze wyraźnie wskazywały, że od ostatniego spotkania z Cess nie odstępowali butelek.
Pogroziła im palcem.
– Przestalibyście pić! Same moczymordy w tym królestwie! – Po czym ruszyła w dalszą drogę, mrucząc pod nosem: – I nie księżniczko, tylko hrabino. Z księżniczkami są tylko problemy.
***
W przeciwieństwie do ojczulka, który po wykopaniu ogromnego samorodka, przepił całe złoto w tydzień, Cess miała więcej rozsądku i rozważnie dysponowała królewską nagrodą.
Przepiła ją w dwa tygodnie.